XLVII - Znowu w domu

126 18 8
                                    

No i mamy to, ostatni rozdział, jeszcze tylko epilog...






Kolejnego dnia Harry obudził się całkowicie wyspany. Wreszcie spał dobrze od tych kilku dni, bo wreszcie spał w ramionach Tomlinsona. Wczoraj zjedli kolację, a potem, zanim obejrzeli film, cóż, było naprawdę miło. Poza tym zabawnie było siedzieć nago pod kocem, kiedy oglądali jakąś komedię. A później poszli spać wreszcie przytuleni do siebie.

Przeciągnął się na łóżku, po czym wstał i wziął kilka ubrań, żeby założyć je szybko na siebie i wypuścić zwierzęta. Louis jeszcze spał i nie chciał go budzić, bo przecież mieli dzisiaj jechać do domu jego rodziców. Miał nadzieję, że szatyn nie spanikuje. Zrobił śniadanie i czekał na niego, a kiedy Louis wreszcie zszedł na dół, był w tak samo dobrym nastroju, jak on, jakby zapomniał, co go czeka. Zerknął na zegarek wiszący obok lodówki.

– Dlaczego mnie nie obudziłeś? Niedługo będziemy musieli jechać.

– Nie chciałem, spałeś tak spokojnie, że nie miałem serca przypominać ci, jakie zadanie mamy dzisiaj przed sobą.

Louis tylko pokiwał głową i usiadł przy stole, żeby zjeść śniadanie. Dopiero teraz to do niego dotarło i od razu zaczął się denerwować, ale starał się wmówić sobie, że skoro już raz mu się udało, to i tym razem wszystko będzie dobrze. Kiedy już zjadł, wyszedł jeszcze do ogrodu i zerwał świeże kwiaty dla swojej matki, po czym ubrał się, starając się nie wyglądać przesadnie elegancko i oboje z Harrym w końcu wyjechali.

Znowu im bardziej oddalał się od domu, tym bardziej się stresował, ale nadal wmawiał sobie, że już raz to zrobił i tym razem też da radę. Musiał dać radę. Nie odzywali się za bardzo z Harrym podobnie jak ostatnio, ale kiedy już dotarli na miejsce, Louis dosłownie miał ochotę zawrócić. Przed domem stało kilka samochodów, a po podwórku krzątało się parę osób. Rozpoznał swoje siostry, chociaż urosły i to bardzo odkąd widział je po raz ostatni, jednak wiedział, że to one. Spojrzał przerażony na Harry'ego, a ten odruchowo złapał jego dłoń w swoją.

– Będzie dobrze – przypomniał. – Chodźmy.

Gdyby nie to, że go zauważyli i wszystkie osoby znajdujące się na zewnątrz patrzyły teraz uważnie, kto wysiądzie z auta, zawróciłby i zniknął stąd jak najszybciej, ale teraz nie mógł tego zrobić. Wziął głęboki oddech i wysiadł razem z Harrym, biorąc kwiaty. I coś mu się wydawało, że jego matka albo wyczuła, że właśnie przyjechał, albo siedziała cały dzień, zaglądając za firanki i wypatrując jego auta, bo wybiegła z domu, kiedy tylko zobaczyła, że to on.

– Louis! – ucieszyła się, rzucając mu się na szyję. – Przyjechałeś.

Była tak szczęśliwa, że jego od razu zaczęło gryźć sumienie, że planował zawrócić.

– Dla ciebie – powiedział, wręczając jej kwiaty, na co ona pocałowała go w policzek.

– Dziękuję, nie trzeba było – odpowiedziała, a potem zwróciła swoje spojrzenie na młodszego chłopaka. – I Harry. Cieszę się, że jednak przyjechaliście. Chodźcie, jest nas tylu, że jemy dzisiaj na dworze – powiedziała, prowadząc ich wąskim przejściem na drugą stronę domu, gdzie było trochę więcej miejsca.

Louis pamiętał to podwórko. Kiedy było ciepło, często tam przesiadywał, ale teraz, kiedy był tutaj po tylu latach, zmieniło się diametralnie.

– Louis! – usłyszał jakąś dziewczynę, która zaraz rzuciła mu się na szyję. – Nareszcie! Gdzie ty się podziewałeś przez tyle lat?

– Lottie – powiedział lekko zaskoczony, kiedy się odsunęła, jakby w ogóle nie przypuszczał, że tutaj będzie. – Miło cię widzieć.

– Ciebie również, braciszku – odpowiedziała, a zaraz po tym znalazł się w innych objęciach.

Było mu tak głupio, że nie odwiedził swojej rodziny przez tyle lat. Nie miał pojęcia, co miał w głowie, ale teraz dotarło do niego, jak bardzo za nimi wszystkimi tęsknił i jak wiele miał do nadrobienia. Uśmiechnął się lekko, kiedy na sam koniec uściskał go jego ojciec. Starał się ze wszystkich sił, żeby po prostu nie rozpłakać się tutaj przy nich, ale ledwie mu się to udawało.

– Siadajcie, zaraz podam obiad – odezwała się Jay, wychodząc z domu z jakąś pieczenią. Jej widok w fartuchu i wielkich rękawicach na dłoniach, kiedy niosła brytfannę, sprawiał, że znowu czuł się jak w domu, jakby te kilka lat nie miało miejsca. Za nią kroczyły jego siostry, niosące wszystkie przygotowane potrawy.

Zerknął krótko na Harry'ego, który zajmował miejsce obok. Wyglądał, jakby nie bardzo wiedział, jak ma się zachować, ale nie dziwił mu się, on też nie miał pojęcia. W końcu, kiedy Jay i dziewczęta przyniosły już wszystko, każdy zaczął nakładać sobie na talerz to, co chciał i właśnie wtedy nastąpił moment, w którym zaczęli wypytywać Louisa, gdzie się podziewał. Z jednej strony był na to przygotowany, ale z drugiej nie miał pojęcia, co odpowiadać. Starał się jednak jakoś wytłumaczyć im, co się z nim działo. Na szczęście Jay w pewnym momencie postanowiła go uratować, zmieniając temat i każdy zaczął rozprawiać o czymś zupełnie innym, a on przysłuchiwał się temu z uwagą. Teraz on starał się nadrobić wszystkie informacje. Dziewczęta śmiały się z różnych rzeczy, plotkowały o ludziach, o których nawet w życiu nie słyszał, ale czasem mówiły coś o swoim życiu i Louis chłonął te informacje. Jeśli mu się uda, musi później z nimi porozmawiać, z każdą na osobności, żeby chociaż trochę nadrobić to, co u nich słychać.

I może wszystko nadal szłoby tak gładko, jak Louis nawet się nie spodziewał, gdyby nie to, że w pewnym momencie Lottie powiedziała coś, czego nie przeczuwał.

– A słyszeliście o tym słynnym pisarzu? – zapytała. – Jak on się nazywa?

– Tiwardas Mole – podpowiedział jej siedzący obok niej chłopak, jej mąż, z tego, co orientował się szatyn.

– Tak – potwierdziła. – Niesamowity skandal. Prasa cały czas o tym pisze.

– To jego sprawa – odpowiedziała jej od razu Jay, na co Lottie posłała jej oburzone spojrzenie.

– A czy ja coś mówię, mamo? Tylko tyle, że wywołał niesamowitą aferę. Podejrzewam, że teraz już nikt nie kupi jego książek. Ba, nawet większość ludzi pewnie już puściła je z dymem.

– My naszych nie spalimy, lubię jego książki – odezwała się któraś z bliźniaczek, na co Louis miał ochotę zapaść się pod ziemię, a Harry obok niego chyba już zszedł na zawał.

Naprawdę spodziewał się tu wszystkiego, tylko nie tego, że będzie obgadywany przez własną rodzinę. No dobrze, nie wiedzieli, że to on, ale był taką sensacją, że nawet tu musieli poruszać jego temat.

– Pójdę po deser – odezwała się Jay, wstając od stołu i Louis automatycznie zrobił to samo.

– Pomogę – odezwał się, mając zamiar jak najszybciej stąd uciec. Nie powinien zostawiać Harry'ego, ale w tym momencie naprawdę jedyne, o czym marzył, to zniknąć, a to była prawdopodobnie dość dobra okazja. Wszedł za matką do domu i poczłapał do kuchni.

– Weźmiesz wodę? – zapytała, wskazując na dwa stojące na blacie kuchennym dzbanki. – A potem możesz jeszcze przyjść po sok – dodała, pokazując mu kolejne.

– Dobrze – potwierdził, łapiąc za nie, chociaż nie miał ochoty jeszcze tam wracać, zanim jednak w ogóle się ruszył, Jay znowu się odezwała.

– Wiesz, lubię tego chłopca, jest miły, grzeczny i inteligentny. Myślę, że jest odpowiedni.

– Odpowiedni? – zapytał Louis, patrząc na nią całkowicie zdezorientowany. Nie miał zielonego pojęcia, o czym w tej chwili mówiła jego matka, za to ona uśmiechnęła się i położyła dłoń na jego ramieniu.

– Cieszę się, że wróciłeś synku – powiedziała, po czym wzięła ciasto i ruszyła z nim na dwór, zostawiając szatyna całkowicie oniemiałego.

Nie miał pojęcia, jak długo stał tutaj, zanim dotarło do niego, że już dawno powinien wynieść tę wodę na dwór, ale kiedy tam szedł, chyba coś w jego głowie zaskoczyło i na chwilę zatrzymał się, uświadamiając sobie, co powiedziała do niego matka. Czy ona wiedziała?

Inside these pages you just hold me. Chapter 2: OrientOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz