Rozdział 17. Kłopoty rodziny Lestrange.

147 23 131
                                    

          "W życiu nie zawsze wybierasz spośród przyjemnych możliwości, lecz dokonujesz wyboru, bo nie masz innego wyjścia. (...) Niekiedy trzeba wybrać to, co jest lepsze dla ludzi, których kochamy, niż dla nas."

          T. Goodkind, Pierwsze prawo magii.



          Dwie elegancko ubrane kobiety siedziały niespokojnie w biblioteczce ich domu w Dover. Starsza z nich, siedząc na fotelu, popijając lampkę wina, wpatrywała się w okno i obserwowała mrok panujący na zewnątrz. W pewnym momencie ciemność za oknem została przerwana przez cztery błyski aportacji.

          – Są już – powiedziała z ulgą Severine. – Ale tylko czterech.

          – Może Selwyn albo Malfoy wrócili prosto do siebie – mruknęła Bellatrix, nie odrywając wzroku od czasopisma, którym zajmowała myśli podczas oczekiwania. Nie lubiła czekać. Gdyby nie jej obecny stan, byłaby na akcji razem z mężem i teściem. – Dobrze, że już są. Długo im zeszło.

          – Nie dłużej niż zwykle. Tak ci się wydaje, gdy siedzisz w domu i czekasz – skwitowała starsza z kobiet.

          – A jednak wciąż się dziwisz, że chcę chodzić z nimi na akcje.

          – Walka to zadanie dla mężczyzn.

          – Obiecałam Rudolfowi, że nie będę się z tobą kłócić, więc może zakończmy ten temat? – Westchnęła Bellatrix.

          – Wiesz, że mam rację. – Starsza z kobiet popatrzyła na synową, a potem znowu odwróciła się w stronę okna. – Chyba im się udało, bo coś niosą...

          Severine obserwowała, jak grupa postaci ubranych w ciemnoszare płaszcze i stalowe maski zbliża się w stronę domu. Jeden z mężczyzn szedł z uniesioną różdżką, lewitując przed sobą coś sporych rozmiarów. Nie mogła zobaczyć dokładnie, co to jest, ponieważ równo przystrzyżony żywopłot odgradzający podjazd od ogrodu zasłaniał jej widok.

          Niedługo później grupa mężczyzn zniknęła z pola widzenia, które dawało jej okno. Severine wstała ze swojego miejsca i podeszła do drzwi prowadzących na korytarz w momencie, gdy mężczyźni w maskach wchodzili do domu. Na jej widok grupa zamarła w bezruchu. Severine zmierzyła całą czwórkę, szybko rozpoznając postaci, pomimo zakrytych twarzy.

          – Gdzie Remigius? – Zapytała, a chwilę później jej wzrok padł na to, co Benjamin Avery lewitował za pomocą swojej różdżki. Długie kilka sekund zajęło jej zrozumienie, że lewitował nie przedmiot, a osobę. – Jest ranny? – Zapytała, ignorując fakt, że ciało jej męża było całkowicie okryte płaszczem.

           Zainteresowana sytuacją Bellatrix pojawiła się w drzwiach biblioteczki. Młodsza kobieta od razu zrozumiała, co się dzieje. Na widok lewitującego ciała otworzyła szeroko oczy i zatkała dłonią usta.

          – Do salonu – odezwał się Rudolf, zdejmując swoją maskę i razem z płaszczem Śmierciożercy, rzucając ją na ziemię. Na jego trupiobladej twarzy nie było żadnych emocji.

          Dwudziestoczterolatek jako pierwszy ruszył się z miejsca. Poszedł prosto do salonu, po drodze łapiąc matkę za ramię i prowadząc ją ze sobą. Pozostali podążyli za nim w milczeniu.

          – Co się stało? – Wyszeptała Severine, patrząc w oczy syna i pozwalając mu się usadzić na jednym z foteli. Rudolf otworzył usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk. – Zawsze wracał cały...

I Patrz UważnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz