XLV - Cisza

101 13 1
                                    

+ macie dwa dzisiaj

- jeszcze kawałek i koniec tego ff




Liam, Niall i Zayn nie zabawili długo, ale za to blondyn zaprosił ich na swój pokaz, poza tym dni mijały Louisowi w milczeniu, chociaż już nie raz starał się zagadać do Harry'ego, jednak ten nadal był obrażony, a nawet spał w swojej dawnej sypialni. Wbrew przewidywaniom młodszego nic się nie stało, nikt ich nie zamordował w tym czasie, a szatyn zajął się swoją książką, żeby po prostu mieć jakiekolwiek zajęcie, poza tym i tak musiał ją skończyć, terminy zaczynały gonić.

Tym razem siedział nad nią przy stole w kuchni, popijając chłodną już kawę i przeglądając swoje notatki po raz setny albo i raczej tysięczny. Odstawił kubek i zapisał kilka zdań.

Jonathan był już bliski rozwiązania zagadki, wiedział o tym, kiedy siedział pod drzewem pomarańczy i obierał właśnie jedną ze skóry, oparty o pień. Nigdy nie mógł się im oprzeć, kiedy wisiały na drzewie takie słodkie i soczyste, poza tym krótki odpoczynek w cieniu był tym, czego właśnie potrzebował w tym włoskim południowym skwarze. Z Grecji wszystkie wskazówki przyprowadziły go właśnie tutaj, na Sycylię, a jego intuicja mówiła mu, że to właśnie tu był jego ostatni przystanek. To dlatego po prostu postanowił odpocząć, zanim znajdzie skarb, mógł jeszcze trochę porozkoszować się tym, że już najprawdopodobniej zna miejsce jego spoczynku.

Urwał, kiedy do kuchni wszedł Harry i przez chwilę wpatrywał się w złote zaproszenie Nialla wiszące na lodówce, po czym otworzył ją i zaczął szukać czegoś do jedzenia, a Louis przyglądał mu się uważnie. Pokaz mody blondyna miał odbyć się pod koniec września, ale teraz miał zupełnie co innego na głowie, Harry nie odzywał się do niego, a przecież jutro mieliby odwiedzić Jay i szatyn nie miał pojęcia, na czym stoi. Cóż, najwyższa pora się dowiedzieć.

– Harry – zagadnął, na co młodszy aż podskoczył, jednak nadal zawzięcie wpatrywał się w lodówkę, więc szatyn uznał, że nie miał zamiaru mu odpowiadać. – Jutro Święto Pracy, chciałbym wybrać się do... Domu moich rodziców – dodał po krótkim namyśle, nie mając pojęcia, jak się o nim wyrażać. – Chcesz jechać ze mną?

Młodszy nadal milczał, wyciągając tylko kilka rzeczy i zaczynając szykować sobie kanapkę, więc Louis spróbował ponownie.

– Harry? Myślę, że Jay by się ucieszyła, gdybyś mi towarzyszył, ale równie dobrze możemy zostać tutaj, jeśli nie chcesz jechać, mogę też jechać sam.

– Dobrze – odpowiedział młodszy i Louis aż zdziwił się, słysząc jego głos po paru dniach milczenia.

– Co dobrze? – zapytał lekko zdezorientowany.

– Pojadę z tobą – oznajmił Harry, nadal zbyt zawzięcie zajmując się szykowaniem kanapki.

– Och... Cieszę się – powiedział szatyn. – W takim razie myślę, że możemy wyjechać około dziewiątej, co ty na to?

Harry mruknął cicho, co Louis uznał za potwierdzenie, ale już się nie odezwał i on też postanowił milczeć. Najważniejsze, że jechali razem, może w drodze wreszcie jakoś się dogadają. Oby, bo naprawdę miał już powyżej uszu tej ciszy. I może udałoby mu się przerwać ją wcześniej, gdyby nie gazeta, jaką zastali na progu kilka dni temu, a która aż krzyczała z pierwszych stron o wywiadzie Tiwardasa Mole'a. Cóż, Louis chciał ją spalić, ale Harry zdążył ją zauważyć i obraził się na niego jeszcze bardziej, i właściwie szatyn cieszył się, że chociaż Merlin, Hector i Mirabelka wysłuchiwali jego żali na ten temat. Oczywiście przeczytał artykuł, kiedy już Harry go zobaczył i nie ukrywał, że poczuł małe ukłucie satysfakcji, że wywołał swoimi słowami spore poruszenie. Może w końcu naprawdę coś zacznie się zmieniać.

Zapisał jeszcze kilka zdań i zgarnął swoje notatki, po czym wypił resztę kawy i zostawiając to wszystko na stole, wyszedł na dwór, kierując swoje kroki od razu do altanki. Było przyjemnie ciepło, nie gorąco, a tak, jak właśnie lubił. Usiadł i przez chwilę wpatrywał się w oczko, w którym buszowały Gizela, Amelia i Gerard, a przynajmniej Niall twierdził, że jedna z gęsi jest płci męskiej, i nie zdziwił się, kiedy kilka sekund później poczuł szturchanie w nogę.

– Co tam, Merlin? – zapytał. – Znowu dewastujesz rabaty? Nie mam nic dla ciebie, już i tak jesteś zbyt gruby – oznajmił, pochylając się i drapiąc prosiaka po głowie. – Wiesz, szczęściarz z ciebie, do ciebie przynajmniej Harry się odzywa. Myślisz, że mu przejdzie, zanim wróci na studia?

Chociaż...

Chyba miał pomysł. Właśnie doznał olśnienia i wydawało mu się, że wiedział, czym może wkupić się w łaski młodszego. Posiedział jeszcze kilka minut, obmyślając konkretny plan, po czym wrócił do domu i rozejrzał się za nim. Wyglądało na to, że ciągle siedział w swojej pracowni, z której ostatnio praktycznie się nie wyłaniał, ale Tomlinsonowi było to teraz jak najbardziej na rękę. Poszedł do kuchni i wziął stamtąd grubą książkę kucharską, po czym przejrzał ją w poszukiwaniu co ciekawszych propozycji. Spisał listę zakupów i zaznaczył konkretne miejsca, a następnie odstawił ją na półkę, żeby zatrzeć ślady. Przejrzał lodówkę, odhaczając to, czego nie musiał kupić i w końcu wziął kilka banknotów, wsiadł na rower i jak najszybciej pognał do sklepu. Na szczęście nie musiał robić wielkich zakupów, ale kilku rzeczy mu brakowało, poza tym nie lubił jeździć tutaj, bo te wstrętne ekspedientki zawsze patrzyły na niego, jakby miał wszy i chwilami miał ochotę zrobić tam taką awanturę, że długo by go popamiętali, ale z drugiej strony nie miał ochoty szarpać sobie na nie nerwów. Wiadomo, że po jakiś drobiazg wpadał tutaj, ale jeśli już robił jakieś większe zakupy, to wtedy wsiadał w samochód i jechał do najbliższego miasta, żeby mieć święty spokój.

Wrócił w ciągu jakichś dwudziestu minut i miał nadzieję, że Harry nie zauważył jego nieobecności. Sprawdził jeszcze, ale nadal był na górze, sądząc dochodzącym stamtąd nuceniu, więc wyciągnął książkę i rozłożył ją na stole. Miał zamiar przygotować ciasto i zapiekany makaron z sosem, ale kto wie, czy mu się uda, dla niego wszystko w kuchni brzmiało skomplikowanie, dlatego, kiedy był tutaj sam, ograniczał się do prostych przepisów, których nauczył go Harry, a teraz miał wrażenie, że porywał się z motyką na księżyc. Wziął głębszy oddech i otworzył książkę na zaznaczonej stronie, po czym jeszcze raz przeanalizował przepis. Może jeśli przeczyta go po raz kolejny, już nie będzie brzmiał tak skomplikowanie?

Oby tylko Harry tutaj nie zszedł.

Wyciągnął miskę i powoli zaczął wrzucać w nią wszystkie składniki, upewniając się jeszcze po kilka razy, że na pewno powinno być tak, jak to zrobił. Pisanie było o wiele łatwiejsze. Chyba wolałby napisać nową powieść, niż stać tutaj teraz i bać się, czy w ogóle to, co ugotuje, będzie jadalne, czy lepiej zawczasu zadzwonić do lekarza, żeby był w pogotowiu, kiedy otruje siebie i Harry'ego.

Ale robił to wszystko dla niego, chciał, żeby młodszy mu wybaczył i żeby znowu z nim rozmawiał. Brakowało mu tego, kiedy wieczorem oglądali razem telewizję, tuląc się pod kocem albo siedzieli obok siebie, czytając. Brakowało mu głosu Harry'ego i jego śmiechu, i ciepła jego ciała w łóżku, miękkich loków, w które wtulał twarz, zanim zasnął. Nie męczyło go to tak, nawet kiedy Harry był na studiach, wtedy zawsze mógł do niego zadzwonić i wiedział, że wróci do niego któryś weekend, jednak teraz miał go na wyciągnięcie ręki, tak blisko, a tak bardzo nieosiągalnego.

Dlaczego ta cała miłość musiała być taka skomplikowana?

Inside these pages you just hold me. Chapter 2: OrientOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz