XX - Sułtany

167 19 13
                                    

B i t t e r s w e e t . . .




Kolejny dzień minął im intensywnie, ale mimo że Louis miał nie zajmować się pracą, to i tak zajrzeli w miejsce, gdzie stał obelisk, zwłaszcza że było po drodze. Spotkali się z kimś, kto lepiej niż szatyn znał jego historię i kiedy wrócili do hotelu, Harry już wiedział. Widział po starszym, że nie był zadowolony, że wymyślona przez niego historia wcale nie zgrywa się w całość. Nie było żadnego kolejnego punktu odniesienia.

– Louis – zaczął niepewnie – mamy przecież jeszcze ten drugi obelisk, nie wszystko...

– Przestań, Harry – przerwał mu starszy, a młodszy zamilkł od razu. Chyba lepiej było się wycofać i zostawić w tym momencie Louisa samego, zresztą z jego wiedzą i tak nie był w stanie mu pomóc.

Nalał sobie trochę wody i wyszedł na balkon, żeby popatrzeć na miasto i dać Louisowi czas, kiedy ten zawzięcie zaczął przeglądać swoje notatki. Wpatrzył się w Błękitny Meczet znajdujący się na wprost, byli tam dzisiaj, podobnie jak w Cysternie i miejscu, którego nazwy Harry nie pamiętał, ale widzieli tam tych kręcących się ludzi, których również nie potrafił nazwać. Powinien to sobie chyba zapisywać. Wrócili do hotelu, żeby odpocząć, a później coś zjeść i po tym mieli iść na Wielki Bazar, jednak w obecnej sytuacji Harry jakoś nie był przekonany, że tam dotrą. Zresztą wolał teraz nawet nie pytać.

Im dłużej tu siedział, tym bardziej był głodny, ale wolał się nie ruszać, żeby czasami nie rozdrażnić Louisa jeszcze bardziej. Wydawało mu się, że minęła jakaś godzina, kiedy starszy pojawił się na balkonie.

– Co tu tutaj robisz? – zapytał, patrząc uważnie na Harry'ego.

Młodszy wzruszył ramionami.

– Wolałem ci nie przeszkadzać – odpowiedział, a szatyn od razu westchnął ciężko i usiadł na fotelu obok.

– Nigdy mi nie przeszkadzasz, zapamiętaj to sobie – powiedział.

– Mimo wszystko wiem, że nadal jesteś zły i wolę dać spokój – oznajmił Harry.

Praktycznie się nie kłócili, ale jakoś nigdy nie lubił tych momentów, kiedy byli na granicy takiej kłótni. Wtedy zawsze się bał, że może paść między nimi zbyt wiele słów i Louis wyrzuci go z domu, a jeśli to zrobi, on znowu będzie skazany na łaskę rodziców, bo jeszcze nie miał wystarczająco dużo pieniędzy, żeby poradzić sobie sam.

– Harry... – zaczął szatyn, jednak młodszy mu przerwał.

– Możemy po prostu iść coś zjeść? Jestem głodny.

Louis skrzywił się automatycznie, po czym pokiwał głową.

– Dobrze, chodźmy – potwierdził.

Może i Harry całkiem dobrze wybrnął z tej sytuacji, przecież lepiej zostawić to wszystko w spokoju, zwłaszcza że młodszy miał rację, nadal był wściekły, a nie chciał przypadkiem się na nim wyżywać, więc lepiej, żeby zajął się czymś innym. Wstał pierwszy, a za nim podążył Harry i niedługo potem wyszli z hotelu, żeby przejść się do jakiejś niedaleko znajdującej się restauracji, a kiedy już tam dotarli, Louis szybko zamówił dla nich bezelye, a potem köfte, które wybrał Harry. Jedli w milczeniu, bo żaden z nich nie miał ochoty przerywać dzielącej ich ciszy, była zbyt niebezpieczna, jednak Harry miał nadzieję, że Louisowi szybko przejdzie, nawet jeśli ostatecznie cały jego plan by się posypał i nie napisałby tej książki. Przecież może napisać inną, to tylko książka. Kiedy skończyli, szatyn zerknął na zegarek i oznajmił jedynie, że powinni wrócić do hotelu, bo niedługo przyjdzie po nich ich przewodnik, żeby mogli iść na Bazar. Młodszy przytaknął tylko, starając się nie skrzywić, po przecież jeszcze kilka dni temu na takim samym bazarze Louis w tajemnicy kupił mu pierścionek. Teraz chciał jedynie, żeby znowu było normalnie.

Inside these pages you just hold me. Chapter 2: OrientOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz