Rozdział 56

575 35 5
                                    

Dźwięk brzęczącego szkła, śmiechy, wylewający się litrami musujący szampan, przeszklone sale baletowe, pełno ludzi, wrzawa, ale wszystko to, tylko wygląda tak pięknie i niewinnie. Pomiędzy tymi wystrojonymi ludźmi kryje się wielka polityka, która przeciska się przez wszechogarniające bogactwo. Przez większość czasu pałacowe życie to tylko dokumenty i puste słowa, ale raz na jakiś czas konfrontacja z prawdziwymi ludźmi jest niezwykle wzbogacająca. 
Zwłaszcza kiedy widzisz ile zależy od względnie niewielkich rzeczy.  
- America, chyba jeszcze tego nigdy nie mówiłem.- szepnął do mnie Maxon, kiedy wchodziliśmy do sali pełnej wystrojonych pięknych i wysoko postawionych ludzi.- Ale ty naprawdę masz talent.
- Starałam się- szepnęłam uśmiechając się do fotoreporterów- Zresztą nauczyłam się, że Francuzi są strasznie wymagający.
Uśmiechnął się do mnie konspiracyjnie. 
- Dobrze, że to tylko polityczne przyjęcie. 
Westchnęłam.
- Mam wyrzuty sumienia.
Jego twarz posmutniała i złapał mnie za rękę.
- Nie powinnam. 
- Ami, nic się nie dzieje, czasami to jest częścią naszej roli.
Ścisnęłam jego rękę. 
- Nie mogę tylko uwierzyć, że jej tu nie ma. 
Pocałował mnie delikatnie w usta, co dla fotoreporterów mogło oznaczać to, że po prostu kulturalnie się ze mną żegna, żebyśmy mogli zając się swoimi sprawami na tym przyjęciu. Ale dla mnie ten krótki pocałunek znaczył nieporównywalnie więcej. Mówił mi " wszystko będzie dobrze",  "wspieram Cię", " jestem z Tobą we wszystkim". To właśnie było w tym wszystkim dziwnie piękne. Że zamknięci w tym strasznym świecie, gdzie wszystko jest fikcją, potrafiliśmy się odnaleźć i zbudować własny azyl. Tylko ja i on. Czy to właśnie nie o czymś takim marzyłam całe życie?
Z moich rozmyślań wyrwał mnie dotyk czyjejś dłoni na ramieniu.
Poruszyłam się lekko zaskoczona i odwróciłam się. 
- Daphne! 
- Widzę, że nie próżnujecie?- powiedziała zmierzając mnie wzrokiem.
Zmarszczyłam brwi, na początku nie mając pojęcia o co jej chodzi, ale później zaczęłam rozglądać się po całej sali. 
- Widać?- spytałam cicho.
Przewróciła oczami.
- Nie bardzo, ale założyłaś kolie, która waży chyba z pół kilograma, każda kobieta rozpozna, że chcesz coś ukryć. 
Roześmiałam się. 
-Dobrze, że są tutaj prawie sami mężczyźni. 
Wzięła mnie pod ramię i poprowadziła wzdłuż sali. 
- Dlatego narzekam na towarzystwo.- przyjrzała mi się jeszcze raz. - Więc, jak się czujesz?
- Całkiem nieźle.- powiedziałam i uśmiechnęłam się kiedy zobaczyłam jej skrzywioną twarz.- Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę.
- Macie szczęście, że możecie sobie na to pozwolić. 
Skrzywiłam się lekko, ale nie aż tak, żeby kamery mogły wychwycić jakiś grymas na mojej twarzy. 
- O co Ci konkretnie chodzi?- spytałam, ale ona tylko mnie uciszyła ponieważ właśnie zaczynało się przemówienie Maxona. 
Strasznie długo witał wszystkich zgromadzonych, a potem mówił o wszystkich korzyściach płynących z nowej umowy handlowej zawartej z Francją, jednocześnie dziękując za umożliwienie Illei nowych perspektyw gospodarczych. Nie mogłam się skupić na reszcie jego przemówienia ponieważ nagle strasznie rozbolała mnie głowa i zrobiło mi się słabo. 
Po tym jak Maxon zszedł już ze sceny i uścisnął dłoń jakiemuś ambasadorowi podeszłam do niego. 
- Nie czuje się dobrze, muszę wyjść na zewnątrz.- szepnęłam
Złapał mnie za rękę a drugą położył mi na brzuchu.
Uśmiechnęłam się delikatnie. 
- To nic takiego po prostu troszkę mi słabo.
- Ami kochanie, jeszcze muszę coś załatwić.- powiedział szybko i przybliżył usta do mojego ucha.- Ale przyjdę do ciebie najszybciej jak tylko się da. 
- To nic takiego, po prostu nie chciałam żebyś mnie szukał. 
- Teraz będę się martwił.- powiedział zaniepokojony i przeczesał palcami włosy- Wyjdź na zewnątrz jeżeli uważasz, że Ci to pomoże, będę za 5 sekund.- powiedział i znowu szybko pocałował mnie w usta.
Kiedy wychodziłam z sali, czułam się już trochę lepiej. Pewnie byłam odzwyczajona od takiej ilości emocji, ludzi i kamer. Stwierdziłam jednak, że i tak wyjdę na zewnątrz zaczerpnąć trochę świeżego powietrza zanim znów wrócę wprost w paszczę krokodyla.
Od tego celu odwiódł mnie jednak dźwięk tłuczonego szkła, który rozległ się z jednego z ogromnych pałacowych balkonów. Przerażona szybko pobiegłam  w tamtą stronę.
- Wszystko w porządku?- powiedziałam zdyszana, nie wiedząc nawet do kogo się zwracam. 
Lucy odwróciła się do mnie z zakrwawioną dłonią i łzami w oczach.

( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz