Rozdział 44

710 38 5
                                    

- Mam już tego serdecznie dość!
Maxon uderzył stertą papierów o stół i podwinął rękawy koszuli 
- Przecież tutaj nic się nie zgadza, jak mam pracować w takim chaosie?- podszedł do doradcy stojącego w drzwiach i wręczył mu wypchaną teczkę.
- Zrób to jeszcze raz, i szybiej na litość boską, nie mamy całego dnia, muszę jechać na spotkanie z burmistrzem z Hudson.- poparzył na mnie przed chwilę.- te zamieszki trwają już zdecydowanie za długo, co robisz wieczorem?
Wyrównałam swoje dokumenty.
- Wybieram kwiaty na jutrzejsze przyjęcie. Zapomniałeś, że mamy rodzinny koktajl o czwartej?
- Wyleciało mi z głowy.
Kompletnie nie miałam pojęcia jak mam mu powiedzieć o tym czego dowiedziałam się od Aspena i Augusta. Był tak zajęty, że ostatnio rzadko rozmawialiśmy na tematy nie związane ze sprawami bieżącymi.
- Maxon?- spróbowałam jednak wybadać teren.
- Tak kochanie?
Kiedy spotkałam się z jego rozbudzonym wzrokiem straciłam resztki nadziei
- Czego dotyczą te zamieszki?
Odetchnął głęboko. 
- Stała sprawa, wyższe klasy nie chcą zrzec się swojego statusu społecznego, więc wychodzą na ulice.
- Błagam, zanim do nich dojdziemy minie, jeszcze sporo czasu, a przecież nie chcemy im szkodzić, chcemy tylko pomóc tym, którzy byli skazani na biedę do końca życia.
Maxon oparł się o biurko i popatrzył na otwarte drzwi.
- Zawsze będą myśleć, że odbieramy im władzę. Muszę coś wymyślić, ale mam tak mało czasu.
Zdecydowanie za mało czasu. 
Poczułam ukłucie w żołądku. Chwilę się mu przyglądałam i wiedziałam, że w tym przypadku czas nas nie uratuje. 
- Wybierz peonie, pasują do porcelany.- powiedział i pospiesznie wyszedł z gabinetu.
Pracowałam jeszcze przez pół godziny, ale czułam się coraz gorzej, więc postanowiłam wyjść i się przewietrzyć. Nie spodziewałam się jednak, że na korytarzu wpadnę na Aspena. 
- O właśnie Cię szukałem.- powiedział nawet odrobinę ucieszony 
- Co się stało? 
- Niewiele dobrego- sciszył głos do szeptu- August ma wiadomości od Południa, nie wiem na ile są rzetelne, ale nie trudno nam zgadnąć, że nie są waszymi sympatykami.
- Niby dlaczego, przecież znosimy klasy, tego chceli. 
- Drogą reformy, to są rewolucjoniści America, nie obchodzi ich szansa na lepszy byt tylko łatwe pieniądze. 
Zmarszczyłam brwi. 
- Przecież nie będziemy rozdawać im pieniędzy. 
- Dlatego nie warto się nimi przejmować 
- Tylko co? 
- Po prostu ich pokonać- uśmiechnął się, ale zaraz się skrzywił i przytrzymał mnie za ramię- Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada.
- Tak, muszę tylko iść do łazienki.- wymamrotałam uwalniając się z jego uścisku i starając się zachowywać jak dama na tyle ile mogłam. 
Kiedy już zniknęłam mu z oczu, zupełnie nie jak dama pobiegłam do swojego apartamentu i zupełnie nie jak dama uklęknęłam przed toaletą i zwymiotowałam. 
Odetchnęłam parę razy głęboko i umyłam zęby. Kiedy otworzyłam drzwi na moim łóżku siedział Aspen z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Mer, co się dzieje? 
Usiadłam obok niego i wygładziłam sukienkę. 
- Nic takiego, po prostu chyba się czymś zatrułam.
Aspen potrząsnął głową i uśmiechnął się z politowaniem 
- Przecież mi możesz powiedzieć 
Przeczesałam palcami włosy i rzuciłam się na łóżko. Trwało to chwilę zanim w końcu to z siebie wyrzuciłam. 
- Jestem w ciąży- powiedziałam wpatrując się w sufit. 
Nastała chwila ciszy. 
 Aspen odwrócił się i spojrzał na mnie. 
- I nie powiedziałaś Maxonowi? 
Przygryzłam wargę i pokręciłam głową.
- Dlaczego?
Podniosłam się i zamrugałam, żeby stłumić łzy.
- Chciałam, chciałam to zrobić, jak tylko się dowiedziałam. Jednak teraz mam wrażenie, że nie on nie jest na to gotowy. Prawda jest taka- powiedziałam ocierając łzę z policzka-, że okropnie się boje. Boję się o naszą przyszłość... Nie boję się jego reakcji, wiem, że się ucieszy, ale nie chce mu tego mówić dlatego, że patrzę na niego każdego dnia, widzę jak się stara odbudować ten kraj, który pomału zaczyna się kruszyć i czuje się kompletnie bezradna. Widzę ile ma na swoich barkach, kraj, Eadyn, Ahren, Brice- popatrzyłam w górę- ciężarna żona.
Aspen potrząsnął głową i zaczął wycierać mi zły z policzków. 
- Błagam cię, Maxon nigdy w życiu nie pomyślałby, że jesteś jego ciężarem. Jesteś dla niego największą podporą.
- Mer- powiedział łagodnie zatrzymując kciuki na moim podbródku.- Niezależnie od okoliczności ty i Maxon tworzycie wspaniałą rodzinę dlatego, że obydwoje potraficie kochać bez względu na wszystko. To dziecko już jest szczęściarzem dlatego, że może mieć takich rodziców jak wy.
W końcu się uśmiechnęłam.
- Myślisz, że Maxon jest gotowy na trzecie dziecko?
- Myślę, że w ogóle nie jest na to gotowy.
Roześmialiśmy się 
- Aspen!
- Przecież wiesz, że jak mu o tym powiesz to przez następny tydzień będzie mówił tylko o tym.
Kiedy Aspen mnie przytulił poczułam przypływ siły. 
- Dziękuje, jesteś bardzo dobrym przyjacielem. 
- Staram się 
Kiedy Mary weszła do pokoju i zobaczyła moją napuchniętą twarz i rozmazany makijaż zrobiła strapioną minę.
- Wasza wysokość, co się stało?
Aspen wstał z łóżka i położył jej rękę na ramieniu. 
- Proszę zaopiekuj się nią należycie, wasza wysokość ma coś bardzo ważnego do zakomunikowania- mrugnął do mnie i wyszedł z pokoju, a ja uśmiechnęłam się krzywo do mojej przestraszonej i zdezorientowanej pokojówki.

 


( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz