Rozdział 16

8.3K 234 38
                                        

Poprawił podwinięte rękawy śnieżnobiałej koszuli, która spoczywała na jego ramionach. Robiąc kilka kroków w tył uważnie przyglądał się widokowi przed sobą. Czuł na sobie spojrzenia kilku nielicznych żołnierzy, przebywających w starym nieużywanym magazynie kilkanaście kilometrów za Palermo, który od lat służył Cosa Nostrze, jako idealne miejsce do wyrównywania rachunków.

Usłyszał ciche kroki, jednak nie przeniósł swojego wzroku na brata tępo wpatrując się przed siebie.

- Naprawdę jest to konieczne?

- Tak

- Lothairze, on nie ma powiązania z tym światem. To zwykły cywil, nie miał pewnie pojęcia, co robił.

- W tym momencie pierdoli mnie to, kim on kurwa jest – warknął brunet, nadal nie odwracając się do brata, – choć w sumie żałuję, że nie jest, byłby może bardziej wytrzymały i można by zrobić z nim o wiele więcej. Jest tak żałosny, że nie był w stanie wytrzymać zbyt długo. Zapłaci za to, co zrobił, nie obchodzi mnie czy wiedział, czy nie – dodał sięgając dłonią w stronę swojego paska.

Szatyn nic już nie odpowiedział, wiedział, bowiem, że w tej sprawie nie ma szans na wygraną z Lothairem. On, bowiem podjął już decyzję, która według niego była słuszna. Cofnął się, więc o krok do tyłu uważnie obserwując, jak starszy Diavollo unosi swoją rękę w górę.

Kolejnym odgłosem, który dało się słyszeć w magazynie, był głuchy strzał odbijający się od pustych ścian. Betonową i momentami popękaną podłogę zaczął powoli wypełniać szkarłatny kolor krwi, a z człowieka, który jeszcze chwilę temu krzyczał w niebogłosy z zadawanego mu bólu, powoli uchodziło życie. Lothair wiedział jak strzelić tak, aby natychmiastowo zabić, wiedział także jak strzelić by zadać jak największy ból, a jednocześnie zostawić ofiarę wykrwawiającą i w niemocy czekającą na śmierć.

- Jak się wykrwawi macie sprzątnąć ten bałagan, ale pod żadnym pozorem nie macie go dobijać – zarządził brunet, odrywając w końcu wzrok od swojej ofiary i przenosząc go na ochroniarzy stojących pod jedną ze ścian.

- Oczywiście szefie – błyskawiczna odpowiedź, świadczyła o tym, że nikt nie chciał być kolejnym, którego spotka gniew Lothaira Diavollo.

Po tej odpowiedzi starszy z braci przesunął ostatni raz obojętnym wzorkiem po tym, co znajdował się wokół niego i chowając za pasek, wcześniej zabezpieczoną broń, skierował się do wyjścia. W ślad za nim skierował się Lochlan, pozwalając sobie na zrównanie z nim kroku, gdy tylko znaleźli się na zewnątrz.

- Miałeś rzucić – mrukną, patrząc na bruneta wyciągającego z pudełka jednego z papierosów.

- Miałem zrobić wiele rzeczy, jak widać jestem zbyt zapracowany, ale może kiedyś się doczekasz – westchnął Lothair wkładając sobie rulonik między wargi, po czym wystawił paczkę w stronę młodszego z braci.

- Dobrze wiesz, że nie palę

- I dobrze, bo i tak bym ci nie dał

- Loth, wiesz, że to, co tu się stało było niepotrzebne? – Westchnął szatyn opierając się o auto, do którego właśnie podeszli.

Brunet jedynie posłał mu spojrzenie spod uniesionych brwi, nie odpowiadając na pytanie zadane przez brata. Znał go na tyle dobrze, że wiedział, iż w wielu kwestiach mieli radykalnie różne poglądy. On był wychowany w pełnej świadomości świata, którym przyszło mu się otaczać, za to jego młodsze rodzeństwo, jak najbardziej było od niego odsuwane.

- Teraz będziesz zabijał każdego, kto się do niej zbliży, powie jej coś lub jej dotknie?

-, Jeżeli będzie taka potrzeba to nie widzę problemu – brunet uniósł delikatnie jeden z kącików ust, w nieco cynicznym uśmiechu. Już dawno przestało robić na nim wrażenie zabijanie ludzi, – Jeżeli zbliżą się do niej wbrew jej i poczuje się przez to gorzej, zabiję go; jeżeli powie jej coś obraźliwego, umniejszy jej lub zacznie z nią flirtować, zabiję go; jeżeli dotknie jej w jakikolwiek sposób bez jej zgody, zabiję go. Nie ma w tym większej filozofii – mruknął, mocno zaciągając się używką.

PromessoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz