Rozdział 17

1.9K 79 2
                                    


Wyciągnęłam z szafy trzy sukienki i przewiesiłam sobie przez ramię. Potem wzięłam czerwoną i przyłożyłam do siebie.
- W tej będę wyglądać jak wóz strażacki- powiedziałam i rzuciłam ją na krzesło- wzięłam żółtą- A w tej jak bultorzer.- stwierdziłam i to samo zrobiłam z białą sukienką- A w tej jak bałwan.
- To którą mam wybrać? - zapytałam patrząc na May i Marlee, które siedziały na łóżku i były skazane na moje niezdecydowanie.
- Nie przesadzaj.- powiedziała Marlee.
Popatrzyłam na nią wymownie.
- Moim zdaniem zdecydowanie czerwona.- stwierdziła May wygładzając swoją sukienkę.
- Ta musztardowa jest lepsza.-
Marlee wzięła czekoladkę z pudełka.
- Uwierz, naprawdę będzie wyglądać jak bultorzer.
- Dzięki May.- przewróciłam oczami.
- Sama to powiedziałaś!
Potrząsnęłam głową.
- Po to żebyście zaprzeczyły.
Roześmiały się.
Podniosłam czerwoną sukienkę i jeszcze raz ja obejrzałam.
- Pójdę się przebrać.- powiedziałam i zamknęłam drzwi do łazienki.
May miała gust. Sukienka była krwisto czerwona, ale przy dekolcie miała małe diamenciki układające się w fale. Założyłam jeszcze srebrne szpilki, które miałam zarezerwowane tylko na specjalne okazje.
- Perfekcyjnie.- podsumowała Marlee, kiedy wyszłam z łazienki.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę!- zawołałam.
Wszedł kamerdyner pobladły na twarzy.
- Najmocniej przepraszam, nie chciałbym przeszkadzać waszej wysokości, ale obawiam się, że mamy problem.
Po jego minie wywnioskowałam, że to coś naprawdę poważnego.
- Jaki?- przeraziłam się.
- Złote naszycie w rogach obrusu nie pasuję do całej koncepcji kolorystycznej.
Zmarszczyłam brwi.
- A to widać?
- Nie wasza wysokość.
Marlee i May się roześmiały.
Odchyliłam głowę do tyłu i odetchnęłam głęboko.
- Lepiej sprawdźcie jeszcze czy łyżki są równolegle do widelców zamiast zająć się czymś ważniejszym.- powiedziałam i usiadłam przed lustrem.
- Tak jest wasza wysokość.- odparł i zamknął drzwi.
Odwróciłam się.
- Chyba nie zrozumiał ironii- powiedziała Marlee, a May się roześmiała.

-Bardziej w prawo.- stwierdziłam przekrzywiając głowę.
-Tak?
Położyłam swój segregator na jednym ze stołów i jeszcze raz spojrzałam na choinkę. Która była już prawie ubrana, ale brakowało jej jeszcze małych wykończeń.
- Nie, do góry na tamtej gałęzi.
Dekorator stał na chwiejącej się drabinie prawie na jednej nodze.
- Tak jest dobrze.- uśmiechnęłam się,- teraz weźcie te łańcuchy. Ale mają być wszystkie, łącznie z tamtymi srebrnymi.
Czyjaś dłoń zakryła mi oczy. Od razu poznałam czyja.
Odwróciłam się, a Maxon się uśmiechnął.
- Zameczysz ich.- odparł patrząc na choinkę i wszystkich ludzi, którzy starali się ją ubierać zgodnie z moim pomysłem.
- Ale lubię patrzeć jak tak przestawiasz ludzi.
Potrząsnęłam głową.
- Ja nie przedstawiam ludzi, popatrz lepiej na efekt
Popatrzył na całą salę, a w jego oczach odbijały się wszystkie światła.
- Ami tu jest naprawdę pięknie, nie wiem jak ci się udało to wszytko zorganizować.
- Ja też nie.- westchnęłam rozglądając się po całej sali. Byłam zmęczona, ale wszytko było przygotowane dokładnie tak jak chciałam.
Przysunął usta do mojej szyji.
- Wyglądasz prześlicznie.
- Chcesz się podlizać? - zapytałam śmiejąc się.
- Wcale nie.- zaprzeczył.
- Nie? To co niby masz za plecami?- zapytałam.
Przewrócił oczami, wyjął małą gałązkę jemioły i wydął wargi.
Roześmiałam się.
- Oo zapomnij.
Popatrzył do góry.
- Ale dlaczego?
- Musisz sobie zasłużyć.
- A ty zawsze musisz wprowadzać jakieś nowe zasady?
Znów się roześmiałam i na chwilę odwróciłam głowę.
- Nie!- krzyknęłam ponieważ drabina całkowicie się przekrzywiła, a jeden mężczyzna prawie by z niej spadł gdyby nie to, że przytrzymał się gałęzi.
Aspen podszedł do nas ze śmiechem.
- Ami zabijesz ich.
Przyłożyłam rękę do serca.
- To samo jej mówiłem.- odparł Maxon i objął mnie od tyłu.
- To nie moja wina.- powiedziałam najpierw patrząc do góry na Maxona, a później na Aspena.
Stresujesz ich.- stwierdził Aspen poprawiając garnitur.
- Naprawdę?- Nigdy nie myślałam, że mogę kogoś stresować.
- Sam bym się ciebie bał na ich miejscu.- powiedział Maxon przesuwając palcem po mojej szyji.
- Maxon, ale mów poważnie- przewróciłam oczami.
- Mówię poważnie, wszyscy starają się Cię zadowolić i są trochę przerażeni.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Musze się z tym zgodzić.- Aspen włożył ręce do kieszeni.
- Ojej- wzruszyłam ramionami- Przepraszam- powiedziałam głupio.
- Nie masz za co.- odparł Aspen- Jesteś prawdziwą władczynią i ludzie Cię szanują.
Po ostatnich wydarzeniach te słowa były dla mnie jak skrzydła.
- Jestem z ciebie dumny.- szepnął mi Maxon do ucha.
Uśmiechnęłam się.
- Mer, tak w ogóle mam do ciebie prośbę.- Aspen wyglądał na trochę zdenerwowanego, ale to mieszało się z podekscytowaniem więc nie miałam pojęcia o co mu chodzi.
Uniosłam brwi.
- Pojedziesz gdzieś ze mną?
- Gdzie?- zapytałam zdziwiona.
- No nie mogę powiedzieć, ale w pewien sposób jesteś mi potrzebna.
- Ej- powiedział Maxon.
Roześmiałam się.
- Tak wiem jak to brzmi.- zwrócił się do niego z uśmiechem- ale nie o to mi chodzi.
- Mi też nie o to chodzi. Kto tym wszystkim pokieruje jak jej nie będzie.
Walnęłam go w ramię.
- Już nie kpij sobie.- posłałam mu ostre spojrzenie.
Ale zaraz potem się uśmiechnęłam.
- Ja wiem kto tym wszystkim pokieruje.- podałam mu mój segregator.
- Chyba żartujesz.
Położyłam mu dłoń na klapie marynarki.
- Poradzisz sobie.- powiedziałam i podałam ramię Aspenowi.
- Pewnie!- zawołał Maxon- Zostawcie mnie!

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz