*Pov Norman*
- Mam wziąć klucze czy będziesz siedział w domu?- usłyszałem pytanie od mojego taty. Mężczyzna stał w progu do salonu, zapinając do końca guziki swojego płaszcza.
- Długo cię nie będzie?
- Synu, nie mam naprawdę pojęcia. Muszę poprawić jeden plik, plus znaleźć oraz wprowadzić kilka dokumentów do baz danych. Może z trzy? Albo cztery godziny? W zależności jak pójdzie mi z tym pierwszym.- wyjaśnił, poprawiając wyższy kołnierz odzienia.
- W takim razie weź. Za godzinę mam spotkanie, więc wątpię, że do tego czasu się wyrobisz.- odparłem, przełączając kolejne stacje telewizyjne. Dosłownie nie leciało nic ciekawego.
- W porządku.- chciał już wychodzić, gdy nagle się wrócił.- Pamiętaj o zabraniu parasolki. Ma ponoć padać. Do później!- zawołał, a jedynym co po tym słyszałem to trzaśnięcie. Spojrzałem za siebie, za okno. Pogoda jak na końcówkę października wydawała się być aż nazbyt idealna. Świeciło słońce, a my mieliśmy prawie zimę. Wywróciłem oczami. Tata jak zwykle przewrażliwiony na tym punkcie.
Nawet nie wiedząc kiedy, godzina minęła naprawdę szybko, a ja po krótkim ogarnięciu własnej osoby, wyszedłem z mieszkania. Słońce niezmiennie oświetlało wszystko wokół. Nie ma szans, żeby coś się zepsuło... Oczywiście, że jakieś tam istnieją. Zapomniałem jak wielkie szczęście mam w życiu. Podczas pójścia do parku, niebo zmieniło swój jasnoniebieski odcień na ciemno szary. Duży, świecący, żółty punkt zniknął za chmurami, a dodatkowo wzniecił się większy, chłodny wiatr. No pięknie. Oby tylko się nie rozpadało. Dlaczego tym razem musiałem stwierdzić, że tata przesadza?!
Wszedłem do parku. Na jego terenie nie znajdowało się dużo ludzi. Tak naprawdę dało się ich zliczyć na palcach obu rąk. Z resztą, każde z nich zmierzało ku któremuś z czterech wyjść. Idąc dalej ścieżką, trafiłem koło niewielkiego stawku. Oczywiście znałem bardzo dobrze okolice, więc znalezienie jednej z ławek znajdujących się w jego obrębie było dziecinnie proste. Wtedy właśnie zauważyłem wyczekującego na mnie chłopaka. Jego długa grzywka mocno powiewała wraz z nasilającym się wiatrem. Czym prędzej do niego podszedłem.
- Nie sądziłem, że pogoda jest w stanie tak szybko się zmienić.- odezwał się jako pierwszy. Wstał z miejsca, szybko mnie obejmując. Zmierzył od razu w przeciwnym kierunku wzdłuż kolejnej ścieżki.- Będzie zabawnie kiedy się rozpada.
- Lepiej, żeby tak nie było. Naprawdę nie mam ochoty zmoknąć.- skomentowałem. Ciemnooki nałożył kaptur, następnie wkładając ręce do kieszeni. Przyspieszyłem by móc dorównać mu kroku. Szliśmy w ciszy. Na szczęście nie tej niezręcznej. Choć zdarzały się takie chwile, gdy faktycznie żaden z nas nie zabierał chociażby słowa. Osobiście, czuję się z tym komfortowo. Zawsze mogę przemyśleć wiele spraw... Oczywiście głównie tych dotyczących Ray'a. Tak wiele działo się w ostatnim czasie. Chciałbym wiedzieć. Zapytać... Ale to byłoby nieodpowiedzialne. Nacisk czy presja z mojej strony to najgłupsza rzecz jakiej mógłbym się podjąć. Dlatego ostatecznie nie mając pomysłu, nie podejmuję żadnego innego rozwiązania.
Z resztą wciąż pozostaje jedna rzecz. Czas. Wczoraj... Rozpoczął się ostatni tydzień października. Czy wszystko co do tej pory się wydarzyło... Mogło wpłynąć na zmianę jego zdania? Do tej pory jedynie do czego doprowadziłem to przedłużanie jego bólu. Zmusiłem go do powrotu do szkoły. Chciałem dobrze, a zamiast tego Ray chodził z podbitym okiem. Nie raz wspominał, że nie jest ona dla niego niczym dobrym, ale nie. Ja wolałem pozostać upartym. Dalej nie potrafię sobie tego wybaczyć. Gdyby tylko ona tu była...
- O czym myślisz ?- usłyszałem głos z boku.
- O niczym ważnym.- odpowiedziałem.
- Mam w to uwierzyć?- uniósł wyżej brew.- Wyglądałeś tak poważnie jakbyś skupiał się na rozwiązywaniu skomplikowanego równania. Chociaż w twoim przypadku to chyba nietrafne porównanie.- ostatnie zdanie dodał po lekkim odstępie czasowym jak i ściszając swój ton. Nie mogłem powstrzymać kącików ust wędrujących ku górze.
- Nie przejmuj się. To nic wielkiego. Zwykłe przemyślenia.- zapewniłem.
- Nie wiem czy w twoim wypadku "zwykłe przemyślenia" są uspokajające.- odparł, wywracając oczami. Stanął nagle w miejscu przez co i ja uczyniłem to samo.- A teraz na serio. Co jest?
- Ja...- uciąłem. Nie chcę zrzucać na niego tego wszystkiego. W dodatku, gdyby dowiedział się, że wciąż obwiniam się o to pójście do szkoły... Najpewniej dostałbym ostrą reprymendę oraz cały wykład. Chciałem jakoś odbiec od tematu. Akurat nadarzyła się idealna okazja. Nagle poczułem jak coś na mnie spadło. Znowu. Po raz kolejny. Uniosłem głowę w górę.- Myślę, że powinniśmy się jak najszybciej zwinąć zanim rozpada się na dobre.
- Ha? Nie próbuj uciekać od...- złapałem go za rękę i zaczynając ciągnąć w inną stronę. Tym samym przerwałem mu wypowiedź.- Gdzie ty mnie ciągniesz?
- Do domu oczywiście. Przecież nie będziemy stać i moknąć.
- Z cukru jesteś?- spytał drażniąco.
- Nie, ale jeśli się nie pospieszymy to następna choroba czeka na mnie już za rogiem.- powiedziałem pół żartem. Chłopak przestał stawiać opór oraz pozwolił się spokojnie zaprowadzić.
•«♪»•
Czym prędzej weszliśmy do mojego mieszkania. Oczywiście cali przemoczeni. Tuż przy końcu trasy złapała nas mocniejsza ulewa. Zaczęliśmy biec w stronę bloku, ale nawet to nie uchroniło nas przed całkowitym zmoknięciem. Ściągnęliśmy buty. Kazałem Ray'owi iść do salonu podczas, gdy sam ruszyłem po suche ręczniki, żebyśmy mieli czym się wytrzeć. Gdy przyszedłem do wyżej wspomnianego pomieszczenia, zobaczyłem chłopaka stojącego w miejscu. Podałem mu ręcznik.
- Pożyczę ci zaraz jakąś bluzę, żebyś mógł się przebrać.
- Po co? Dam sobie tak radę.
- Jesteś cały mokry. Nawet nie próbuj ze mną dyskutować. Przeziębisz się zaraz i tyle będzie.- odpowiedziałem poważnym tonem, zaczynając szperać w szafie.
- Naprawdę nie trzeba. Mam pod bluzą koszulkę.- wyjaśnił. Spojrzałem na niego dosyć sceptycznie, ale nie chcąc się z nim jakoś sprzeczać, wybrałem pierwsze lepsze ubranie i wyszedłem się przebrać. Po kilku minutach wyszedłem. Zanim jeszcze zajrzałem do salonu, poszedłem odłożyć nasze mokre rzeczy na grzejnik. W końcu muszą się jakoś wysuszyć.
Ruszyłem do pokoju dziennego. Nic nie podejrzewałem, jednak, gdy stanąłem w progu pomieszczenia... Zaskoczyłem się. Widok chłopaka z bandażami na przedramionach... Wprawił mnie w poczucie ukłuć w okolicach serca. Wiedziałem, że taka możliwość istnieje. Ciągle próbowałem jej zaprzeczać, jednak teraz kiedy mam dowód jak na dłoni... Nie mogę dłużej tego wypierać. Nastolatek nie zwrócił na mnie uwagi, więc założyłem, że nie ma pojęcia o moim położeniu. Postanowiłem, więc lekko chrząknąć by dać znać, że jestem na miejscu. Wtedy lekko podskoczył. Chyba go przestraszyłem. Ray szybko odwrócił się w moją stronę, jednak nie patrzył na mnie. Dopiero wtedy zauważyłem, że trzyma coś w dłoniach. Jednak kiedy tylko się przyjrzałem... Zdrętwiałem.
- Norman... Czy to...?- przerwał, unosząc głowę. Wpatrywał mi się prosto w oczy z nie małym szokiem czy może nawet i lekkim niepokojem. Wiedziałem, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Ale nigdy nie sądziłem, że stanie się to tak szybko. Wszystko było niepewne, ale teraz nie ma szans na jakikolwiek odwrót. Co prawda mógłbym zaprzeczyć, jednak... Wątpię, żeby dał sobie spokój.
- Tak, Ray. To moja mama.
_________________________________________
Witam, prosiaczki!
Miałam małą przerwę bo oczywiście zepsułam telefon :)
Ale spoko, mam nowy, działa? Działa. I to najważniejsze.Więc... W końcu poznacie cele jakimi kieruje się Norman. Jestem ciekawa na waszą reakcję.
W każdym razie, skleroza nie boli, wiec wierzymy, że to co teraz powiem się spełni.
Postaram się jutro wstawić nastroju rozdział, będący bezpośrednio kontynuacją. Zapnijcie pasy 😎Miłego wieczoru 💗🤗
CZYTASZ
~°Połączenie°~
RomanceRobienie sobie żartów przez telefon. Popularna zabawa, z której dalej większość nie rezygnuje. Norman i jego przyjaciele postanawiają wziąć udział w całej zabawie, jednak nikt nie spodziewał się, że niewinne żarty przerodzą się w miesięczny zakład o...