Rozdział 30

29 5 2
                                    

Sarknął do siebie, zęby ściskając do bólu, gdy znów wiatr go z taką łatwością wytrącił z równowagi. Szarpało nim jak tratwą na burzliwym morzu i gdy tylko choć na moment łapał stabilność, wystarczyła chwila nieskupienia i ponownie runął w dół. Przynajmniej dzięki temu sztukę upadania opanował do perfekcji, spadając spod ukosa i nogami hamując tak, że za każdym razem kilkumetrowe koryto rył w ziemi. Czas mu szybko leciał w ten sposób. Próba za próbą, póki mu się obraz przed oczami nie rozmazywał, chwila oddechu i od nowa. O niczym innym nie myślał, a przez to właśnie stał się bardzo wrażliwy.

- Próbujesz latać?

Tak gwałtownie go te słowa ze skupienia wyrwały, że równie dobrze mogły być rykiem dzikiej bestii. Pierwotny strach górę wziął nad nim przed rozsądkiem. Zamachnął się gwałtownie, a to jego ogromne skrzydło uderzyło w kamień. Trysnął on setkami odłamków, które jak pociski rozniosły się wszędzie wokół. Serce miał jeszcze w gardle, gdy dopiero wzrok spuścił na białego demona, który z szerokimi oczami siedział przykucnięty koło tej ściętej wpół skały.

- Mogłeś też powiedzieć „nie"...

Pióra mu się nastroszyły mimowolnie, gdy rozejrzał się krótko za Szatanem, obok, wszędzie wokół, by ani blisko, ani daleko nie ujrzeć nikogo innego. Asmodeus odskoczył i dobył broń, gdy z tyłu jego gardła wydobył się ostrzegawczy warkot. Ku jego zmieszaniu jednak biały demon również się nastroszył i cofnął, niemalże panicznie, chowając za tą samą skałą.

- Zły moment?

- Czemu nie jesteś z Lucyferem? - syknął ozięble.

- Ah, widzisz-

Widocznie nieco pewniej się Szatan poczuł, bo wysunął się lekko ze swojej kryjówki. Chciał się zbliżyć, ale wtedy Asmodeus uniósł rękę i z hukiem, co się echem rozniósł po równinach trzasnął batem zaraz pod jego stopami. Biały demon prędko więc się cofnął i odkaszlnął.

- Kazał mi się oddalić.

- Słucham?

- W gruncie rzeczy powiedział ,,idź precz, biegiem", więc oto jestem oddalony... precz, ale nie biegiem, bo ciężko się biega w tych łańcuchach - dodał posępnie, unosząc dłoń, by spojrzeć na czerwone ślady, które łańcuchy wydarły mu w nadgarstkach mimo podszycia ze skóry.

- Mhm, a w tej bajce były smoki? - prychnął. - Uciekłeś.

- A jak miałbym niby uciec? Nie śpi, jest u szczytu zdrowia, szybszy i silniejszy ode mnie oraz wyborowy z niego tropiciel. Złapałby mnie, nie sądzisz?

- A cholera cię wie! Prędzej uwierzę, że zwiałeś, niż że cię puścił wolno.

- Nie puścił mnie wolno. - Skinął głową, potrząsając dłońmi, na co łańcuchy zabrzęczały. - Kazał tylko uciekać. Był taki mały... wypadek. Powinieneś zapewne wracać.

To już zmartwiło Asmodeusa, a zmartwienie uśmierzyło jego strach i gniew, przez co plecy znów wyprostował, a broń opuścił.

- Z Edkiem wszystko w porządku?

- Z tego co widziałem, ma się wspaniale. Wydawał się jednakże odrobinę... zagniewany twoją nieobecnością.

Słowa te tknęły go jak jakieś zjawisko fizyczne i mięśnie mu się napięły, dłonie stały sztywne i przez moment pojęcia nie miał co odpowiedzieć. Lub czy w ogóle odpowiadać. Po cholerę on w ogóle z nim rozmawiał? Powinien wracać, ale nie był w pozycji, w której mógłby znieść złość Edwarda.
Szatan wiedział to. Oczywiście, że wiedział, wszystko o nim wiedział. Odrobinę może i nagiął prawdę, bo Edward wydawał się bardziej nerwowy niż zły, ale przecież gdy zobaczy ich razem, prędko się to zmieni. A więc czy naprawdę skłamał?

Strzelajmy W Szczury 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz