Rozdział 11

38 6 2
                                    

- Źle.

Zagryzając wargę drgnął znów ręką i powtórzył ruch.

- Źle.

Do cholery, czego on oczekiwał!? Raz, jeden raz mu pokazał odpowiednią ilość i to na niecałą sekundę.
Spróbował jeszcze raz.

- Źle.

Edward zawsze używał do tego miarek i wag, ale ten się uparł, że gotowy musi być pracować bez przyrządów.
Zsypał proszek z łyżeczki i spróbował jeszcze raz.

- Źle.

- Może pomóż mu trochę...

- Zamilcz.

Ksiądz parsknął cicho do siebie na tą próbę uratowania go z tej sytuacji, ale bardziej zrobił to z nerwów niż rozbawienia.
Czuł już niemal jak pot mu spływa po twarzy i jak dłonie drżą, jeszcze utrudniając to zadanie.

- Źle.

Zagryzł znów wargę, czując już najdelikatniejszy posmak żrącej krwi na podniebieniu.
Jeszcze raz łyżeczkę zanurzył w słoiku proszku, wyciągając ją pełną i kopiatą. Już słyszał cichy wdech koło siebie, czuł jak otwiera usta i wtedy łyżeczką stuknął w szyjkę słoika.
Na moment nastała wreszcie cisza.

Czuł na sobie jego spojrzenie, na swoich dłoniach głównie, to martwe, lodowate spojrzenie najbardziej przerażającego nauczyciela w istnieniu.
Lucyfer odwrócił się wreszcie i przewrócił stronę pożółkłej księgi, a jego milczenie było jedyną pochwałą, na jaką liczyć mógł Edward.

Nadal jednak nie potrafił zwalczyć uśmiechu i zsypał proszek do drewnianej miseczki.

- Dla mnie taki surowy nie byłeś... - mruknął Asmodeus, który siedział przy stole obok, z grubej, szarej włóczki skręcając kolejną lalkę.

- Dlatego że ty nie byłeś tak kompletnym beztalenciem - odparł, na co demon prędko się rozpromienił i wyciągnął nad stołem, by Edwarda pociągnąć za rąbek bluzy.

- Słyszałeś litenov?

- Tak, tak, twój faworytyzm już wcześniej mi wpadł w oko - mruknął w stronę Lucyfera, czując jak chwila triumfu znów zlewa się w niechęć.

- To nie faworytyzm. Li jest po prostu obiektywnie lepszy od ciebie.

- Oh mów mi tak więcej.

- Asmodeus, zaraz ciebie wyrzucę.

- Skup się Edek. Leonurus Cardiaca.

Edward prędko sprowadził się z powrotem w stan skupienia i zerknął na słoiczki ułożone na półce nad blatem. Niegdyś miały etykiety, ale Lucyfer uparł się, że w stanie powinien je rozpoznać po samym wyglądzie. No i po łacińskich nazwach z jakiegoś powodu...

Jego ręka zawisnęła nad słoiczkami, po czym podniósł jeden wypełniony grudkowatym proszkiem w kolorze mchu.

- Serdecznik - mruknął do siebie samego tłumaczenie, a milczenie Lucyfera znów stało się potwierdzeniem jego racji.

Ich lekcja przebiegała tak jak zawsze i chociaż zawsze spotkania z Lucyferem zostawiały na języku Edwarda posmak goryczy, nie mógł być bardziej wdzięcznym.
Długo musiał go błagać, by zgodził się oszlifować, lub jak twierdził władca, od zera unieść jego fach w ziołecznictwie.

Tym razem jednak nieco trudniej szła mu nauka, gdy raz za razem spojrzenie przez ramię rzucał na Asmodeusa. Nadal był trochę przygaszony, a od tej przeklętej wizyty, czyli niecałych dwóch dni, skręcił już z pięć lalek.

Strzelajmy W Szczury 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz