XXIV - Rutyna

147 19 5
                                    

Wracam powoli do pisania, ale myślę, że trochę zwolnimy tempo, bo ostatnio nie mam zbyt wiele czasu... 🙄







Kiedy dotarli na miejsce, Harry był zaskoczony. Nie spodziewał się takiej gościnności, a tu żona tego człowieka nakarmiła ich i zaoferowała nocleg na strychu, gdzie, swoją drogą, znajdował się całkiem okazały pokój. Z tego, co się dowiedzieli, należał do ich syna, który aktualnie przebywał w Rzymie. Studiował, co było sporym obciążeniem dla jego rodziców, a przynajmniej tak twierdzili. Drugi syn, ten, który przyjechał z nimi, zajrzał jeszcze do auta, szukając jakiejś przyczyny, dlaczego to nie było w stanie zapalić, jednak nie znalazł niczego, więc ostatecznie usiadł z resztą na dworze. Dołączyła też do nich córka tych dwojga, która trochę za bardzo uśmiechała się do Stylesa. 

Po kilku kieliszkach limoncello młodszemu wreszcie udało się zapamiętać ich imiona, Bartolo i Ilda oraz Martino, Gia i Elvio, jeśli dobrze kojarzył tego, który studiował, do tego Louisowi trochę rozwiązał się język. Oczywiście Harry z przerażeniem przyjął to, że szatyn po prostu wypaplał, że są tutaj po to, żeby zbierać materiały do jego nowej książki, ale Tomlinson jakby w ogóle się tym nie przejmował. Rozmawiał sobie po włosku z domownikami, jak gdyby nigdy nic, chociaż Harry próbował go jakoś upomnieć. Nie rozumiał wszystkiego, ale był zaskoczony, jak dużą część udawało mu się pojmować.

– Louis, nie powinieneś – upomniał po raz kolejny, kiedy szatyn rozprawiał o swoim nowym pomyśle, oczywiście informując wszystkich, że pisze pod pseudonimem. To zwykle szatyn był tym ostrożniejszym, a tu nagle Harry zupełnie go nie poznawał i był święcie przekonany, że to zasługa zbyt dużej ilości limoncello, które, swoją drogą, było naprawdę pyszne.

– To prości ludzie, Harry, nic się nie stanie – odpowiedział szatyn, kładąc uspokajająco dłoń na udzie młodszego, na co ten odsunął się odruchowo. Jeszcze tego by im brakowało.

– Nie byłbym tego taki pewien, gadasz zbyt wiele – oznajmił Harry.

– A ty panikujesz, zobaczysz, że nic złego się nie wydarzy, a teraz odpręż się i wypij jeszcze trochę tego dobrego… Czegoś.

Harry westchnął ciężko.

– Żebyś potem nie mówił, że nie ostrzegałem – powiedział, po czym sięgnął po kieliszek. Był święcie przekonany, że na trzeźwo chyba nie był w stanie znieść tej wersji Tomlinsona.

Ostatecznie okazało się, że Louis naprawdę się spił i młodszy miał problem z zaciągnięciem go do pokoju, zwłaszcza że był naprawdę zmęczony, bo siedzieli do późna, ale ludzie, u których się zatrzymali, byli naprawdę mili i Harry z chęcią spędzał z nimi czas. To na Louisa trochę się wściekał. 
Rzucił na wpół przytomnego szatyna na łóżko, kiedy tylko udało mu się wciągnąć go na górę i ściągnął z niego koszulę i spodnie. 

– Zamorduję cię, kiedy wytrzeźwiejesz – oznajmił jeszcze, patrząc na starszego z politowaniem, po czym sam zaczął pozbywać się ubrań. Tutaj, na poddaszu było okropnie gorąco, więc otworzył jeszcze okno jak szeroko i w końcu przepchnął Louisa bliżej ściany, żeby położyć się na łóżku. Dopiero teraz poczuł, jak był wykończony tym dniem i jak bardzo kręci mu się w głowie. Miał jedynie nadzieję, że szybko zaśnie, bo Louis obok już chrapał w najlepsze.    








Tomlinson obudził się z okropnym bólem głowy i zdecydowanie miał ochotę umrzeć. Nie spodziewał się, że będzie czuł się tak okropnie, ale sam był sobie winien. Wtulił się w młodszego, chcąc odpocząć jeszcze trochę i licząc, że po tym mu przejdzie, ale Harry obudził się, czując jego dotyk. 

– Która godzina? – zapytał. 

– Śpij jeszcze – odpowiedział szatyn, jednak młodszy tylko odtrącił go. 

– Musimy się zbierać – oznajmił. – Trzeba naprawić samochód. 

Louis przez chwilę nie miał pojęcia, o czym ten do niego mówił, ale w końcu dotarły do niego wydarzenia z poprzedniego dnia i tym razem musiał przyznać młodszemu racje, niestety, bo najchętniej przeleżałby cały dzień w łóżku, czekając na śmierć. 

– Mam nadzieję, że pamiętasz, jak chwaliłeś się, że jesteś bardzo sławnym pisarzem – przypomniał jeszcze młodszy i Louis znowu przez chwilę nie wiedział, o co chodziło, jednak ostatecznie wygrzebał z odmętów swojej pamięci, że faktycznie opowiadał tym ludziom o pisaniu książek. Nie miał pojęcia, co im wygadał, ale teraz było już za późno, poza tym nie to go w tym momencie martwiło, a raczej to, że Harry ewidentnie był na niego zły.

Niechętnie wstał z łóżka, krzywiąc się na okropny ból głowy, po czym ubrał się, Harry robił w tym momencie to samo, i oboje zeszli na dół. Byli trochę zaskoczeni, że Ilda czekała na nich ze śniadaniem, ale zjedli je szybko, Louis prowadząc małą pogawędkę z kobietą, a następnie wyszli na podwórko, żeby pomyśleć, co zrobić z samochodem. I tutaj oboje po raz kolejny byli zaskoczeni, bo razem z Bartolo i jego synem, kręcił się przy nim jakiś człowiek.

Bartolo przywitał się z nimi z szerokim uśmiechem na ustach, oznajmiając, że sprowadził mechanika i samochód niedługo będzie gotowy. Louis podziękował mu automatycznie, ale tym, co po raz kolejny go dzisiaj zaskoczyło, był praktycznie natychmiastowy komentarz mężczyzny, że to właśnie on jest tym pisarzem, o którym opowiadał. I cóż, Louis nie wiedział w tym momencie czy ma to odebrać pozytywnie, czy raczej nie, chociaż wyglądało na to, że jego sława trochę im teraz pomagała. 

– Co się dzieje? – zapytał Harry, podchodząc bliżej. Nie do końca rozumiał to całe zamieszanie.

– Wygląda na to, że ten ktoś już zajął się naszym samochodem i zaraz wszystko będzie zrobione. 

– Och – odpowiedział młodszy. – Dobrze, w takim razie przejdę się.

Louis pokiwał głową, odprowadzając młodszego wzrokiem, a ten od razu zaczął kierować swoje kroki w stronę ogrodu, gdzie najprawdopodobniej przebywały ich kurczaki, zażywając trochę wolności. Ogród jednak nie okazał się ogrodem, tylko małą winnicą, z widokiem, który dosłownie zwalał z nóg. Zielone pola, pewnie jakieś kolejne winnice czy gaje oliwkowe albo pomarańczowe, a w oddali, Harry był przekonany, widać było Etnę. Nie miał pojęcia, jak długo tak stał zahipnotyzowany tym widokiem, jednak z tego transu wyrwał go głos szatyna.

– Pięknie, prawda? – zapytał, po czym uśmiechnął się krzywo, kiedy młodszy na niego spojrzał. – Wiem, że jesteś zły.

Harry westchnął ciężko.

– Ja po prostu… – zaczął, odruchowo zaczynając bawić się sygnetem, który dostał od szatyna. – Ostatnio dzieje się coś dziwnego, może powinniśmy…

– Powinniśmy o tym porozmawiać – odezwał się Tomlinson. – Dawno nie byliśmy razem tak długo i to normalne, że trochę się od siebie odzwyczailiśmy, jednak to tylko chwilowe trudności.

Młodszy pokiwał głową, krzywiąc się odruchowo. Może Louis miał rację i to wszystko był kwestia tylko dotarcia się. Naprawdę to był jego najdłuższy czas z szatynem, odkąd poszedł na studia, a początkowa fascynacja sobą mijała. Zawsze rzucali się sobie w ramiona, kiedy Harry wracał, potem znowu odjeżdżał, a teraz spędzili ze sobą już kilka tygodni i dopadała ich monotonia. 

– Porozmawiamy o tym w samochodzie i myślę, że powoli powinniśmy już jechać.

– Tak, powoli będziemy się zbierać – potwierdził szatyn.

Odruchowo położył dłoń w dole pleców młodszego.

– Wszystko się ułoży – przypomniał jeszcze, po czym przez chwilę skupił się na widoku przed nimi. – Wiesz, że Etna nadal jest czynnym wulkanem?

– Tak – odpowiedział Harry. – Ale wolałbym, żeby nie dawała o sobie znać, kiedy tu jesteśmy. Wystarczy mi takich przygód po naszym tornado.

Louis zaśmiał się cicho.

– Raczej się na to nie zanosi, jednak naprawdę się dziwię, że ktoś ma odwagę tutaj mieszkać. 

Tym razem to Harry się roześmiał. Louis powiedział to, o czym na pewno sam by niedługo pomyślał. 

Inside these pages you just hold me. Chapter 2: OrientOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz