Rozdział 13

5.7K 170 4
                                    

Od dwóch dni, całe jego myśli zajęte były podejrzeniami, które wypowiedziane zostały przez jego kuzynkę. Zastanawiał się czy to możliwe, żeby cały spokój, którym wykazywała się jego żona był zależny od zażywania narkotyków. Nie kontrolował każdej minuty jej życia i były momenty, w których bezproblemowo mogłaby zażywać benzodiazepiny, a on nie miałby o tym pojęcia. Niestety nie miał realnego sposobu na sprawdzenie tego, oprócz naruszenia jej prywatności – przeszukania rzeczy lub kontrolowanie przez każdą minutę doby. Nie miał ochoty na żadną z tych opcji, a pomysł z zapytaniem jej wprost wydał mu się nad wyraz głupi.

Westchnął rezygnując z dalszego czytania dokumentów, które kilka godzin temu dał mu jego ojciec z czerwoną notką „Pilne". Nie był w stanie skupić się na czarnych literkach układających się w słowa, jednocześnie wiedząc, że nie może popełnić błędu i przegapić jakiegokolwiek haczyka, który mógłby być niekorzystny dla rodzinnej organizacji. Zerknął w stronę swojego telefonu, przeklinając w myślach ludzi, którym zlecił przygotowanie wszystkich atrakcji na dzisiejszy dzień. Już dawno powinni się ze wszystkim uwinąć, a nadal nie dostał żadnej wiadomości.

Cały wczorajszy dzień i pół nocy spędził poza domem „pracując", aby dzisiaj mógł zrobić sobie dzień wolnego i spędzić czas na zbliżaniu się do swojej żony. Postanowił skorzystać z rad Doratei i przygotować dla dziewczyny coś, co najprawdopodobniej lubiła. Zerknął jeszcze raz na dokumenty, po czym odłożył je do jednej z szuflad mahoniowego biurka zaraz obok grubej czarnej teczki, zamykając ją małym, srebrnym kluczykiem. Wolał dmuchać na zimne i być zawsze przygotowany na jakąkolwiek okoliczność, mimo, że raczej ufał wszystkim osobą, które pracowały w domu jego rodziny.

Chwilę później, przemierzał korytarze willi, kierując się w stronę wyjścia do ogrodów. Widział przez okno, że to właśnie tam jego żona razem z Amadeą spędzały czas. Nie zdążył jednak dotrzeć do drzwi, gdy na jego drodze wyrosła męska sylwetka.

- Właśnie do ciebie miałem zamiar iść – mruknął Lochlan, na widok swojego starszego brata.

- Jak mniemam przeszkodziły ci w tym babeczki? – Zapytał w odpowiedzi, dodając jednak – jesteś cały w czekoladzie

- A spierdalaj, przynajmniej były dobre

- „Były"? Chcesz mi powiedzieć, że już ich nie ma? – Kolejne pytanie padło z ust Lothaira, jednak tym razem dosadnie akcentując każde słowo.

- No wiesz braciszku dbam o twoją formę, kondycję i żebyś czasem za bardzo nie przytył, bo jeszcze Azurra stwierdzi, że cię nie chce i co ty wtedy poczniesz? Hm? – Zaśmiał się szatyn, na co brunet tylko parsknął, kręcąc głową – Powinieneś być mi wdzięczny.

- Zapamiętam to sobie, tak samo jak to, żeby zlecić komuś zrobienie badań genetycznych, bo nadal nie wierzę, że mogę być z tobą spokrewniony – na te słowa Lothaira, szatyn założył ręce na piersi, unosząc nieco wyżej podbródek i marszcząc brwi – to jakaś nowa poza obrażonej księżniczki?

- Jakie ja mam szczęście, że otrzymałem tą lepszą pulę genów, tobie definitywnie przypadły jakieś wadliwe – odgryzł się w odpowiedzi młodszy z braci.

- Co wy wszyscy macie z tymi genami? – Mruknął, przypominając sobie, że Doratea rzuciła w jego kierunku podobnym tekstem.

- Po prostu mówimy prawdę

- Skończyliście? Czuję się jakbyście znowu mieli po kilka lat – obaj mężczyźni przenieśli wzrok na kobietę, stojącą w przejściu do kuchni.

- Hej mamo – odezwał się szatyn, przybierając na twarzy szczery uśmiech, który kobieta skwitowała krótkim śmiechem.

- Więc, o co się znowu kłócicie?

PromessoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz