XXXVII - Spotkanie

127 16 1
                                    

Już powoli się kończy, ale ten czas leci...





Louis nie miał pojęcia, kiedy zasnął, ale obudziło go bezczelne szturchanie i dobrze wiedział, czyja to była sprawka. Nikt inny nie pakował się do domu, kiedy tylko chciał i nie budził go brutalnie i to codziennie.

– Merlin – jęknął, odruchowo machając ręką i starając się odpędzić od siebie tego natrętnego prosiaka. Oczywiście ten stał się od razu jeszcze bardziej natarczywy i szatyn usłyszał ciche chrumkanie, które pewnie znaczyło po świńskiemu coś w stylu, że ma się w końcu podnieść, jednak on nie miał na to najmniejszej ochoty. Zasnęli z Harrym kompletnie pijani na podłodze salonu i teraz głowa mu pękała. Czuł się gorzej, niż jakby był chory. – Merlin, daj mi spokój – dodał jeszcze, jednak mimo to niechętnie otworzył oczy. Nie mylił się, leżał na podłodze w salonie.

Zbierając wszystkie siły, wstał i usiadł, starając się utrzymać pion, bo w jego głowie wirowało jak jeszcze nigdy i przez chwilę gapił się na prosiaka.

– Czego chcesz, ty wstrętny barbarzyńco? – zapytał, ale Merlin nadal szturchał go nieustępliwie, więc w końcu Louis podniósł się na równe nogi, dobrze wiedział, że musiał nakarmić je wszystkie i pozamykać. Trochę im się przysnęło i powoli zbliżał się wieczór, do tego Merlin hałasował, a nie chciał, żeby obudził młodszego.

Zawołał prosiaka, który podreptał za nim i wyszedł na dwór. Przyjemne powietrze trochę go otrzeźwiło, więc przez chwilę zatrzymał się na werandzie, rozkoszując nim i biorąc głęboki wdech, po czym ruszył do stodoły. Krzątał się tak kilka długich minut, karmiąc konie, gęsi i Merlina, sypiąc kurom ziarna, po czym wrócił do domu i sięgnął po mleko, żeby ponalewać je szczeniakom i kotom. Przy drzwiach wejściowych stał cały rząd misek, ale zawsze i tak musiał przypilnować, żeby Merlin się do nich nie dobrał. Co jak co, ale ten prosiak miał niepohamowany apetyt. Zawołał Mirabelkę, Hectora i całą resztę, która i tak już czatowała w pobliżu, po czym usiadł na progu.

To życie tutaj...

Sam nie miał pojęcia, że właśnie tego potrzebował i naprawdę dziękował, że rok temu podjął taką, a nie inną decyzję. Teraz był we właściwym miejscu.

Przez parę minut obserwował zajadające się mlekiem szczeniaki, po czym wstał i wrócił do kuchni. Powinien teraz przygotować coś dla siebie i Harry'ego, ale najpierw pewnie będzie musiał wyskoczyć po małe zakupy. Zajrzał do salonu, gdzie młodszy jeszcze smacznie spał, jednak nie zamierzał go budzić, należało mu się po tym wszystkim, dlatego tylko po cichu wziął klucze i pieniądze, i znowu wyszedł z domu. Wziął rower i ignorując jeszcze lekkie zawroty głowy, ruszył w stronę wsi. Chyba nic nie mogło wyrazić tego, jak bardzo cieszył się, że dom, który kupił, był trochę oddalony od tego siedliska jadowitych plotek i kiedy miał tu po coś jechać, dostawał szału na samą myśl. I zupełnie nie miał nic przeciwko temu, że ludzie tutaj go nie lubili, on ich również. Po kilkuminutowej przejażdżce dotarł do sklepu i zostawił rower przed wejściem. Kulturalnie przywitał się z ekspedientką, która odburknęła mu coś pod nosem i ruszył między półki. A może by tak dokupić trochę wina i spędzić z Harrym jeszcze kilka zakrapianych alkoholem godzin? Chociaż z drugiej strony chyba powinni już przystopować. Pójść wcześniej spać...

Ale za to kupi mu jakieś słodycze.

Skręcił, mijając kolejny regał i przez chwilę nie ocierało do niego, kto stoi na jego drugim końcu, szybko jednak poczuł, jak złość rozchodzi się po całym jego ciele.

Inside these pages you just hold me. Chapter 2: OrientOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz