Rozdział 29

1.2K 55 6
                                    

- Muszę Ci powiedzieć kochana,  że pałac tętni życiem. Jeszcze nigdy nie było tu tak... jakby to powiedzieć radośnie.- powiedziała Daphne, kiedy byłam zmuszona przechadzać się z nią po korytarzu. Miała wyjechać już jutro, a mi jako dobrej gospodyni wymagało spędzić te ostatnie godziny z moim gościem. Nie ważne jak bezczelny i uporczywy by nie był. 

- Wiesz myślę, że to przez tą energie nowego życia. Mam nadzieje, że w moim przypadku też tak będzie.

Dotknęła rękami swojego brzucha, który, jak teraz zauważyłam, był lekko zaokrąglony.

- Myślę, że to chłopiec...

W tym momencie nie wytrzymałam.

- Daphne, mogłabyś zaprzestać tą uprzejmą gadkę?

Skrzywiła się i popatrzyła na mnie jak zranione źrebię.

Zaczęłam iść przed siebie, ale zatrzymała mnie łapiąc za ramię.

- America, ja nie mam Ci niczego za złe.- powiedziała łagodnie i spokojnie prawie tak jakby się modliła. 

- Kiedy ostatnio się widziałyśmy, mowiłaś coś innego.- przypomniałam jej.

Pokręciła głową tak jakbym powiedziała coś niemądrego.

- Ale teraz zmieniłam zdanie bo zrozumiałam, że...- znowu położyła dłonie na brzuchu.. to dziecko jest moją obroną przed światem, w którym nie chcę żyć, rozumiesz? Będe je kochać najbardziej bo będzie jedyną istotą, którą nikt nie zabroni mi kochać..

- Daphne, nie wiem czy to jest dobre podejście.- zaczęłam, ale prawda była taka, że patrząc na jej desperacje czułam lekkie wyruty sumienia.

- Niby dlaczego?!-  zaatakowała mnie.- Uważasz, że nie mogę być szczęśliwa i nie mogę mieć kogoś dla kogo będe miała siłę, aby codziennie wstawać z łóżka. Powtarzam, zmieniłam zdanie, chcę tego dziecka i chcę starać się, aby dostało ode mnie ogrom miłości. Obowiązki i praca to nie wszystko. Akurat ty powinnaś to rozumieć, America.

Westchnęłam.

Rozumiałam to, ale teraz coś innego zaprzątało moją głowę, tak bardzo czułam się tym przytłoczona, że wydawało mi się, że zaraz moje czarne worki pod oczami ujrzą światło dzienne, choć zamaskowałam je makijażem.

- Co z Tobą?- zapytała Daphne zupełnie jakby się martwiła.- Masz kochającego męża, dwójkę wspaniałych dzieci i cały kraj Cię kocha.

- Kochającego męża- powiedziałam patrząc w sufit.

- A nie?

Odwróciłam się do niej i podniosłam brwi.

- Ah, rozumiem, co podejżewasz?- zapytała. Nie sądziłam, że od razu zrozumie o co mi chodzi i zdziwiłam się, że to właśnie jej wreszcie zdecydowałam się powiedzieć o moich obawach.

- A jak myślisz.

- Myślisz, że Twój kochany i potulny jak baranek Maxon wdał się w romans?- zapytała prawie, że prześmiewczym tonem.

Wzruszyłam ramionami.

- To niemożliwe.- odparła całkowicie pewnie.

- Tak myślisz?

- Oczywiście ja już nie jestem zainteresowana.

Walnęłam ją w ramie.

- Wiesz to czy zaczął robić skoki w bok zależy od tego jak tam wasze sprawy...

- Daphne!

- No co?! Nie można zapytać.

- Można by było gdyby było o czym mówić.

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz