Rozdzial 48

768 40 7
                                    



Zaczął odpinać guziki mojej sukni i całować moją szyje.
-Maxon, przestań- powiedziałam ponieważ wiedziałam, że jedno z nas musi zachować zdrowy rozsądek.- Na pewno szuka nas już cały sztab ludzi, chcesz żeby znowu nam coś przerwało?
Popatrzyłam mu w oczy i pocałowałam namiętnie.
-Obiecuje ze ci to wynagrodzę- powiedziałam i dodałam ciszej- ale w sypialni.
- Teraz musimy stąd wyjść.- powiedziałam szybko licząc na to, że rozproszyłam jego uwagę.
- Ami, kochanie- wyszeptał biorąc moją twarz w dłonie, a ja pod wpływem jego miękkiego spojrzenia straciłam resztki odwagi.- Wiem, że America, którą kiedyś znałem już dawno wysadziła by ten schron w powietrze, ale teraz pamiętaj, że jesteś matką,- łagodnie wytarł moje mokre policzki i powiedział dobitnie- najlepszą na świecie.
- Maxon ja...
- Cii- przerwał mnie i przytulił mnie do siebie.- Na pewno wszyscy są bezpieczni.  
W tym momencie do schronu wszedł Aspen, a zza jego wysokiej sylwetki nieśmiało wychylała się Eadlyn.
- Mama?
- Przepraszam was, ale uparła się, że idzie ze mną.
- Gdzie Ahren?- spytałam i podbiegłam do swojej córeczki.
- W schronie- powiedział pospiesznie i zwrócił się do Maxona, który wstał z ławki i zapiął guziki marynarki.
- Jak wygląda sytuacja?
- Nie wiem czy nazwałbym to rebelią, to raczej coś w rodzaju strajku- Aspen popatrzył na nas po kolei.- Dlatego chcą rozmawiać z tobą, spokojnie zabraliśmy im całą broń. Można powiedzieć, że są pokojowo nastawieni, albo przynajmniej nie tak niebezpieczni jak nam się wydawało.
Maxon spojrzał przez ramię na mnie trzymającą na rękach Eadlyn. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Prowadź- zwrócił się znowu do Aspena.
Kierowała mną bardziej ciekawość niż strach. Skierowaliśmy się przed wejście pałacowe i stanęliśmy na schodach patrząc na kilkunastu mężczyzn w średnim wieku lub młodszych. Niektórzy mieli kpiący wyraz twarzy, inni spuszczali głowy jakby prawie byli zawstydzeni, jeszcze inni wpatrywali się obojętnie w przestrzeń. Ku mojemu zdziwieniu jeden z nich cały czas patrzył w moje oczy, byłam zdezorientowana, ale utrzymałam to spojrzenie.
Maxon odchrząknął i wyprostował się.
- Wszystkich zainteresowanych zapraszam za mną.- powiedział, a Aspen odwrócił się do mnie.
- Zostanę z dziećmi- uprzedziłam jego pytanie i postawiłam Eadlyn na ziemi.
Czasami musiałam błyszczeć i ciagle znajdować się w centrum uwagi jednak w tym momencie postanowiłam, że dla wszystkich będzie lepiej jeżeli usunę się w cień. Postanowiłam wspierać Maxona na tyle ile potrafiłam, ale miałam wrażenie, że jeżeli zacznę w to ingerować może z tego wyjść coś bardzo niedobrego.
- A kiedy tata wróci?- spytała Eadlyn podskakując gdy szłyśmy już korytarzem.
- Za niedługo kochanie.- powiedziałam i założyłam jej włosy za uszy.
Uśmiechnęła się uradowana i dalej popędziła korytarzem.
Maxon miał rację, mogłam być królową, ale przede wszystkim byłam matką. Położyłam sobie dłoń na brzuchu i westchnęłam.
Przede wszystkim matką.

Obudziło mnie łaskotanie w czoło.
- Jesteś już?- zapytałam przecierając oczy.
- Jestem- powiedział cicho i położył się obok.
Pomiędzy nami przytuleni do siebie spali Eadlyn i Ahren. Dalej dla bezpieczeństwa leżeliśmy na łózku w schronie.
- Czy wszystko jest dobrze?
Maxon obrócił się na plecy i złożył dłonie na klatce piersiowej.
- Tak
- Więc dlaczego się martwisz?- spytałam zaniepokojona i pogłaskałam główkę Ahrena.
Maxon odwrócił głowę i spojrzał na mnie łagodnie.
- To co powiedziałaś.- zaczął i popatrzył mi w oczy.- Miałaś rację, cały czas starałem się robić wszystko, żeby ludziom żyło się lepiej. Wręcz podstawiałem i pracę i pieniądze pod nos, a oni czasem musieli tylko po to sięgnąć. Dopiero teraz zorientowałem się, że popełniłem błąd. Nie mogę dawać wszystkiego bo w rezultacie nikt nic nie dostaje. Zrozumiałem, że trzeba tworzyć możliwości, a nie podawać gotowe rozwiązania. Przecież chcę tworzyć rozumne, zdrowe i wolne społeczeństwo, które nie zawierza swojego życia państwu, które bierze życie we własne ręce, a to wszystko zrozumiałem tylko dzięki tobie.
Uśmiechnęłam się i wzięłam go za rękę.
- Maxon, porozmawiamy o tym później, cieszę się, ale naprawdę muszę Ci o czymś powiedzieć, odkładałam to już zbyt długo.
W ogóle jakby tego nie usłyszał i mówił dalej.
- Tak samo jest z wychowywaniem dzieci, wiem, że za dużo pozwalam, ale wtedy mam poczucie, że robię coś lepiej. Tak naprawdę nie mam doświadczenia życia w rodzinie i czasami za bardzo się staram, to co udaje nam się zbudować jest zupełnie dla mnie nowe i czasami jestem tym bardziej przerażony niż samym rządzeniem i...
- Maxon, ja jestem w ciąży.- przerwałam mu.
Nie wykryłam ani cienia zaskoczenia w jego twarzy.
- Do tego zmierzam, wiem o tym.
- Co jak to?
- Przecież znam swoją żonę- uśmiechnął się i zaczął kręcić obrączką na moim palcu. Tylko nie wiem dlaczego bała się mi o tym powiedzieć.
- Nie planowaliśmy tego.- szepnęłam
- To bardzo w naszym stylu.- powiedział trochę bardziej gorączkowo
Delikatnie uderzyłam go w niepotłuczone ramię.
- Będzie dobrze- powiedział odgarniając mi włosy z twarzy- Kocham Cię, kocham każdą cząstkę ciebie i mógłbym mieć z Tobą nawet setkę dzieci.
- Ja bym nie mogła- odparłam zamykając oczy.
Roześmiał się, wstał i uklęknąwszy za mną objął mnie od tylu kładąc dłoń na moim brzuchu.
- Dzięki tobie jestem najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.
Chwilę leżeliśmy w bezruchu po czym mnie olśniło.
-Aspen Ci powiedział, prawda?
- Tak

Kiedy położyliśmy już dzieci do łóżek. Czułam wdzięczność, ze ten dzień skończył się w ten sposób, bezpieczeństwem, wdzięcznością i refleksja. No cóż no i może czymś jeszcze.
-Padam na twarz- powiedział Maxon i objął mnie kładąc głowę na moim ramieniu.
- Och naprawdę..- powiedziałam zawiedziona, ale wtedy Maxon ugryzł mnie delikatnie w kark, złapał w pół i obrócił tak, ze opierałam się plecami o wytapetowana ścianę na korytarzu.
Roześmiałam się
- O widzę, ze wasza wysokość jest bardzo zmęczony.
-Potwornie- powiedział podciągając mnie do góry, a ja oplotłam go nogami i śmiałam się kiedy mnie całował.
Kiedy na chwile otworzyłam oczy zza pleców Maxona zobaczyłam jego kamerdynera, który zbliżał się ostrożnie.
- Musimy poczekać.- szepnelam i uśmiechnęłam się trochę wstydliwie.
- Nie będę na nic czekał.-dłonie Maxona szukały już jak uwolnić mnie z sukni.- Chcę rozebrać Cię już teraz tutaj, na tym korytarzu.
- Wasza wysokość?- powiedział kamerdyner ciszej niż szeptem.
Wszystkie mięśnie Maxona momentalnie się rozluźniły.
- Ambasador Francji dzwoni w ramach tej umowy o...
- Dobrze będę za minutę.
- Tak jest wasza wysokość.- powiedział i oddalił się pospiesznie, ale byłam przekonana że będzie podsłuchiwał, a jutro będzie już o tym wiedział cały pałac, a to wszystko przez jeden niedopełniony małżeński obowiązek.
- Przeklęta różnica czasowa.
Maxon westchnął i włożył ręce do kieszeni.
-Mogę chociaż buziaka na dobranoc?
Pocalowalam do w nieogolony policzek.
- Jesteś moim bohaterem.
Uśmiechnął się i pogładził mnie czule po brzuchu.
-Odpoczywaj- szepnął i oddalił się, a ja patrzyłam na jego poranione plecy przykryte koszulą, silny bark i opatrzoną dłoń. Poczułam się jak najszczęśliwsza kobieta na ziemi.

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz