Prolog

41 7 0
                                    

Cóż to był za rozkoszny czas. Rozkoszny? Tak. Musiał przecież być. Bóg go z pewnością kochał, a więc musiał być szczęśliwy. To jedyna poprawna rzeczywistość, a wszystkie jego niesnaski ze sobą samym muszą być tylko podłym nieporozumieniem.
A więc tak, był szczęśliwy, choć go ta pustka już zaczynała dręczyć i zdrowie mu ścierać.
Czas spędzał biegając, przemierzając nieskończoną ciemność, śmiejąc się i wyczekując z największą ekscytacją, śpiąc czasem, gdy go ta ogromna radość obierała zbytnio z sił.

Dawno już nikt się do niego nie odezwał, ale nie przejmował się. Musieli w końcu być tacy zajęci, tworząc świat. Świat. Cały świat. Cały świat tylko dla niego i oh, będzie go kochał i cenił ponad wszystko. Biegał jeszcze szybciej i oglądał i wychwalał w swojej nieskończonej wdzięczności.
Na razie jednak był w mroku. Był w mroku, od którego oczy już go bolały i skóra bladła, ale to nie szkodzi. Samotny był i smutny, ale przecież im dłużej to zdzierży, tym słodsza będzie jego nagroda. Tak, a więc to nie szkodzi...

Czekał więc. Czekał, czekał, czekał i czekał i latami czekał, wiekami i setkami wieków, aż wreszcie ze snu go zbudziło światło.
Było okropne. Zraniło jego mrokiem karmione oczy i z jęknięciem pełnym agonii skrył przed nim twarz. Przez palce odważył się tylko na blask zerknąć, gdzie zieleń i błękit tańczyły delikatnie w oddali, a ich smugi coraz solidniejsze kształty przybierały. Były ostre, nieprzyjemne i dłużej ich zdzierżyć nie mógł. 
Własnej mocy użył i płachtą ciężka, która czerwienią buchała jak magma, okrył znów pułap mrocznej czeluści, by się skryć od bolesnego blasku.

Oto był więc świat. Tam w górze, to światło, oto jego właśnie wyczekiwał, oto zawisł mu nad głową.
Wtedy dopiero pierwsza niepewność się w nim zrodziła.
Bo skoro obiecany mu świat jest tam, wysoko w górze...
Dlaczego on nadal jest tutaj?

Strzelajmy W Szczury 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz