Rozdział 7

27 6 0
                                    

Niegdyś Cadaver go tak prowadziła. Zagubionego i głęboko przerażonego, jak psa ciągnęła przez całe siedlisko. Wydawała go na pokaz demonom, które zerkały na niego z zainteresowaniem, jak na ofiarę, przeznaczoną dla lwów na pożarcie. Tak jak ona, teraz prowadził go Mammon. Było lepiej, co prawda, bo Edward nie był na skraju śmierci i stalowa maska skrywała jego strach.

Wkrótce demon wyprowadził go na zewnątrz. „Wyrzuci mnie" - taka była pierwsza myśl Edwarda, nim nie spostrzegł, że znaleźli się w ogrodzie, chociaż przecież do drzwi frontowych było im bliżej.
Mammon westchnął ciężko i rozmasował swój kark.

- Banda fałszywych pajaców - sarknął, oglądając się jeszcze przez ramię na ostatnie sylwetki, które migały krótko w korytarzu.

Znaleźli się na werandzie wyłożonej białymi deskami, odciętej poręczami w postaci wijących się stalowych pnącz pozłacanych kwiatów. Schody były z kamienia i prowadziły do zapuszczonego ogrodu, gdzie tylko ścieżki się chroniły od pochłonięcia przez morze kwiatów, krzewów i wysokich chwastów.

- Siadaj - polecił, odsuwając mu jedno z krzeseł o mosiężnych podłokietnikach.

Kilka było tu takich zestawów stołów z siedzeniami, na tyle by się je dało zliczyć, ale nie w takim czasie, jaki otrzymał Edward. Zbliżył się i usiadł. Chciał w myślach sobie samemu podziękować za tą wspaniałą maskę, lecz w tej właśnie chwili Mammon zerwał mu ją z twarzy, odrzucił na stół i Edward pozostał przed nim już całkiem obnażony i bezbronny.

- Wiedz, że nie robię tego, bo dręczenie ciebie mi sprawia przyjemność - mruknął, odsuwając krzesło i dla siebie. - To znaczy sprawia, ale nie dlatego to robię.

- Zdaję sobie sprawę - odparł, siłą wyrównując swój głos. - Martwisz się o niego.

- Nad życie tą sierotę kocham, rozumiesz? A wiesz doskonale jaki jest nieporadny. Łatwo da zrobić z siebie ofiarę, a jak nie chce, abym się dowiedział, to się nie dowiem - odparł, zajmując miejsce naprzeciwko

Jego gniew przeminął nagle, Edwarda wprawiając w jeszcze większe zagubienie. To już nie była nienawiść, lecz chłodna powaga, która w całkowitej szczerości przytłoczyła go jeszcze bardziej.

- Tak, Mammon, ale... Zgodzę się, że popełniam błędy, ale nigdy nie zrobiłbym mu celowo krzywdy. Naprawdę go kocham - powiedział, chociaż przy tym wyznaniu poczuł się żałośnie i niedorzecznie.

To przez ten wzrok. Od księcia chciwości emanowała dostojność, inteligencja, po ziemi stąpał twardo jak mało kto. Przed jego srogim spojrzeniem Edward poczuł się jak durny nastolatek, który myśli, że w stanie będzie góry przenieść, bo go ktoś zauroczył.

Mammon nakazał mu milczenie gestem dłoni.

- W to ja nie wątpię - powiedział, ku zaskoczeniu Edwarda - ale twoja miłość absolutnie nic tu nie znaczy. Chodzi o samą praktykę. - Nie ujrzał zrozumienia w jego oczach, a więc po chwili namysłu prychnął sam do siebie śmiechem. - Wracając przecież do Szatana. Jasne, że był zwyrodniałym szaleńcem. Przeklętym pomiotem największej podłości, marchą wszystkiego co na ziemi i pod nią, z kurtyzany babilońskiej synem, nędzną przybłędą spod Sodomy i psem niewiernym! Nienawidzę go. Wierz mi, że go szczerze nienawidzę - warczał tak, z każdym słowem coraz mocniejsze rysy wydrapując w szklanym stoliku. Rozluźnił się jednak potem, łapiąc głębszy wdech. - Ale jedno przyznać mu muszę. Na swój wypaczony sposób on Walentynkę kochał na zabój.

Edward uniósł brwi, wpierw musząc przetrawić całą tam wypowiedź, nim wreszcie nie posmakował jej sensu. Wtedy mniej przychylnie spojrzał na Mammona. Może nie z mniejszym strachem, ale mniejszym uszanowaniem.

Strzelajmy W Szczury 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz