Rozdział 45

10 2 0
                                    

W swoim niechlujnym opisie uroczystości wiązania, Asmodeus widocznie zapomniał wspomnieć jak sowicie jest ona topiona w alkoholu. Zresztą, może to była wina Edwarda. Jak mógł usłyszeć o demonicznej zabawie i nie domyślić się, że samo stanie w pobliżu wprowadzi go w stan niezdatny do jazdy?

– Ale oddasz nam go czasem, co!? – wrzasnął jeden z nich, zwracając się do Edwarda, a Asmodeusa szarpnął za włosy.

– Myślisz, że to on będzie miał co do gadania? – dorzucił inny i rękę zarzucając Edwardowi na szyję, głowę oblał mu winem.

Oboje wybuchli śmiechem, po czym odsunęli się. Jakiś inny podszedł, Edwarda pociągnął za policzek, mówiąc coś w ich języku, po czym odepchnął go, niemal wytrącając ich obu z równowagi. 
Edward dosyć wymowny wzrok podniósł na Asmodeusa, ale ten tylko wzruszył ramionami z uśmiechem, również przemoknięty do suchej nitki trunkami wszelakiej maści. Jak się okazało, zapomniał również powiedzieć, że drwiny i metaforyczne obrzucanie pary pomidorami też jest częścią obrządku.
Edwarda aż naszła myśl, czy mieli odwagę robić to samo Szatanowi.

– Uwaga – rzucił Asmodeus, i zdążył tylko zniżyć głowę, Edwarda ściskając mocniej, jakby sznury nie były wystarczające. Spróchniała deska została rozbita na jego plecach. – Ał.

– Długo jeszcze będzie to trwać? – syknął, wciąż usiłując odnaleźć Adramelek gdzieś w tłumie.

– Według zwyczajów do białego rana, ale jak ładnie poprosisz to może puszczą wcześniej.

– Ty tu jesteś od robienia maślanych oczek – odparł szorstko, gdy ktoś przechodząc szarpnął go za włosy. – Bo jesteś taki czarujący i tak dalej.

– Aj weź, bo jeszcze buraka przy wszystkich spalę – zakpił, ale zarazem kontakt wzrokowy złapał z jednym z wygnańców, który akurat za szmaty odepchnął drugiego, z którym bili się o jedną z pękatych butelek.

Asmodeus zawołał coś w ich języku i z gwizdnięciem od ów demona zebrało się ich kilku, podnosząc wreszcie sznury. Okrążając ich w przeciwną stronę, luzowali więzy po trochu i dopiero wtedy Edward pojął jak płytkie oddechy był zmuszony brać przez ostatnią godzinę.
Liny opadły, a gdy chwiejąc się na nogach wziął dwa kroki w tył, wciąż czuł jak echo tego uścisku ciągnęło go do Asmodeusa.

Wtedy wreszcie przestali być też centrum zabawy, a kilkanaście bójek i kilkadziesiąt tańców wokoło stało się dużo ciekawsze dla gawiedzi.

– U Belphegora widywałem kulturalniejsze przyjęcia – skomentował Lucyfer, zbliżając się do nich. W ostatniej chwili zniżył się i kolejny baniak przeleciał mu zaraz nad głową. Starł kroplę piany z ramienia i zwrócił się do Asmodeusa. – Dobrze cię widzieć, Li.

Bardzo niecierpliwe było to pozdrowienie i ciężko się dziwić, bo Lucyfer nie lubił nie wiedzieć rzeczy, a teraz wiedział bardzo niewiele. Asmodeus jednak tym bardziej docenił gest.

– Ciebie również, mistrzu. – Przytaknął raźnie. – Co ci się stało z okiem?

– Szczęśliwy traf – odparł, odnosząc się do rany wypalonej przez pochodnię. – Gdzie się podziewałeś i czemu nie była to cela?

– Ah, widzisz, zaczęło się od tego jak rozglądając się po naszym miejscu spoczynku przypadkiem natknąłem się na jednego z nich-

– Aesmadiv!

Asmodeus odwrócił się, zerkając ponad biesiadujących. Rękę wciąż zarzuconą miał na biodro Edwarda, bo świętowania wokół nich był jak sztorm ciał, w akompaniamencie wrzasków i rozlazłych przyśpiewek. Ktoś rozmiarów Edwarda mógł bardzo łatwo znaleźć się w samym ognisku tej hulanki.

Strzelajmy W Szczury 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz