Rozdział 90

470 31 13
                                    

Wydawało mi się, że Maxon całą wieczność siedzi z otworzonymi ustami. Już chciałam wyjść, kiedy Daphne zaskoczyła mnie wchodząc do gabinetu.
- O America! nie spodziewałam się Ciebie tutaj.- powiedziała radośnie,  poprawiając jakieś dokumenty.
Mnie?
Nic nie rozumiejąc spojrzałam na Maxona, który także nic nie rozumiał. Mimo tego musiał zachować twarz więc wstał, zapiął guzik marynarki i gestem kazał Daphne, żeby usiadła naprzeciwko biurka.
Podszedł do mnie i szybko wyszliśmy na korytarz.
Delikatnie zamknął drzwi, a ja postanowiłam nie zwlekać.
- Muszę ci coś powiedzieć
- Dlaczego to zrobiłaś?
Uniosłam brwi i roześmiałam się lekko dotykając końcówek opuszkami palców.
- Maxon, to tylko włosy.
Wydawał się zakłopotany i podrapał się po głowie.
- Ale mogłaś powiedzieć...
Zdziwiło mnie jak bardzo go to poruszyło. Myślałam, że nie zwróci na to zbyt większej uwagi. Było pomiędzy nami dziwnie. Inaczej niż rano.
Założyłam ramiona i postanowiłam nic nie mówić o tamtej sytuacji.
- Możesz mi lepiej powiedzieć do robi Daphne w Twoim gabinecie?
Całe jego dotychczasowe zmieszanie jakby nagle zniknęło.
- Chciała ze mną porozmawiać więc uznałem, że zawołam też ciebie.
Najbardziej ze wszystkiego zszokowała mnie właśnie ta wiadomość. Nie miałam pojęcia co wymyśli tym razem i zaczęłam się lekko tego obawiać. A co jeżeli chce całą winę zrzucić na mnie. Przecież wiedziała, że Maxon w nic jej nie uwierzy, jeżeli zaprzeczę czemukolwiek.
Nacisnął na klamkę i spojrzał na mnie. 
- Możemy już iść?

Daphne nigdy nie wydawała mi się osobą której mogę ufać. Zawsze trzymałam się od niej na dystans nawet jeżeli przejawiała do mnie jakikolwiek przyjazny stosunek. Była jak mina, na którą nie chciałam nadepnąć bo kiedy robiłam to przypadkiem rany na moim ciele bardzo długo się goiły. Ale jednocześnie patrzyłam na nią jak na władczynie. Jak na kogoś, kto od dziecka kąpał się w sławie, pieniądzach i władzy. Jak na kogoś niepodobnego do mnie. 
Tylko do Maxona. 
- Pieniądze na edukację?- zapytałam spoglądając na ich oboje. 
- Współpraca.- odparła Daphne i upiła łyk swojej kawy bez cukru i mleka.- barterowa. 
Spojrzałam na Maxona i zauważyłam, że jakby spodobał mu się ten pomysł. Daphne też to zauważyła więc ciągnęła dalej. 
- Maxon, wiem, że chcesz żeby wszystkie klasy szybko zniknęły, ale nie widzisz tego, że jeśli ciągle będziesz pędził do przodu z tyłu pozostaną ogromne braki. Dajesz wolność wszystkim tym ludziom. Musisz mieć na to możliwości. 
Widziałam, że Maxon zastanawia się nad tą możliwością i wreszcie zrozumiałam jaki cel miała Daphne, żeby tu przyjechać. Jednak znając ją, pomoc nam to nie były jej prawdziwe zamiary. 
- Widzisz każdą jedną byłą Siódemkę, każdą Szóstkę, Piątkę, a nawet Czwórkę rozkuwasz ich kajdany, ale musisz im też dać szanse na przyszłość. Ci wszyscy ludzie będą chcieli iść na studia. Musi powstać więcej państwowych uczelni. 
Siedziałam tak przyswajając każde jej słowo i doszukując się podstępu. Nie wierzyłam, żeby zrobiła coś z czystego serca. Naprawdę nie chciałam wierzyć, że Maxon zgodzi się na kolejny pomysł, który zaproponuje. Po za tym zirytowało mnie to jak się wyraża. Nawet jeżeli używała wyrażenia "była" wciąż mówiła o ludziach z pogardą, którą wyczuwałam w jej głosie. Irytowało mnie to, co wiele ludzi próbowało mi wyperswadować. To, że klasy tak naprawdę nigdy nie znikną. To, że zawsze gdzieś w głębi duszy każde pokolenie będzie się czuło gorzej przez to, że jeden z przodków był niesprawiedliwie osądzony. Stłamszony przez system. Pozbawiony szansy na lepsze życie.  
- I co ty będziesz z tego miała?- zapytałam dość nieuprzejmie, ale nie chciałam owijać w bawełnę.
Uśmiechnęła się do mnie pobłażliwie. 
- Nic, to będą moje uczelnie.
- Więc dlaczego chcesz zbudować je u nas?
- Ponieważ ich potrzebujecie.
Popatrzyłam na nią intensywnie, ale ona ani na chwile nie ugięła się pod siłą mojego wzroku. 
- To nie nazywa się współpraca- powiedziałam z lekkim przekąsem- tylko jałmużna. 
Daphne odchyliła się na krześle i roześmiała się lekko. 
- Nazywaj to jak chcesz, ale jeżeli nie chcecie mojej pomocy...
Maxon nagle szybko położył dłoń na mojej dłoni.
- Poczekaj- spojrzał na mnie, a ja pokręciłam głową.- Zastanowimy się.
Delikatnie wysunęłam dłoń z jego uścisku. 
- Nadal nie rozumiem jakie ty będziesz miała z tego korzyści?- spytałam jeszcze raz 
Daphne wydęła wargi jakby musiała się dłużej nad tym zastanowić. 
- Francja musi chronić swoje dobre imię. Długo na nie pracowała i teraz jest krajem w pełni rozwiniętym. Musimy pomagać innym, żeby zainteresować tym inne kraje, które zainwestują w naszą przyszłość. To jest łańcuch America.- powiedziała i spojrzała na mnie. A ja spojrzałam na Maxona, aż w końcu stworzyliśmy dziwny trójkąt myśli, ponieważ dokładnie wiedziałam co uważa każde z nas
- Najważniejsze jest to, żeby kiedyś być na początku.   

Trzasnęłam drzwiami od naszego apartamentu. 
- Co o tym myślisz?!
Maxon wydawał się znowu zaniepokojony. 
- Dlaczego krzyczysz?- zapytał cicho więc postanowiłam odrobinę spuścić z tonu. 
- Bo miałam wrażenie, że chcesz się na to zgodzić. Po tych wszystkich intrygach i wszystkich kłamstwach? Nie wierzę, że nagle chce się wykazać dobrym sercem.
Maxon zaczął chodzić po pokoju. 
- Ale w jednym ma racje. Nie mamy funduszy...
Podeszłam do niego i złapałam go za ręce. 
- Znajdziemy fundusze. Damy radę bez niej. 
Puścił moje dłonie i znowu zaczął chodzić w te i we w te, cały czas przeczesując włosy.
Znałam jego zachowanie. W sytuacjach stresowych zawsze postępował tak samo. Nie załamywał się, ale zawsze wybierał działanie. Nawet jeżeli ograniczało się ono tylko do ciągłego chodzenia po pokoju. 
Byłam w tym tak bardzo inna od niego. 
- Nie chodzi tylko o pieniądze. Nie mamy strategii. W ogóle o tym nie pomyślałem. Jest tyle rzeczy do zrobienia. Ostatnio kompletnie nie miałem do tego głowy. 
W końcu usiadł na łóżku i zaczął wpatrywać się w okno.
Rozejrzałam się po pokoju odrobinę grając na czas. 
- Nie możesz jej zaufać.- szepnęłam odrobinę złowieszczo.
Usiadłam obok niego i zmusiłam go, żeby a mnie spojrzał. 
- Wiem, że nie jestem idealna, ale zaufaj mojej intuicji. Wiem, że nie rozumiem wszystkiego, ale znam się na ludziach. Daphne nie jest człowiekiem, z którym powinniśmy współpracować.
Odwrócił ode mnie wzrok i zaczął bawić się swoimi palcami.
- Znam ją... ale zmieniła się.
Odetchnęłam głęboko i wzięłam go za rękę.
- Proszę Cię chociaż ty traktuj mnie jak człowieka. Mam wrażenie, że wszyscy uważają, że jestem projektem tego państwa.- powiedziałam to, a Maxon momentalnie na mnie spojrzał, a na jego twarzy malował się ból.- Mogę sama o sobie decydować, a kiedy zrobię coś źle ja chce ponosić tego konsekwencje. Czasami czuje się jak maszyna. Rodzę "następców tronu", jestem ubierana, kąpana, wszyscy się mi kłaniają, a mimo to czasami wyrażają się o mnie w trzeciej osobie, kiedy jestem w pobliżu . Czuje się jak Królowa, ale jako America jestem ciągle nie wystarczająca, żeby nią być. 
Poparzyłam w bok, żeby powstrzymać napływające do oczu łzy. 
- A Daphne dzisiaj próbowała mnie otruć.
Maxon wyglądał jakbym właśnie go spoliczkowała.
- Nadal chcesz jej ufać?
 



( Rywalki) Rodzina SchreaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz