Rozdział 44

4.2K 162 10
                                    

Miał być wczoraj, ale złośliwość rzeczy martwych to coś co mnie prześladuje. 
Ciutkę spóźnione wesołych świąt, a jak ktoś nie obchodzi to miłego dnia/wieczoru.
Miłego czytania
Vi <3



- Jesteśmy w dupie - stwierdził szatyn, podchodząc do niego.

- Serio? Po czym to zauważyłeś? - Zapytał sarkastyczne Lothair, nie odrywając wzroku od rozległego oceanu.

Stali przy krawędzi klifu za portugalską willą, która w pełni została przyjęta przez ich ludzi. Tak jak przewidział po wejściu do gabinetu, Salvadora nie było w posiadłości, liczył jednak, że któryś z jego oszczędzonych ludzi wyjawi mu gdzie znajduje się mężczyzna. Teraz czekał z przesłuchaniem aż do piwnicy budynku trafią także jego szpiedzy, którzy bardzo możliwe, że byli zdrajcami

- Co jeżeli nie uda się go znaleźć? - Zapytał Lochlan po chwilowej ciszy, która zaplanowała między braćmi.

- Uda nam się. Nie może się chować do końca życia.

- Jakby na to nie patrzeć to jego wiek nie wskazuje, że pożyje jeszcze długo - stwierdził szatyn, na co drugi mężczyzna tylko pokręcił głową z politowaniem - Co masz zamiar teraz zrobić?

- Przesłucham jego ludzi, znajdę tego pierdolonego szczura chociażby na drugim końcu świata i odwiedzę Garcíe, który także musi zapłacić za swoje czyny - stwierdził starszy z braci, odwracając się, aby wrócić bliżej posiadłości

-Tak te trzy kroki brzmią jakby to było najprostsze, co można zrobić. Ty zdajesz sobie sprawę, że trochę nam to zajmie? - Rzucił Lochlan, podążając za nim.

Brunet nie miał zamiaru jednak tego więcej komentować. Oczywiście, że zdawał sobie sprawę, że to tylko brzmiało prosto, a tak naprawdę z prostotą nie miało nic wspólnego. Jednak był zdeterminowany do osiągniecia swoich celów i nie miał zamiaru odpuszczać.

Miał skierować się do głównego budynku jednak widząc stojącą nieopodal ich stajnię jego nogi same skierowały się w tamtym kierunku. Jego brat nie skomentował tego, jedynie podążał za nim obserwując to, co robił.

Brunet jednak całkowicie go zignorował uchylając delikatnie masywne drzwi. Tak, aby mogli swobodnie przejść. Jego ludzie wcześniej przeszukali także ten budynek wyprowadzając stąd wszystkich ludzi, więc znajdowały się tu tylko i wyłącznie trzy konie. Od razu jego wzrok odnalazł karą klacz, którą bardzo dobrze kojarzył z opowieści swojej żony.

Westchnął podchodząc do zwierzęcia, czuł na sobie wzrok brata, gdy kładł rękę na głowie konia, aby go pogłaskać. W jego głowie zaczęła kiełkować niecodzienna i spontaniczna decyzja, za którą jednak miał nadzieję w przyszłości sobie dziękować.

- To konie Salvadora? – Zapytał Lochlan stając niedaleko niego.

- Z tego, co mi wiadomo należały do Cassandry, a później Azurra na nich jeździła – odpowiedział brunet, przesuwając wzrok po wszystkich trzech koniach.

- I pomyśleć, że taki pierdolony brutal tak po prostu trzymał konie i kupił je swojej żonie.

- Z tego, co kojarzę to w najsilniejszych portugalskich rodzinach zawsze przewijały się konie, któryś z bossów nawet nimi handlował. Więc ja bym powiedział, że chciał wszystkim pokazać, że skoro jego poprzednicy mogli to on też nie jest gorszy. – Stwierdził Lothair wzruszając ramionami.

- No to w sumie bardziej do niego pasuje. Robienie wszystkiego na pokaz – skwitował szatyn – coś ci chodzi po głowie – trafnie zauważył, wbijając w niego wzrok.

PromessoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz