XX - Woda i ogień

178 22 13
                                    

Miałam ogarnąć dwa rozdziały, ale asperger wciąga za bardzo, na pocieszenie, zostało mi jeszcze kilka rozdziałów😅







Oczywiście Louis i Harry zapewnili swoim nowym kurczakom jak najbardziej komfortową podróż i sobie również, chociaż w całej wycieczce to właśnie to było zawsze najbardziej męczące, przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Na szczęście sytuacja między nimi trochę się poprawiła, chociaż nadal nie było to to, co na samym początku. Teraz był między nimi jakiś dziwny dystans, którego nie umieli przekroczyć, mimo że wydawało się, że rozmawiają już ze sobą normalnie.

Szczerze powiedziawszy, Harry nienawidził podróży pociągiem, męczyły go strasznie, ale o dziwo cała podróż przebiegła całkiem dobrze, nawet nie czuł się źle, a jego magiczne lekarstwa też działały całkiem nieźle, tylko to długie siedzenie w pociągu czy na statku, kiedy zupełnie nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić...

Louis też się nudził, chociaż on starał się zajmować pracą.

– Nie powinniśmy już dotrzeć do Włoch? – zapytał w którymś momencie młodszy, zerkając na zegarek, który kiedyś sprawił mu szatyn. Oderwał się na chwilę od czytania jakiejś nudnej powieści, którą próbował zabić sobie czas, jednak wydawało mu się, że powinni już dotrzeć do celu.

Louis podniósł wzrok znad maszyny, na której właśnie starał się zapisać kilka nowych zdań, które przyszły mu do głowy i przez chwilę wyglądał, jakby nie do końca wiedział, co Harry do niego mówił, jednak zaraz otrząsnął się z szoku.

– Nie – odpowiedział. – Do Wenecji został jeszcze spory kawałek.

– Do Wenecji? – zapytał od razu Harry. – Nie mówiłeś, że płyniemy do Wenecji.

Szatyn zaśmiał się cicho.

– Cóż, w takim razie już wiesz, że właśnie tam zmierzamy.

Młodszy zmarszczył brwi.

– Ale dlaczego? Czy nie mieliśmy jechać do Rzymu?

– Pojedziemy do Rzymu – odpowiedział Louis – ale najpierw romantyczna randka w Wenecji.

Harry zmarszczył brwi, nie znał Louisa z tej strony.

– Randka? – dopytał, a szatyn od razu wyszczerzył do niego zęby.

– Nie masz ochoty wybrać się ze mną na randkę? – zaśmiał się, a Harry zająknął się krótko.

– Nie o to chodzi, tylko... Po prostu... My raczej chyba rzadko wybieramy się na randki – odpowiedział.

Louis zaśmiał się ponownie.

– Właśnie dlatego zabieram cię na jedną i mam nadzieję, że ci się spodoba.

Młodszy znowu przyjrzał mu się uważnie, marszcząc brwi, to było trochę dziwne, ale może Louis chciał w jakiś sposób naprawić relację między nimi.

– No dobrze, w takim razie kiedy dopłyniemy do Wenecji? – dopytał.

– Za kilka godzin będziemy na miejscu i jeśli wszystko się uda, to będziemy mogli popływać jeszcze trochę gondolą i oczywiście zjemy jakąś kolację, a jutro zwiedzimy miasto i wieczorem ruszymy do Rzymu. Co ty na to?

Harry uśmiechnął się duchowo.

– Oczywiście wszystko już sobie zaplanowałeś.

Szatyn wyszczerzył do niego zęby.

– Znasz mnie – stwierdził. – Oczywiście, że mam już plan.






Kilka godzin później Harry słuchał, jak szatyn zawzięcie kłócił się z właścicielem hotelu, oznajmiając mu głośno, nie wiadomo, który już raz, że nazywa się Tiwardas Mole, a kury, które ze sobą przywieźli, mają wartość naukową i nie jest w stanie napisać bez nich kolejnej książki. Bawiło go to niesamowicie, jednak starał się nie roześmiać, żeby nie zdradzić szatyna, który ostatecznie jak zwykle sięgnął po swoją największą broń, której Harry zdecydowanie nie lubił, wiedział jednak, że w tych czasach pieniądze zawsze załatwią sprawę i niedługo po tym zakwaterowano ich oraz kurczaki w pokoju i Harry trochę czuł, że to nie był najlepszy pomysł, że je kupili, jednak kiedy starał się o tym porozmawiać z Louisem, ten nawet nie miał zamiaru słuchać jego argumentów, za to wyciągnął go z pokoju.

– Gdzie idziemy? – zapytał młodszy, gdy wyszli na chłodną ulicę smaganą morskim wiatrem.

– Cóż, zrobimy sobie mały spacer, no i obiecałem ci, że popływamy gondolą.

– Tylko że teraz nikt raczej nigdzie nie pływa, robi się ciemno – przypomniał Harry, bo przecież słońce już powoli zachodziło.

– Nocne wycieczki zawsze są najciekawsze, zapomniałeś? – zaśmiał się Tomlinson, po czym pociągnął go wzdłuż uliczki.

– Idziemy w jakimś konkretnym kierunku?

Louis zaśmiał się głośno.

– Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, jednak liczę, że zapamiętałeś, na jakiej ulicy znajduje się nasz hotel.

Młodszy odruchowo przewrócił oczami. Wrócił szalony Louis, jednak skoro już tutaj byli, to nie miał innego wyjścia, jak tylko dać się ponieść i ruszyć razem z szatynem w nieznane. I właściwie z każdym krokiem coraz bardziej mu się tutaj podobało. Nie spodziewał się, że Wenecja zrobi na nim aż takie wrażenie. Oczywiście czytał o niej, ale jakoś nie bardzo umiał wyobrazić sobie tego miasta na wodzie, a teraz, kiedy zaczynało się robić coraz bardziej ciemno, zaczynał czuć się jak w jakiejś bajce.

Louis prowadził go w zupełnie nieznanym kierunku i chyba sam tak naprawdę nie wiedział, gdzie idzie. Zaglądali do sklepowych wystaw i po prostu włóczyli się po tych wąskich uliczkach całkowicie bez celu, oczywiście do czasu, kiedy Louis nie wciągnął Harry'ego w jakąś wnękę. Młodszy oczywiście w pierwszej sekundzie był całkowicie zaskoczony, jednak zanim w ogóle zdążył o cokolwiek zapytać i zebrał myśli, Tomlinson przycisnął go do ściany i zaczął całować, a całował tak, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Przez chwilę Harry był jeszcze bardziej zdezorientowany, jednak szybko odepchnął starszego.

– Louis, co ty...? – zapytał.

– Przepraszam – powiedział od razu tamten. – Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć, wracajmy do hotelu – oznajmił i odsunął się, jednak Harry zdążył złapać go za rękę.

– Czekaj – odezwał się. – Po prostu mnie zaskoczyłeś, jeszcze nigdy nie byłeś tak...  – zawahał się. – Zaborczy – dokończył z lekkim pytaniem w głosie.

– Mimo wszystko wiem, że cię przestraszyłem i nie powinienem tego robić. Wracajmy – dodał Tomlinson, ponownie ruszając w niewiadomym kierunku, jednak zanim zdążył odejść, Harry znowu przyciągnął go za ramię.

– Nie powiedziałem, że chcę stąd odejść – oznajmił. – Zaskoczyłeś mnie trochę, ale... – zachichotał cicho. – Po prostu mnie całuj.

– Słucham? – zapytał Louis całkowicie zaskoczony, przez co Harry roześmiał się jeszcze bardziej.

– Całuj mnie, głupku – powiedział, przyciągając do siebie szatyna i samemu wpijając się w jego wargi.

Nie miał pojęcia czy to w jakiś sposób go nie zniszczy i nie będzie potem tego żałował, czy może kiedyś uzna to za piękne wspomnienie, kiedy poradzi sobie już ze swoją prawdziwą naturą, jednak na razie chciał wrócić do tej pasji, z jaką Louis chwilę temu złączył ich wargi. To było szalone, a Harry czasami wolał unikać TYCH szalonych rzeczy, jednak teraz chyba rozum odmówił mu posłuszeństwa. Czuł napierające na niego ciało mężczyzny. Oczywiście to nie tak, że odkąd zaczął spotykać się z szatynem, był święty,  jednak to nadal trochę go przerażało, mimo że kiedy był w Nowym Jorku i wiedział, że trójka jego przyjaciół już zasnęła albo kiedy został sam w mieszkaniu, miał kilka takich chwil, że dotykał się. Z Louisem również kochał się czasami, ale zawsze wtedy był ostrożny i jeszcze przerażony, a teraz miał ochotę zapomnieć o wszystkim i po prostu pozwolić dziać się temu czemuś między nimi, nawet jeśli ktoś patrzył na nich teraz przez okno. Dłonie Louisa paliły i on po raz pierwszy chciał całkowicie spłonąć. Drżał pod każdym dotykiem jego palców, przesuwających się po jego ciele i był świadomy, że to nie jest ani czas, ani tym bardziej odpowiednie miejsce, jednak nie chciał tego przerywać. Chciał, żeby cały świat wokół przestał istnieć, zwłaszcza kiedy Louis uniósł go, przypierając do zimnej ściany jeszcze bardziej.

Inside these pages you just hold me. Chapter 2: OrientOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz