Rozdział 4

35 5 2
                                    

Liczenie kroków przedtem mu pomagało, ale teraz nie mógł zliczyć więcej niż pięć.
Raz, dwa, trzy... i mrok ogarniał jego umysł, ból szarpał ścięgna napięte jak struny i czuł, jakby z kolejnym krokiem miał stracić przytomność. Nie przestawał jednak biec. Był to już czysto mechaniczny stan.

Serce w jego piersi waliło raz za razem, a zimne powietrze kąsało mu policzki i płuca. Biegł jednak dalej, nie pozwalając sobie zwolnić bardziej niż do prędkiego truchtu. Zaszedł już daleko w las, gdzie gleba i bogata roślinność pochłaniała jego zapach, a krzewy oferowały rozmaite kryjówki.

Usłyszał odgłos zaraz u swojego boku, ciche prychnięcie i zerknął na psa. Ten wtedy kłapnął zębami, jakby chciał szczeknąć i Edward prędko zrozumiał, że nie bez powodu usiłuje zachować ciszę. Musiał coś poczuć, coś usłyszeć, a panika dreszcz przesłała wzdłuż karku Edwarda.

- Dół - szepnął więc w stronę lucyfera.

Odskoczył w bok, padając na ziemię tam gdzie ziemia osunęła się pod drzewem. Była mokra, śliska, błotem plamiąc jego ubrania, ale to działało na jego korzyść. Korzenie jak pnącza zwisały nad niewielkim osuwiskiem, wystarczające by skryć go częściowo. Lucyfer prędko przytulił się do niego, niemniej padnięty, a Edward dłonią ujął jego pysk, by uciszyć jego sapanie.

Cudem wstrzymał też własny oddech, choć mrok jak krople atramentu skapywał mu na oczy i ciało pilnie domagało się tlenu. Nie był demonem, ale był czymś więcej od człowieka. Brutalnie więc stłamsił własne potrzeby i skupił się znów, nasłuchując.

Minuta, dwie minuty i szelest, kroki na trawie rozbrzmiały mu zaraz nad głową. Nadeszły szybko, ale teraz zwolniły, a Edward był pewien, że nie tylko on nasłuchuje.
Przeklął swoje walące serce, czując jak strach podsuwać mu zaczyna irracjonalne pomysły.

Kroki zatrzymały się zaraz nad nim, chyba się rozglądał, wybierał nowy kurs, co było Edwardowi wybitnie nie na rękę. Im dłużej będzie tak stał, tym łatwiej zacznie rozdzielać zapachy i być może odnajdzie i ten Edwarda.

Pies zaczął wierzgać w jego uścisku. Ścisnął go mocniej, lecz zarazem w myślach usłyszał głos Lucyfera, jakby był tam we własnej osobie. „Ufaj mu".
Zagryzając więc język, Edward wypuścił go z objęć i z uniżonym łbem lucyfer przekradł się powoli wzdłuż osuwiska na drugi koniec, zaledwie kilka metrów dalej. Był nisko na łapach, czołgając się powoli, by nie wydać żadnego szelestu.

Dotarł wreszcie na koniec i zerwał się do biegu.
Jak strzała pędzić zaczął przed siebie, a głośne sarknięcie rozległo się przerażająco blisko.
Edward poczuł smak krwi w ustach, gdy demon zeskoczył nagle i ciężko stanął dwa, może trzy metry przed nim. Był wielki, o bordowym futrze, rozdziawiając szczęki długiego pyska wysadzonego ostrymi zębami. Z przeraźliwym wrzaskiem ruszył za psem, raz na nogach, a raz na wszystkich czterech kończynach.

Edward słyszał jeszcze szczeknięcia, oddalające się stopniowo, a gdy niebezpieczeństwo minęło zerwał się i biegiem ruszył w przeciwną stronę.
Pozostało mu mieć nadzieję, że lucyfer miał dość sił do ucieczki.

Jeszcze kilka minut biegu, byle tylko nie zemdleć i wreszcie odsłonięty spod koron drzew, poczuł znów słońce na skórze. Przed nim znalazła rzeka, nieduża i niezbyt głęboka, a po drugiej stronie dalsza część lasu. To był jego bilet do ucieczki. Po drugiej stronie demon już nie da rady go znaleźć.

Zarazem jednak, bardzo niebezpieczne było przebywanie na otwartej przestrzeni, a więc przyspieszając ruszył wzdłuż brzegu, szukając miejsca na tyle płytkiego, by przeprawić się na drugą stronę.
Wspinał się już na nowe wyżyny wytrzymałości, ból zagryzając, a zmęczenie dławiąc jakoś w losowych myślach. Szum wody był głośny, lecz delikatny, kojący i poczuł ciężar na barkach, czując jak blisko jest przegranej w walce z grawitacją.

Strzelajmy W Szczury 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz