XXXIV - Lekarz

121 16 2
                                    

No to lecimy dalej, jak wymyślę tytuł haha




Czas ciągnął się Harry'emu w nieskończoność, kiedy ten siedział przykuty do łóżka i jedyne, o czym mógł myśleć, to jakiś cudowny plan ucieczki, który go stąd uwolni. Nie miał pojęcia, jak długo tutaj siedział, zanim nie przyszedł do niego jakiś człowiek, który przedstawił się jako lekarz. Udawał miłego podobnie jak ta kobieta, ale Harry wiedział, że gardzą takimi jak on i cieszą się, że mogą ich torturować. Był o tym święcie przekonany. Czuł fałsz kryjący się za dobrotliwym uśmiechem i dobrze wiedział, że nieważne, co by im powiedział i tak odwrócą to przeciw niemu i zamkną tutaj, podobnie jak wielu innych.

– Dobrze, mój drogi chłopcze – odezwał się mężczyzna, przyglądając mu się uważnie. – Trochę sobie porozmawiamy.

Harry zmierzył go groźnym spojrzeniem, a przynajmniej miał nadzieję, że tak wyglądał.

– Wypuśćcie mnie stąd – oznajmił. – Louis pozwie was za to, że mnie tutaj trzymacie.

– No właśnie, Louis. Jeśli już o nim wspomniałeś, to chciałbym dowiedzieć się o nim paru rzeczy. Przyjaźnicie się, tak? A może to nie tylko przyjaźń?

– Nic panu do tego – odpowiedział gniewnie młodszy. Może jeśli uda mu się oszukać tego człowieka, to stąd wyjdzie? To był na razie jego pierwszy plan.

Mężczyzna uśmiechnął się do niego z politowaniem.

– Mój drogi chłopcze... – powiedział. – Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że jeśli ja cię stąd nie uwolnię, to już nikt tego nie zrobi? – zapytał.

– Myślę, że tu się pan myli – odpowiedział Harry.

– Ach tak – odezwał się tamten. – Więc nadal liczysz na tego jakiegoś tam Louisa, który nawet nie zjawił się rano, żeby odebrać cię z komisariatu?

Młodszego od razu coś ścisnęło w żołądku. A jest to była prawda? Ale nie mógł mu wierzyć, ten człowiek na pewno chciał go w jakiś sposób zastraszyć, musiał trzymać się w swojej wersji, w końcu znał Louisa i to on wiedział, jaki jest naprawdę.

– Może on i nasz adwokat po prostu się spóźnili? – odpowiedział.

– Wasz? – odezwał się od razu tamten. – Z tego, co mi wiadomo, nie stać cię na adwokata, chłopcze.

– Pracuję w jednym z najlepszych domów mody w Ameryce, dlaczego miałoby mnie nie być stać na adwokata? – zapytał Harry, starając się zdezorientować tego człowieka. Nikt nie miał pojęcia, jaką pensję dostawał od Nialla i czy w ogóle ją dostaje. – I pracuję jeszcze u Louisa – dodał, po czym uśmiechnął się w duchu, bo mężczyźnie wyraźnie się to nie spodobało. Punkt dla niego.

Lekarz wahał się, jakby nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć, co Harry uznał za osobisty sukces, jednak jak okazało się po chwili, tamten nie zamierzał tak łatwo odpuścić.

– Dobrze, przejdźmy może do badań – powiedział i Harry od razu wciągnął gwałtownie powietrze. A więc przyszła pora jego tortur.

– Nie może pan mnie badać bez udziału mojego adwokata – oznajmij, licząc, że to da jakiś efekt. Nie miał zamiaru pozwolić temu człowiekowi na elektrowstrząsy czy jeszcze inne rzeczy, ale z drugiej strony wiedział, że jeśli będzie miał taką ochotę, to ten człowiek zrobi z nim, co zechce. Był przykuty do łóżka i nawet nie mógł się bronić.

– Spokojnie, to nie będzie bolało – powiedział mężczyzna, ale Harry był święcie przekonany, że to tylko kolejne kłamstwo.

Obserwował, jak ten rozkłada jakąś dziwną aparaturę, którą wcześniej przyniósł ze sobą w walizce i to tylko utwierdziło go, że ten niby lekarz da mu bardziej do wiwatu niż jego ojciec. Spiął się momentalnie, kiedy z korytarza usłyszał jakiś hałas i pierwsze, o czym pomyślał, to Louis. Louis, który przybył mu na ratunek.

– Nie przejmuj się, chłopcze, to pewnie jakiś z naszych pacjentów – powiedział mężczyzna, nadal grzebiąc przy tej całej aparaturze. – Niektórzy lubią uciekać.

– Jakoś się nie dziwię – odezwał się cicho Harry. Był pewien, że lekarz go usłyszał, ale starał się nad sobą panować i nadal nagrywać miłego.

– Harry! – doleciało do niego zza drzwi i tym razem młodszy aż zerwał się z łóżka, a przynajmniej próbował, ale pasy skutecznie go przed tym powstrzymały. Głos Louisa był przytłumiony, jednak on dobrze wiedział, że to był on. Przyszedł po niego.

– Louis! – krzyknął. – Louis, tutaj!

Jego głowa poleciała w bok, a w ustach od razu poczuł smak krwi. Przez chwilę nie docierało do niego, że ten mężczyzna go uderzył, jednak w końcu spojrzał na niego gniewnie. Nie wiedział, dlaczego to zrobił, sam w życiu by się o to nie posądził, ale to stało się jakby automatycznie, kiedy plunął mu w twarz, przez co otrzymał kolejny cios, jednak teraz było mu wszystko jedno, wiedział, że Louis jest tutaj i zaraz go uwolni, więc był w stanie walczyć z całych sił.

Jak na zawołanie szatyn krzyknął ponownie. Harry słyszał jakiś rumor na korytarzu i inne podniesione głosy, pewnie to ci ochroniarze starali się go powstrzymać, ale nie mieli pojęcia, z kim zadarli. Tomlinson już się postara, żeby skutecznie uprzykrzyć im wszystkim życie.

– Louis, tutaj! – krzyknął ponownie.

Hałasy zbliżały się i Harry czuł, jak serce wali mu z podekscytowania.

– Tutaj! – wydarł się jeszcze raz ile sił w płucach, żeby naprowadzić szatyna i zaraz po tym drzwi do sali otworzyły się i wpadł przez nie zdyszany Louis. Na chwilę zamarł, starając się ocenić sytuację, ale zaraz po tym odepchnął stojącego na środku lekarza i zatrzymał się przed Harrym, łapiąc jego twarz w dłonie i próbując wyczytać z niej cokolwiek.

– Co oni ci zrobili? – zapytał.

Żaden z nich nawet nie zwracał uwagi na dwójkę mężczyzn i kobietę, którzy wbiegli do środka za szatynem, ani na jego adwokata wykrzykującego za nimi wszystkie możliwe paragrafy świata.

– N-nic – odpowiedział drżącym głosem młodszy. Teraz kiedy miał Louisa przy sobie, nie był w stanie się nie rozkleić. To wszystko go przytłoczyło i chciał po prostu płakać w ramię Tomlinsona tak długo, aż nie zmorzy go sen.

Louis starł kciukiem krew z brody młodszego.

– A to? – zapytał, na co Harry pokręcił głową.

– Nic takiego – powiedział, po czym spojrzał na lekarza. – To jego sprawka, uderzył mnie, kiedy cię wołałem.

Louis przez chwilę milczał, próbując wyczytać z twarzy tego chłopaka coś jeszcze, po czym odwrócił się i zamachnął, a jego pięść zderzyła się z nosem tego doktora. Mężczyzna upadł na krzesło, zamroczony ciosem, który otrzymał, a dwójka pozostałych spięła się, gotowa do ataku.

– Wypuście go – nakazał Louis – i bądźcie pewni, że sprawię, że zamkną ten wasz pseudo ośrodek, a wy zgnijecie w więzieniu.

Harry od razu spojrzał na szatyna zaskoczony. Znał go i to chyba dość dobrze, ale jeszcze nigdy nie słyszał w jego głosie takiej furii, chociaż Tomlinson teraz już wyglądał, jakby nad sobą panował. Przez chwilę miał wrażenie, że kobieta chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnowała z tego, po czym machnęła na jednego z mężczyzn, każąc mu uwolnić Stylesa.

Adwokat Louisa, Harry nie pamiętał, jak miał na imię, nadal przytaczał jakieś paragrafy, ale młodszy nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, kiedy w końcu wyswobadzał się z kaftana. Niby nie spędził w nim i tutaj dużo czasu, jednak był pewien, że to było jedno z jego najbardziej traumatycznych przeżyć i jeszcze długo będzie budził się po nocach. Louis pomógł mu się wyplątać, a potem wstać i zaprowadził go do auta.

– Zaczekaj tutaj – powiedział, ale miał jeszcze coś do załatwienia, zanim pozwoli młodszemu uspokoić się w swoich ramionach. Wszedł z powrotem do ośrodka, odprowadzany wzrokiem przez Stylesa i kiedy zniknął za drzwiami, Harry poczuł, jak pojedyncza łza spływa po jego policzku. To był zdecydowanie najgorszy dzień w jego życiu.

Odchylił głowę, opierając ją na siedzeniu i starając się uspokoić. Nie miał pojęcia, jak długo będzie musiał czekać na Louisa i jego adwokata, ale miał nadzieję, że opuszczą to miejsce jak najszybciej. 

Inside these pages you just hold me. Chapter 2: OrientOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz