Rozdział 43

4.3K 150 20
                                    

Płakać mi się chce bo wiem kiedy koniec i jaki będzie koniec...

Miłego czytania 
Vi <3


- Jesteś pewien, że przyśpieszenie tego wszystkiego jest dobrym pomysłem? – Zapytał szatyn po raz kolejny upewniając się, że z bronią, która trzymał w ręce jest wszystko dobrze.

- Tak – odwarknął jedynie brunet, przechodząc obok brata stojącego w samym przejściu – zrobili jej za dużo krzywdy, a ja wystarczająco czekałem, aby się zemścić – dodał, zamykając za nimi pomieszczenie, które służyło, jako składzik na broń.

- Nie byłeś w stanie, w żaden realny sposób przewidzieć, że coś się może zadziać jak i jej uratować. Zdajesz sobie z tego sprawę? – Stwierdził Lochlan, zadając pytanie retoryczne, na które nie oczekiwał odpowiedzi, ponieważ od razu dodał – No chyba, że ojciec przystałby na propozycję tego żebyś w wieku osiemnastu lat poślubił jedenastolatkę, ale nawet chyba nie chcę o czymś takim myśleć.

- Salvador był w stanie sprzedać ją w tym wieku – stwierdził starszy z braci.

- Tak, a później jeszcze oczekiwałby od ciebie nocy poślubnej. Kurwa, ten człowiek mnie tak obrzydza – szatyn skrzywił się – Mimo wszystko wracając, nikt nie był w stanie przewidzieć, że cokolwiek jej zrobią. Ojciec z tego, co wiem specjalnie chciał, aby na ślubie była dziewicą, aby nie mogli jej zrobić aż tak dużej krzywdy.

- Wszyscy mi za to zapłacą. Zarówno Salvador jak i ten pierdolony śmieć, który się tego dopuścił, a także każdy żołnierz Portugalskiego oddziału, który raczył położyć na niej swoje łapy i ją do czegokolwiek zmusić – Lothair zacisnął jeszcze bardziej swoje pięści, a jego młodszy brat musiał przyznać, że obserwowanie go w takim stanie było niecodzienne, bo to właśnie brunet słynął ze swojego opanowania.

Jednak ta sytuacja sprawiała, że wrzała w nim krew ilekroć o tym myślał. Cały czas miał przed oczami jej wzrok, gdy mu o tym mówiła. Mógł być mordercą, który miał na rękach tak wiele krwi, jednak nigdy nie rozumiał fenomenu krzywdzenia osób, które na to nie zasłużyły, które były niewinne. Krzywdzenia dzieci, handlu kobietami siłą zmuszonymi do prostytucji. Nie był dobrym człowiekiem, ale uważał, że nie ma czegoś takiego jak brak granic. One zawsze istniały i dla każdego, różniły się tylko w zależności od człowieka i ewentualnej klasy społecznej.

Zwykli ludzie nie powinni przekraczać większej liczby granic, w większości nie potrafili dobrze zatuszować nawet drobnego przestępstwa a co dopiero morderstwa. Dla ludzi takich jak on i ludzie, którymi się otaczał tą granicę wyznaczały inne rzeczy. W jego oddziałach sycylijskiej Cosa Nostry, nie dopuszczano do czegoś takiego jak handel żywym towarem, kobietami czy dziećmi, w jego klubach pracowały, bo chciały, a nie musiały. Wiele osób tego nie pochlebiało, a było to coś ułatwiało wielu pod szefom pracę. Nie musieli się zastanawiać, czy któraś z kobiet zmuszanych do oddawania swojego ciała, nie odbije, nie zacznie nagle walczyć komplikując sprawy z klientami.

Miał pewność, że kobiety, które oferowały jego kluby były zawsze chętne i przygotowane na wiele sytuacji, co skutkowało tym, że każdy kolejny burdel cieszył się lepszą opinią od poprzedniego. Z tego także powodu był to jego biznes jeszcze zanim otrzymał przywilej piastowania pozycji capo.

Jednak myśl, że jego kobieta, jego żona była tylko dzieckiem, wywoływała w nim niezmierne pokłady obrzydzenia. W jego głowie już układały się idealne plany jak powinien rozprawić się z osobami, które były za to odpowiedzialne.

PromessoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz