Rozdział 64

567 28 24
                                    

- Przykro nam robiliśmy co w naszej mocy, ale nie zdołaliśmy uratować jednego dziecka. Było za słabe, by przeżyć takie coś.

Jednego? Czyli mieliśmy bliźniaki?

Poczułem mocne ukucie w sercu, którego jeszcze nigdy nie czułem. Straciliśmy tak wiele. Nie zdołałem uchronić tego maleństwa, a nawet mnie przyszło jeszcze na ten świat.

- A co z Melanią? Wszystko dobrze? - zaczął Tony. Byłem zbyt bardzo wstrząśnięty wcześniejszą informacją, że nie potrafiłem wydać z siebie żadnego dźwięku. Cieszę się, że przynajmniej Stark myśli bardziej racjonalnie niż ja.

- Stan jest stabilny. Obudzi się prawdopodobnie jutro. Miała bardzo dużo szczęścia niewiele brakowała i naruszyłaby kręgi kręgosłupa. Zalecam może jakieś wsparcie psychologa. Będzie potrzebował dużo wsparcia. Matki najgorzej przeżywają takie straty.

Nawet nie pomyślałem przez chwile jak ona zareaguje kiedy się dowie o tym co straciliśmy. Tak bardzo nie chce patrzeć na jej cierpienie...

- Dziękujemy czy możemy ją zobaczyć? - kontynuował ojciec Mel.

- Oczywiście, zaraz przewieziemy ją do sali. - powiedział i ruszył gdzieś korytarzem.

Kiedy zobaczyłem ją przez szybę, leżącą na łóżku szpitalnym, zrozumiałem co właśnie się stało i na co musze się przygotować. Spędziłem przy niej cała noc i poranek. Nie mogłem jej zostawić, mojego świata. Nie wiem co bym zrobił gdybym ją stracił. Kiedy Tony wyszedł przepłakałem większość czasu spędzonego w sali. Straciłem coś czego jeszcze nie dostałem. Cząstkę mnie i jej.

Kiedy po chwili znów usiadłem przy niej i chwyciłem jej dłoń delikatnie ją przy tym gładząc, poczułem lekkie ściśnięcie. Spojrzałem na jej twarz. Miała przymrużone oczy, zapewne przeszkadzało jej tutejsze jasne oświetlenie.

- Leż skarbie. Jestem tu. - powiedziałem, gdy miała zamiar się podnieść.

- Loki czy dziecko? - spytała cicho, a ja znowu poczułem ukucie w sercu.

- Tak żyje, ale...

 - Nie lubię tego słowa. - przymknęła z powrotem oczy. - Powiedz to co musisz, wszystko zniosę. Najważniejsze, że maluch żyje.

- Kochanie to była ciąża bliźniacza. - nagle otwiera szybko oczy i patrzy na mnie wyczekująco, a w jej oczach pojawiają się łzy.

- Proszę nie...- skomli cicho. - przytulam ją delikatnie nie chcąc zrobić jej krzywdę. Nie zostawię jej samej, przejdziemy przez to razem.

- Nawet nie wiesz jak mi przykro. Najważniejsze, że tobie nic nie jest. 

- To wszystko moja wina... - o nie kochanie tak to nie będzie.

- To nie jest twoja wina. Nie miałaś na to wpływu. Teraz nie odstąpię was na krok. - mówię i kładę dłoń na jej ręce, które trzyma na brzuchu.

- Co ze mnie za matka. Skoro nie potrafię się zająć dziećmi nawet kiedy są w brzuchu. - płaczę, a ja nie znoszę kiedy to robi. Sam mocno przeżywam śmierć naszego maluszka, więc mogę sobie jedynie wyobrazić co ona może czuć. 

- Kocham was. - szepcze jej do ucha. 

Tego dnia już więcej się nie odezwaliśmy. Leżeliśmy wtuleni w siebie. Wsłuchiwałem się kiedy płakała i robiłem wszystko, by wiedziała, że jestem przy niej.

Bo to właśnie będę robić do usranej śmierci.


***

Dziś krótki... ale jest.

Love is fake // Loki LaufeysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz