110. Gburowate kupidynki

774 89 45
                                    

   Hermiona wyszła ze skrzydła na początku lutego. Przez cały czas, jaki spędziła pod okiem Tiany i pani Pomfrey, wypytywała ślizgonkę o najróżniejsze czystokrwiste rody, o których przeczytała. Całe szczęście nie wszystkie tradycje były opublikowane w tych książkach, bo Black musiałaby się srogo tłumaczyć.

   Zaledwie kilka dni po wyjściu Granger ze skrzydła pojawiła się informacja, którą Filch miał wywiesić na ścianie. Chodziło tu o walentynki. Lockhart (bo któżby inny) wpadł na wyśmienity pomysł poczty miłosnej. Jak głosiła notatka u spodu wielkiego, różowego plakatu: "Nawet w obliczu tragedii można odnaleźć odrobinę miłości". Dla wielu uczniów brzmiało to dość tandetnie, aż w końcu ktoś odnalazł to zdanie na naklejce jakiegoś eliksiru miłosnego. Lockhart twierdził, że to on wymyślił hasło do tego eliksiru, jednak mało kto mu wierzył.

– Słodki Merlinie...

   Wielka Sala już nią nie była. 14 lutego zdecydowanie zawładnął nią nauczyciel obrony. Ścian nawet nie było widać. W ich miejscu piętrzyły się Himalaje wielkich, bladoróżowych i dość tandetnych kwiatów. Z kolei z sufitu, który często kojarzony był z nocnym niebem i  podwieszonymi pod nim świecami, już nic nie zostało. Teraz był bladoniebieski, a chmury (w kształcie serc) sypały na dół serduszkowe konfetti. Nawet wezwanie Merlina, które wydarło się z ust Venus, nic by tu nie pomogło. Cała czwórka ruszyła do stołu ślizgonów, którzy zdecydowanie przodowali w zgorszeniu całym tym przedsięwzięciem. Oczywiście nie tylko oni, choć była to większość domu. U puchonów i krukonów wszyscy zdawali się ignorować zaistniałą sytuację. Gryfoni śmiali się pod nosami, widząc surrealizm całej sytuacji.

   Lucas siedział z nienaturalnie uniesioną brwią, mrucząc coś o idiotyzmach wiecznie samotnych lalusiów. Adrian mu zawtórował, w pełni wspierając przyjaciela. Chłopak wskazał nauczyciela, który próbował uciszyć wszystkich zebranych w sali. Miał na sobie paskudną, jasnoróżową szatę. Mina Venus wyrażała niedowierzanie. Chyba nikt nie spodziewał się czegoś tak głupiego, ale Lockhart przebił ich wszelkie oczekiwania. Tiana sama nie wiedziała co myśleć. Tak jakby ktoś walnął ją zaklęciem i odebrał rozum.

– Witajcie w walentynki!-krzyknął uradowany Lockhart.

– Od dzisiaj to najgorsze święto na świecie-mruknęła Venus, a Tiana pokiwała zgodnie głową.

– I niech mi będzie wolno podziękować tym czterdziestu sześciu osobom, które przysłały mi kartki!-ciągnął dalej blond idiota, by po chwili klasnąć w dłonie.

      Znikąd wyskoczył tuzin gburowatych krasnoludów. Każdy ubrany był w odcienie różu, miał podoczepiane skrzydełka i nosił ze sobą harfę. Tiana mimowolnie odszukała wzrokiem bliźniaków, którzy w tym momencie zaczęli płakać ze śmiechu.

– Co za idiotyzm-usłyszała po prawej stronie, widząc zgorszonego kuzyna. Musiała mu przyznać rację.

– Moje słodkie kupidyny!-oznajmił Lockhart.-Niebiańscy posłańcy! Będą chodzić po szkole i rozdawać wam wasze walentynki! A na tym nie koniec! Jestem pewien, że moi koledzy również będą chcieli się dzisiaj zabawić!-tu spojrzał na stół nauczycielski, gdzie Snape ciskał piorunami z oczu.-Zapytajcie tylko profesora Flitwicka o zaklęcia wprawiające w upojony trans! Dawaj, stary koniu, pokaż im co potrafisz! A jak już o tym mówimy, to przekonany jestem, że profesor Snape chętnie podzieli się eliksirem miłosnym z każdym, kto go o to poprosi.

– On chyba sobie kpi-w Tianie się aż zagotowało. Jakby było mało roboty w skrzydle...

*'*


   Krasnoludy włóczyły się po szkole przez cały dzień. Przez to ciężko było się skupić na niektórych lekcjach. Tiana myślała, że coś ją trafi na miejscu. Zwłaszcza kiedy podczas eliksirów jeden z tych "kupidynów" wpadł do klasy i stanął przy jej biurku.

PANNA BLACK I era Golden TrioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz