Rozdział 38

17 5 0
                                    

Napięta atmosfera nie przeminęła i powoli zmuszeni byli pogodzić się z myślą, że nieprędko się to zmieni.

Odeszli głębiej w jaskinię, poszukując innego wyjścia, a Lucyfer pożytek zrobił z drzewa, z gałęzi wpierw sporządzając pochodnie, a następnie porządne ognisko. Tylko on jednak przy nim siedział.
Edward i Asmodeus wypoczywali gdzieś w ciemności, gdzie znaleźli dla siebie wklęsłość wydrążoną w skale na wysokości jakiś dwóch, trzech metrów. Była gładka i zaskakująco wygodna po wyścieleniu w niej posłań, tylko na tyle duża, by zmieścili się w dwójkę.
Oskar z Darią natomiast nieco mniej pewnie czuli się przy władcy i Szatanie bez nich, dlatego rozłożyli się gdzieś na drugim końcu, z dala od ogniska, dzieląc się okryciami w wilgotnym chłodzie.

Szatan był z Lucyferem, ale nie ocknął się wciąż, choć władca ostatnią godzinę spędzał na mozolnym wlewaniu mu naparu z ziół i tłustego mięsa w gardło.

- Tylko mi nie mów, że ci się to podobało... - mruknął Edward, zerkając na tą plamę światła kilkanaście metrów od nich. Siedział na skraju, tak że nogi zwisały mu z ich niewielkiej kryjówki.

Asmodeus przesunął się, głowę wysuwając zza zwiniętych posłań.

- Poderżnięte gardło? - Wydął usta w namyśle, gdyż maskę miał ściągniętą. - Miało to swoją dawkę pikanterii, ale że Lucyfer to taki bardziej krewny... stało się trochę niezręczne. Ale wciąż mnie kręci podduszanie, jeśli jesteś zainteresowany.

Edward prychnął i położył się, głowę opierając mu na brzuchu.

- Miałem na myśli... - Zawahał się, wzrokiem śledząc wzorki przez ciemność namalowane na skalnym sklepieniu, a w palcach obracał pieczęć demona. - Podobało ci się, gdy Szatan cię obronił?

Asmodeus milczał, co Edwarda znów pchnęło na skraj. Nawet nadziei nie miał odwrócić głowy, zobaczyć jego twarz, jego oczy, ekspresję, bo przecież zawsze tak łatwo dało się odczytać jego emocje. Niestety, w tym mroku nie widział nic.

- Czułem ulgę, bo okazało się, że posiadanie na sobie mężczyzny w rozkroku nie zawsze jest przyjemne - odparł wreszcie bez troski, ale Edward nie wydawał się podzielać jego humoru. Asmodeus szturchnął go. - Litenooov. Gniewasz się na mnie?

- Nie - odparł szybko, lecz zaraz po tym znów zmarkotniał. - Po prostu wiem, że... Żałuję, że ja nigdy nie będę w stanie ciebie obronić.

- Ale mnie obroniłeś - sprzeciwił się, jego głos tak niebywale miękki. - Pamiętasz jak rzuciłeś się dla mnie na ogara? Ogara, którego Szatan nasłał, warto wspomnieć.

Edward prychnął.

- Pokonanie ogara to nic takiego.

- Mogłeś tam zginąć, ale i tak zdecydowałeś się mnie chronić i to mi się podobało. - Zamyślił się na moment, po czym parsknął śmiechem. - A pamiętasz, gdy Szatan walczył z nami u Cade? Był tak wielki i paskudny, że Mikael z Lucyferem się go bali, a ty? Ledwo na nogach stojąc, rzuciłeś w niego kamieniem. Kamieniem rzuciłeś w białego demona, żeby mnie bronić. To mi się podobało.

- Jesteś naprawdę słodki Azi, ale to nie wystarcza. Nie mogłem cię ochronić przed Cade, nie mogłem cię obronić przed Lewiatanem, nie mogłem cię obronić u Mammona, teraz przed Lucyferem, po prostu... - Sapnął ciężko, zbierając od nowa myśli. - To jedna rzecz rzucać ci się na ratunek, a druga faktyczne zapewnić ci bezpieczeństwo.

Asmodeus na to znów dał sobie chwilę na namysł, wokół palca owijając sznurek od jego bluzy. Dźwignął się, by zawisnąć nad nim.

- A ja myślę, że głupoty gadasz - powiedział wreszcie i pocałował go krótko. - Nigdzie się tak bezpiecznie nie czuję jak z tobą.

Strzelajmy W Szczury 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz