Zacięłam się wczoraj... Idę męczyć wampiry
Louis i Jeff spędzili jeszcze sporo czasu w ośrodku, a po tym szatyn uparł się, że koniecznie musi zawieźć Harry'ego do lekarza, chociaż ten twierdził, że nic mu nie jest, ale z Tomlinsonem czasem nie było sensu dyskutować i to był właśnie ten moment. A kiedy w końcu dotarli do domu, Harry był zmuszony odpoczywać na kanapie, kiedy tamten przygotowywał coś do jedzenia. Jeff zajął się w tym czasie przeglądaniem swoich dokumentów, a Louis przyrządził szybko w kuchni jedną z niewielu rzeczy, którą umiał przygotować. Młodszy zmusił go do nauki, żeby nie umarł z głodu podczas jego nieobecności, ale i tak gotowanie szło mu marnie i był szczęśliwy i dumny z siebie, że przez ten rok nie spalił kuchni, a co za tym idzie i reszty domu. Zrobił do tego jeszcze lemoniadę i przez chwilę zastanawiał się, czy powinien dolać do niej kilka kropelek dla Harry'ego, jednak ostatecznie stwierdził, że jak najbardziej. Młodszy powinien odpocząć, przespać się.
Nakrył do stołu i zawołał pozostałą dwójkę, oczywiście wcześniej nalewając Harry'emu do szklanki dokładną ilość kropli, które wziął od lekarza pod pretekstem tego, że Styles będzie mógł mieć teraz kłopoty ze snem, a teraz był zdania, że musiał się trochę zdrzemnąć. Właściwie był tak wściekły, że zastanawiał się, czy sam wieczorem nie będzie musiał ich użyć.
Kiedy niecałą godzin później już się najedli, wygonił młodszego do łóżka, a sam pożegnał Jeffa, który oznajmił, że musi już jechać, ale niedługo się z nim skontaktuje, gdy tylko uporządkuje sobie tę całą sprawę. Miał nadzieję, że stanie się to jak najszybciej i jak najszybciej ukarze tych wszystkich ludzi, którzy skrzywdzili jego Harry'ego, największe szczęście, jakie go w życiu spotkało. Problem w tym, że kiedy Jeff w końcu zniknął mu z oczu, Louis nie mógł znaleźć sobie miejsca. Nawet poszedł do swojego gabinetu, żeby spróbować coś napisać, jednak nie był w stanie skleić żadnego zdania. Jedyne, co mógł zrobić, to błąkać się przez resztę dnia wokół ścian, a potem wziąć relaksującą kąpiel i położyć się wcześnie spać, licząc, że w ogóle uda mu się zasnąć.
Zerwał się z łóżka, kiedy rano telefon rozdzwonił się i od razu dotarło do niego, że spał zdecydowanie dłużej niż powinien. Zanim zbiegł na dół, ktoś po drugiej stronie już przestał dzwonić, więc jedynie szybko wyszedł na dwór, żeby wypuścić i nakarmić zwierzęta, a kiedy wrócił, zastał Harry'ego w salonie ze słuchawką przy uchu.
– Właśnie wrócił – oznajmił młodszy. – Już go daję.
Wyciągnął rękę i Louis podszedł automatycznie, po czym odebrał słuchawkę.
– Tak, słucham? – zaczął, nie mając zielonego pojęcia, kto dzwoni, ale zaraz rozpoznał głos Jeffa, a nawet gdyby nie poznał, to domyśliłby się po wszystkich paragrafach, które ten zaczął mu wymieniać, tłumacząc, co ustalił i jak wygląda sytuacja. I cóż, Louis jak zwykle był z niego zadowolony, bo Jeff zawsze potrafił stanąć na wysokości zadania.
Słuchał wszystkiego dokładnie, jednocześnie obserwując uważnie Harry'ego i szukając na nim jakichś niepokojących oznak, ale młodszy wyglądał zwyczajnie. Był może lekko zaspany, co pewnie było efektem tego, że Louis nafaszerował go kroplami, jednak ogólnie wyglądał dobrze. Pomijając oczywiście niewielki siniak na twarzy i rozciętą wargę. Chyba w takich chwilach docierało do niego, jak wiele ten chłopak dla niego znaczył i zdecydowanie był w stanie skoczyć za nim w ogień.
Harry wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę, starając się coś podsłuchać, ale w końcu oznajmił bezgłośnie, że pójdzie zrobić śniadanie, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął w kuchni. Był głodny, więc szybko przejrzał ich zapasy i postawił na jajecznicę, w międzyczasie wstawiając wodę na kawę dla szatyna i herbatę dla siebie. Krzątał się po kuchni, nadal czując się dziwnie zmęczony, ale przygotował wszystko i już dłubał widelcem w swoim talerzu, kiedy starszy dołączył do niego. Spojrzał na niego pytająco.
– Jeff już wszystkim się zajął – wyjaśnił krótko Louis, siadając przy stole.
Harry tylko pokiwał głową, zjadając trochę, a szatyn skupił na nim wzrok. Miał niewyraźną minę i to go niepokoiło.
– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytał, na co Harry zerknął na niego, po czym zaprzeczył szybko.
– Kiedyś – powiedział cicho, a Louis odruchowo się skrzywił.
Złapał dłonie młodszego w swoje, odrywając go od jedzenia i zmuszając do spojrzenia na siebie.
– Pamiętaj, że nie możesz dusić tego w sobie. Im szybciej się z tym uporasz, tym będzie lepiej. Jeśli chcesz porozmawiać ze mną, jestem do twojej dyspozycji w każdej chwili, a jeśli nie, sprowadzę tu, kogo tylko zechcesz, bylebyś wyrzucił z siebie te wszystkie złe emocje.
Harry westchnął ciężko. Wiedział, że Louis miał rację i powinien o tym porozmawiać, jednak na razie nie miał ochoty, może później. Jutro. Za kilka dni. W tej chwili to było jeszcze zbyt świeże.
– Dziękuję, że mnie stamtąd wyciągnąłeś – odpowiedział, a Louis uśmiechnął się lekko z politowaniem.
– Nigdy bym cię nie zostawił, wiesz o tym – przypomniał i Harry pokiwał głową, a szatyn przechylił się bardziej przez stół i przyciągnął dłonie młodszego, żeby ucałować ich wierzch, na co tamten zarumienił się od razu. – Zagramy po śniadaniu w pokera? – zaproponował jeszcze szatyn, na co Harry od razu spojrzał na niego zaskoczony.
– Dlaczego? – zapytał.
Louis zaśmiał się cicho, wracając do jedzenia swojej jajecznicy.
– I tak nie mamy nic lepszego do roboty – odpowiedział.
– O co chcesz zagrać?
– Coś wymyślimy i wiesz, tak sobie myślałem... Pamiętasz, jak kiedyś rozmawialiśmy o mnie?
Harry od razu spojrzał na niego pytająco. Nie do końca rozumiał, o co mu chodzi.
– Chciałbym, jeśli cię to nie przytłoczy w obecnej sytuacji, wybrać się do mojej rodziny i byłbym naprawdę szczęśliwy, jeśli zechcesz mi towarzyszyć. Oczywiście nie teraz, za jakiś czas, kiedy poczujesz się na siłach.
Młodszy od razu zamrugał kilkakrotnie, nie mając pojęcia, czy sobie tego nie wyobraził, ale szybko dotarło do niego, że Louis patrzył na niego tak niepewnie i wyczekująco, że to musiało dziać się naprawdę. On naprawdę w końcu zdecydował się pojawić na ich progu. I Harry mógł sobie tylko wyobrażać, jak wiele kosztowała go ta decyzja, bo przecież szatyn nie miał pojęcia, co tam zastanie, czy przyjmą go z otwartymi ramionami, czy raczej zatrzasną mu drzwi przed nosem. On wiedział, co sądziła o nim jego rodzina, ale Louis...
To była jedna wielka niewiadoma...
Cieszył się jednak, że szatyn w końcu do tego dojrzał i miał zamiar towarzyszyć mu i wspierać tak samo, jak on zawsze wspierał jego.
– Możemy pojechać kiedy tylko będziesz miał na to ochotę – odpowiedział. – I naprawdę... Jestem z ciebie dumny.
Louis od razu przewrócił oczami.
– To nic szczególnego – stwierdził, chociaż i tak poczuł miłe ukłucie w żołądku. – Może w następnym tygodniu? – zaproponował.
– Jak najbardziej – potwierdził Harry – jednak najpierw mam zamiar ograć cię w pokera.
Szatyn zaśmiał się od razu.
– Nie ograsz mnie – powiedział pewnie.
– Założymy się? – zapytał młodszy.
Oczywiście był kiepski w tych wszystkich grach karcianych, ale nie miał zamiaru dawać szatynowi forów. Musieli jeszcze tylko wymyślić, o co zagrają, jednak on był gotowy na wojnę.
CZYTASZ
Inside these pages you just hold me. Chapter 2: Orient
Fanfiction[[ Inside these pages you just hold me - część 2 ]] Louis nie spodziewał się, że wyprowadzka na wieś tak zmieni jego życie, tymczasem mieszkał w dworku starej Addie już od roku. Najczęściej towarzyszyły mu tam zwierzęta, z Merlinem nieodstępującym...