46- Bitwa na śnieżki

29 6 0
                                    

*Pov Norman*
Przeklęte myśli nie dawały mi w ogóle spokoju. Nie mogłem uwierzyć, że ostatnie dwa dni poświęciłem nad samym przemyślaniem połowy swojego dotychczasowego życia przez jedno, głupie, całkowicie losowe pytanie od jakiegoś ciołka.

- Jaki jest twój typ dziewczyny?- zapytał nagle czarnoskóry. Nagle w całym mieszkaniu zapanowała cisza, jakby co najmniej po jego powierzchni przeszło tornado nie pozostawiając przy życiu żadnej duszy. Czarnowłosy wyglądał na częściowo zaskoczonego tym pytaniem.

- Odważne założenie, że jakikolwiek posiadam oraz dodatkowo ciekawe, co do tej dziewczyny.- odpowiedział, wpatrując się - śmiem twierdzić, że nawet i celowo - w oczy chłopaka podczas picia swojej kawy.

- Więc ty..?- spróbował zapytać. Nie ciężko było się domyślić, że jest całkowicie zaskoczony. W zasadzie, chyba jak my wszyscy.

- A czy ma to znaczenie? - spytał.- Ostatecznie nie wniesie to nic do naszego stosunku do samych siebie. Dalej jesteśmy ludźmi dążącymi się szacunkiem, czy nie mam racji?

- Nie sposób się z tobą nie zgodzić.- powiedział mniej zszokowany.

Czy to znaczy, że miałbym szansę? Na samą myśl o tym robi mi się gorąco, a policzki zaczynają zmieniać kolor na jasnoróżowy. Próbowałem to powstrzymywać. Oczywiście nie mogę sobie pozwolić się ponieść. Wyobrażanie nie wiadomo czego byłoby tylko nierozsądne. Jest kilka rozwiązań tej sytuacji, jednak jedyne, które zdaje się być najwygodniejsze oraz najrozsądniejsze... Wydaje się być równie aż zbyt mocnym środkiem.

- Orient!- usłyszałem krzyk rudowłosej i nim zdążyłem zareagować, poczułem zimny przedmiot na swojej twarzy. Zacząłem go ściągać, jednak jego kruchy skład mi w tym nie pomagał.

- Emma, co do cholery?!- krzyknąłem wydłubując pozostałości śniegu zza szalika. Poprzedniego dnia, całkowicie pod wieczór, gdy samotnie odprowadzałem Ray'a na przystanek, rozpoczął padać śnieg. Jak mam być szczery, najwyższa pora. Kończyliśmy już wtedy drugi dzień listopada. Nie zakładałem, jednak, że z samego ranka spadnie cała chmara białych śnieżynek zlepiając się w ogromne chordy puchu.

- O czym tak ciężko myślisz, hm? Zresztą, ostrzegałam!- zawołała z daleka.

- Nie twoja sprawa!- odkrzyknąłem, pochylając się by nabrać do rąk trochę śniegu.- A teraz choć tutaj, żebym mógł się ładnie odpłacić!

- Chyba śnisz, że się tak łatwo poddam!- wraz z tymi słowami ruszyła pędem przed siebie. Nie zważając na nikogo - oraz swoją słabą kondycję i cela - zacząłem ją gonić. Ostateczny rzut oddałem będąc praktycznie koło niej. Nie przewidziałem jedynie, że w ostatniej chwili dziewczyna wykona unik, a ja wceluję prosto w tył głowy pewnego czarnowłosego marudy. Wspomniany chłopak stanął w bezruchu.

- Norman.- wypowiedział zdecydowanie niższym tonem.- Po prostu prosisz się, żeby ci oddać.- odwrócił się z codzienną dla siebie niewzruszoną miną. Jednak po tak długo spędzonym z nim czasie, widziałem ukryty gniew. W jednej chwili schylił się, nabierając jasnego puchu, formując go w prowizoryczną kulę oraz rzucając ją do mnie. Z cudem uniknąłem rzutu. Czego nie można było powiedzieć o Don'ie. Tak więc rozpoczęliśmy nieuniknioną bitwę na śnieżki.

•«♪»•

Po prawie dwudziestominutowym obrzucaniu się śniegiem, trafiliśmy do mojego mieszkania.

- Będę chory...- mruknąłem.

- Aj, nie przesadzaj. Nie musiałeś tego robić.

- Nie musiałbym, gdyby ktoś tego nie rozpoczął, a potem bez przerwy rzucał śnieżki w moją osobę.

~°Połączenie°~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz