VIII - Koszula

218 29 4
                                    

Zawsze staram się coś tu napisać, ale ostatnio po prostu nie wiem...








Harry szybko zaczął się nudzić po wyjeździe Zayna, Liama i Nialla, zwłaszcza że Louis zaszył się w swoim gabinecie, pracując nad nową powieścią, a on nie chciał mu przeszkadzać, na szczęście przypomniał sobie o swojej pracowni, do której jeszcze nie miał okazji zajrzeć, więc w końcu poszedł pozwiedzać. Wszedł do tego tajemniczego pokoju, ciekawy, co się w nim znajduje i aż opadła mu szczęka. Była to naprawdę rewelacyjnie wyposażona pracownia krawiecka, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie znał się na tym jeszcze zbyt dobrze. Był wielki stół, na którego końcu stała nowiuśka maszyna do szycia, ozdobiona wielką kokardą, przy ścianach stały regały z różnokolorowymi materiałami…

Czego chcieć więcej?

Wszedł głębiej, oglądając wszystko dokładniej i był naprawdę zachwycony, i może nie miał jeszcze zbyt wielkiego pojęcia o szyciu, ale przez to, jak Louis się starał, miał ochotę uszyć mu tyle ubrań, ile tylko zdoła. Spędził na podziwianiu swojej pracowni dobrych kilka minut, po czym wyszedł i wyciągnął z szafy jedną z kolorowych koszul, których Louis i tak nie nosił, po tym skierował swoje kroki do gabinetu szatyna i zapukał cicho.

– Ile razy mam mówić, że możesz mi przeszkadzać? – usłyszał ze środka i otworzył drzwi.

Louis spojrzał na niego pytająco, poprawiając odruchowo okulary na nosie, a Harry od razu zauważył, ile świeżo zapisanych kartek leżało na jego biurku.

– Tak, słońce? – zapytał Tomlinson.

– Mógłbym wziąć tę koszulę? – odpowiedział pytaniem Harry, unosząc ją, żeby pokazać szatynowi.

– Tak, oczywiście – potwierdził Louis, po czym wskazał leżące obok siebie kartki. – Chcesz przeczytać? Jeszcze nie skończyłem, ale…

– Później – powiedział młodszy. – Mam coś do zrobienia.

Louis pokiwał głową, a Harry zamknął drzwi i szatyn wpatrywał się w nie jeszcze przez chwilę. To nie było podobne do Harry’ego, że nie chciał przeczytać tego, co napisał. Z reguły zaglądał do wszystkiego od razu, czasem nawet jemu przez ramię. Czy nie był aby chory? Wyglądał zdrowo.

Zastanawiał się nad tym jeszcze dłuższą chwilę, po czym spojrzał na swoją maszynę do pisania. Na czym to skończył? A tak…

Jonathan dobił do wybrzeży Sycylii i wysiadł z łodzi, dziękując rybakowi, że go tutaj przywiózł, teraz musiał jedynie znaleźć rozwiązanie swojej zagadki. Liczył, że właśnie tutaj je znajdzie, bo nie miał ochoty na dalszą podróż, wszystkie znaki jednak prowadziły do tego miejsca, więc musiał szukać. Czasami zaczynał odnosić wrażenie, że jest już za stary na to wszystko, może powinien się wreszcie ustatkować, zamiast szukać skarbów? Jedno było pewne, po tej wyprawie wybierze się w końcu na długi odpoczynek, wybierze jakąś wyspę i zaszyje się na niej na kilka miesięcy, licząc, że nikt nie znajdzie go i nie złoży mu kolejnej propozycji odnalezienia czegoś wartościowego. Miłość do skarbów zdecydowanie go gubiła.

Przerwał na chwilę, żeby przelecieć wzrokiem tekst, po czym zastanowił się. Musiał dokończyć ten rozdział, więc powinien napisać jeszcze kilka zdań. No, może stronę. Sięgnął po swoją zimną kawę i upił łyk, po czym odłożył filiżankę. Już wiedział, co dalej pisać. Słowa zaczęły wypływać spod jego palców i chyba powoli zaczynał wpadać w ten swój zwykły trans pisania, od dawna jednak przestał zapominać w nim o całym świecie.







Jakieś półtorej godziny później okazało się, że nie tylko skończył rozdział, ale i napisał kolejny. Opadł na krzesło, kiedy postawił kropkę na końcu zdania i przeciągnął się. Chyba wystarczyło na dzisiaj. Wyciągnął kartkę z maszyny i położył na reszcie, po czym dopił swoją zimną kawę, przeciągnął się po raz kolejny, ściągnął okulary i wstał, żeby poszukać Harry'ego. Po drodze jeszcze poprawił spodnie, które pomimo szelek i tak zmieniły swoje położenie i wyszedł z gabinetu. Nie musiał długo szukać, bo usłyszał ciche śpiewanie, kiedy tylko znalazł się na korytarzu. Dochodziło z pracowni Harry’ego, co było trochę zaskakujące, ale Louis postanowił przyjrzeć się temu bliżej. Nacisnął klamkę i zajrzał do środka. Młodszy pochylał się nad stołem, za ucho miał wetknięty ołówek, a kiedy na niego spojrzał, Louis zobaczył jeszcze jeden, który Harry trzymał między zębami, do tego miał przewieszoną miarę na szyi.

– Co robisz? – zapytał zaciekawiony.

Harry wyprostował się i wyciągnął ołówek z buzi.

– Próbuję wykroić koszulę – odpowiedział, a Louis automatycznie zmarszczył brwi i wszedł głębiej do środka, dopiero teraz zauważył na stole jakieś szczątki, które materiałem przypominały mu…

– Czy to… – zawahał się. – Moja koszula? 

Harry zaczerwienił się od razu i spuścił wzrok.

– Przepraszam? – odezwał się cicho.

Louis złapał swoją koszulę, a raczej to, co z niej zostało, po czym zaśmiał się. Harry widocznie postanowił rozebrać ją na części.

– Tylko proszę, zostaw mi choć kilka rzeczy, żebym miał w co się ubrać, dobrze? – zapytał, odrzucając materiał i unosząc głowę młodszego, żeby złożyć na jego ustach mały pocałunek. 

– Nie wściekasz się? – zapytał Harry, nadal lekko przerażony. Powinien zapytać Louisa i wytłumaczyć mu, co miał zamiar z nią zrobić.

– Oczywiście, że nie. Ćwicz, ile chcesz i na czym chcesz, pod warunkiem, że oszczędzisz mi kilka ubrań.

– Oszczędzę na pewno – powiedział brunet, uśmiechając się jak szeroko. – Wiesz, to całkiem ciekawe, problem w tym, że tak naprawdę nadal nie wiem, czy chcę się tym zajmować.

– Harry, możesz rzucić studia, ale tylko wtedy, kiedy zapiszesz się na inne, musisz mieć wykształcenie, tego ci nie daruję, a czy to będzie ten kierunek, czy inny, to już od ciebie zależy. Rób to, co naprawdę będzie ci się podobać, a ja tylko umożliwię ci kształcenie.

Młodszy pokiwał głową.

– Na razie zostanę przy tym – odpowiedział.

– A jak twój włoski? – zapytał szatyn, przypominając sobie, że jakiś czas temu Harry zapisał się na lekcje włoskiego, co jak najbardziej popierał, nawet zachęcał go, żeby kiedyś sięgnął jeszcze po inne języki, jak on, tego nigdy nie było w życiu zbyt mało.

– Myślę, że całkiem dobrze. Mam nadzieję, że wszystko nie wyparuje mi z głowy podczas wakacji.

– Nie sądzę – powiedział Louis. – Poza tym jedziemy do Włoch, będziesz miał okazję trochę popraktykować.

– Czy ja wiem… Możliwe – zastanowił się Harry. Osobiście uważał, że umiał jeszcze zbyt mało, żeby w ogóle się z kimś dogadać.

Przez chwilę patrzył na Louisa, po czym odruchowo włożył palce za jego szelki. Dopiero teraz uświadomił sobie intymność tej całej sytuacji. Stał tutaj, oparty o stół, a szatyn stał pomiędzy jego nogami. Nawet po roku to go onieśmielało, ale z drugiej strony Louis był naprawdę przystojnym mężczyzną i nawet wizja piekła nie sprawiała, że nie pragnął jego dotyku. Kochał jego dłonie błądzące po swojej skórze. Tylko Louis znał wszystkie blizny, które znajdowały się na jego ciele i tylko on dawał mu ten spokój, którego Harry przez całe życie potrzebował. Przyciągnął go bardziej i złączył na moment ich usta, na co Louis zaśmiał się cicho.

– Nie uważam, żeby tutaj było wystarczająco wygodnie – powiedział, domyślając się, co Harry’emu właśnie chodzi po głowie, właściwie to jego oczy mówiły mu w tym momencie wszystko. – Pozwól mi chociaż przynieść potrzebne rzeczy.

Młodszy pokiwał głową, po czym puścił Louisa, a ten zaraz zniknął za drzwiami. Harry wykorzystał ten moment, żeby usiąść na stole i przez chwilę wpatrzył się w podłogę. Spłonie, oj spłonie, ale nie był w stanie bronić się przed tym, co czuł do szatyna. Tylko on sprawiał, że Harry czuł się, jakby rozkwitał i na swoje nieszczęście, uzależnił się od tego uczucia. Z dnia na dzień pragnął go coraz więcej. 



Inside these pages you just hold me. Chapter 2: OrientOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz