Rozdział 40

820 42 6
                                    

-Znowu musisz wyjechać?- zapytałam prawie ze łzami w oczach.
- America to ważne- odparł nawet na mnie nie patrząc tylko segregując jakieś dokumenty- Mamy szanse na najlepszą umowę handlową z Nową Azją. Prezydent źle znosi podróże. Dlatego ja muszę jechać.
- Zawsze ty musisz jechać- westchnęłam skubiąc krawędź swojej sukni.
- Takie są uroki bycia młodym władcą.
-Właśnie- pomyślałam- jesteś młody, rodzina Cię potrzebuję.
Nastała chwila ciszy.
- Nie mógłbyś tego przełożyć?- zapytałam niemądrze.
Roześmiał się cicho.
- I tak kiedyś będę musiał to zrobić.
Wstałam i podeszłam do niego
- Ale na pewno nie teraz.
Nie chciałam okazywać słabości. To było najgorsze co tylko mogłam zrobić w tej sytuacji, ale czułam, że nie mam innego wyjścia.
Czasem bycie królową było jak jasne ciepłe słońce, ale w takie dni jak ten wydawało mi się, że życie jest tylko ciężką ciemną chmurą krążącą nad naszą rodziną.
- America dasz sobie radę- rzucił tylko przez ramię i wyszedł.
Miałam wrażenie, że moje serce rozpadło się na milion kawałków. Dlaczego to było takie trudne. Dlaczego nie mogłam po prostu wstać rano i być silną kobietą, dla rodziny, dla kraju i dla samej siebie. Dlaczego wydawało mi się, że moje życie ostatnio składa się tylko z wyrzeczeń. Nie chciałam się czuć jak wyrodna matka, ale tyle swojego czasu i zapału poświęcałam dzieciom, mężowi i wszystkim dookoła, że straciłam siebie. Zapomniałam kim jestem i czułam się tym naprawdę przytłoczona.
Eadlyn i Ahren niedawno skończyli trzy miesiące, a ja choć prawie w pełni wróciłam do swoich obowiązków czułam się wykluczona, co wcale mi się nie podobało. Połączenie roli matki i królowej nie było wcale takie łatwe jak myślałam. Chciałam poświęcać moim dzieciom cały mój czas. Kiedy tylko Eadlyn i Ahren zostawali z Brooke momentalnie dostawałam paranoi nieustannie słysząc ich płacz lub obawiając się najgorszego. Maxon w tej sytuacji wydawał się być oazą spokoju. Czy aż tak bardzo ufał naszej nowej niani? Najgorsze było to, że w natłoku obowiązków związanych z rodziną i krajem nie miałam nawet czasu, żeby go o to zapytać.

Razem z Aspenem staliśmy nad łóżeczkiem patrząc na głęboko śpiących Eadlyn i Ahrena. Obydwoje słodko leżeli na boku, a ich wielkie niemowlęce policzki odciskały się na poduszeczce.
- Powinniście spędzić weekend tylko we dwoje- szepnął Aspen nie odrywając wzroku od łóżeczka
- Są jeszcze tacy malutcy- powiedziałam odwracając się do niego- Potrzebują swojej mamy cały czas.
- Chodź napijmy się herbaty- Aspen zaprowadził mnie do stołu i uśmiechnął się- Zanim się obejrzysz zaczną chodzić, mówić i się z wami kłócić.
Uśmiechnęłam się blado.
- Jest Ci ciężko?- zapytał kiedy usiedliśmy przy stole.
- Wydaję mi się, że ciągle popełniam błędy, a teraz zbiegło się tyle różnych spraw.
Aspen wlepił we mnie spojrzenie.
- Zdecydowanie przyda Ci się odpoczynek.
Roześmiała się ponuro.
- Nie mam czasu na odpoczynek.
Przez te trzy miesiące wszyscy zastanawiali się jak radzimy sobie z opieką nad dziećmi i rządzeniem krajem, ale to nie to wprawiało mnie w przygnębienie. To czym się naprawdę przejmowałam wcale nie było związane ze mną. Odkąd zostałam matką wyzbyłam się egoizmu i nagle przytłoczyło mnie ciężkie uczucie odpowiedzialności. Co wbrew pozorom nie dotyczyło wyłącznie mojej rodziny. Powoli zaczęła się we mnie kształtować potrzeba troski nie tylko o najbliższe osoby, ale o cały kraj, co przyznam szczerze, wykańczało mnie psychicznie.
- Rozumiem jego obowiązki państwowe.- powiedziałam zamiast tego.- Sama jestem nieustannie zajęta i przez to wydaję, że te wszystkie ważne momenty uciekną nam przez palce.

Smutno było wracać do pustego pokoju więc powiedziałam Brooke, że to ja położę dzisiaj Eadlyn i Ahrena. Patrzyłam jacy są słodcy, tacy mali i niewinni. Mimowolnie wymachiwali rączkami a z powodów, które nawet sama do końca nie rozumiałam po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy. Podczas Biuletynu i spotkania starałam się być silna, dla kraju i dla samej siebie. Chodź coraz bardziej czułam, że jestem opoką tego kraju. Czułam swoją więź z poddanymi, wiedziałam, że nie mogę nikogo zawieść. Ale byłam tylko człowiekiem, człowiekiem z przeznaczeniem naznaczonym miłością, ale także z wątpliwościami i zgubną nadzieją. Człowiekiem, który musiał nauczyć się idealizmu.
Siedziałam na łóżku i byłam tak pochłonięta rozmyślaniem nad swoim własnym postępowaniem, że nawet nie usłyszałam pukania do drzwi.
- Wasza wysokość?- Brice wychyliła się zza drzwi.
- Co się stało?
Szybko otarłam oczy i przygładziłam włosy.
- Nic- powiedziałam i uśmiechnęłam się blado.
Brice podeszła i usiała na brzegu łóżka.
- Myślałam ze nigdy nie płaczesz.- powiedziała bawiąc się brzegiem kołdry.
Uniosłam brwi
Brice popatrzyła na Eadlyn i Ahrena.
- Wiesz, zawsze oglądałam Cię w telewizji i myślałam, że chce być taka jak ty. Silna i odważna. Ty i Maxon promieniujecie energią i zawsze, kiedy na Was patrzyłam, myślałam o tym jakie to wspaniałe, że czyjeś życie może być tak doskonałe.
Potrząsnęła głową jakby nie mogła tego wszystkiego zrozumieć.
Delikatnie wzięłam ją za rękę.
-Brice, nic nie jest idealne. To co wydaje się takie być. Jest najbardziej niedoskonałe.
Na jej twarzy w końcu pojawił się cień uśmiechu.
Byłam pod wrażeniem, że ta mała i bezbronna dziewczynka, w pewien sposób dodała mi siły. Jej życie diametralnie zmieniło się z dnia na dzień, a mimo to nie okazywała strachu i z pewnością patrzyła na życie w jawnych barwach. Ja miałam wszystko, męża,rodzine, dom i kraj. Ona nie miała nic, a mimo wszystko potrafiła się uśmiechać. Dzięki tej dziewczynce nieoczekiwanie odzyskałam nadzieje i zrozumiałam swoje powołanie. To ja miałam pomagać jej, ale nieoczekiwanie ona dała mi największa pomoc jakiej nigdy w życiu bym się nie spodziewała.

-Jesteś wreszcie!- pobiegłam do Maxona, a on przytulił mnie i pocałował mocno w usta.
Wzięłam od niego bukiet herbacianych róż.
- Dziękuje, są piękne- powiedziałam ukrywając twarz w kwiatach.
Maxon nic nie powiedział, tylko sięgnął do kieszeni i wyciągnął małe pudełeczko przewiązane wstążką. Otworzył je przede mną i zobaczyłam złoty naszyjnik z malutką koroną, wykonaną tak jakby pracowało nad nią tuzin osób pilnując by była doskonała absolutnie w każdym calu.

Stałam tam, w pięknej czerwonej sukni, z koroną we włosach, nienaganną postawą i z pewnym uśmiechem. Wiedziałam kim jestem.
Jestem America Schreave, królowa tego kraju.

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz