Rozdział 66. Lokatorzy.

110 18 254
                                    




          Cokeworth, Dover, Londyn.

          Cokeworth, Dover, Londyn.

          Dom, praca, praktyka, akcje. Powtórz.

          Po burzliwych dwóch miesiącach wszystko powoli wracało do normy. Niesamowite, z jaką łatwością przenikało do życia codziennego bycie... mordercą. Od naznaczenia minęły trzy tygodnie, a w tym czasie był na kolejnych czterech akcjach. Za każdym razem punktem wyjściowym był zaniedbany dom, w którego piwnicach przebywał nieszczęsny więzień.

           Za każdym razem miał ochotę osobiście dobić mężczyznę. Przed czwartą akcją znaleźli go martwego. To, co uderzyło go najbardziej to fakt, że Lestrange spalił zwłoki Szatańską Pożogą, a pozostałe prochy po prostu odesłał w niebyt jednym zaklęciem. Żadnego pochówku.

          Człowiek żył, człowiek umarł, człowiek zniknął z powierzchni ziemi.

          Tyle.

          Ukłucie niepokoju w jego głowie było krótkie. Trwało jedynie kilka sekund nim wrócił do zimnej obojętności.

          Każda kolejna akcja przychodziła mu z większą łatwością. Czy można zacząć podchodzić naturalnie do kwestii zabijania? Jak widać, można było. Natrętne myśli odeszły w niepamięć, po każdym tego typu wypadzie wraz ze spływającą po jego ciele wodą znikał stres i nerwy, zostawiając jedynie kojący spokój. Chwile zawahania się były coraz rzadsze.

          Wciąż wahał się, gdy w trakcie brudnej roboty działo się coś, co jeszcze bardziej przesuwało granicę między tym, co było w akceptowalne dla jego sumienia. Niechęć do okazania słabości zawsze była silniejsza. W końcu miał to, czego pragnął latami. Władzę i kontrolę.

          Ile czasu minie, nim w końcu uniesie różdżkę bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia? Kiedy niepewność zmieni się we władczą satysfakcję? Ta wizja wciąż go lekko przerażała, ale...

          Ale.


Po tej stronie różdżki. To my jesteśmy tymi dobrymi, Snape. I musisz to zrozumieć, bo nie możesz całe życie grać złoczyńcy we własnej historii.


          Z każdym kolejnym dniem coraz łatwiej szło mu usprawiedliwianie tego, co robił. Kierowany dawno zakorzenioną nienawiścią i uprzedzeniami, popierając własne decyzje tym, co uważał za słuszne, często wracając do wspomnień, które popierały tezę o prawidłowości tych zachowań – wszystko przychodziło łatwo, a chwilowy rozgardiasz, który miał w swoim życiu zaczął się porządkować.

          Nawet kwestię Charity obrócił na swoją korzyść. Kobieta była zbyt łagodna, aby mieszać się w tę wojnę. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie, że mogłaby brać w tym procederze czynny udział. Była bezpieczniejsza z daleka od niego i od Ruskiego. Tak, jak wiele innych osób (chociażby Narcyza Malfoy), lepiej było dla niej, aby była poza tym wszystkim i pozwoliła zająć się tą sprawą tym, którzy mieli w sobie wystarczająco dużo zacięcia, aby pobrudzić sobie ręce.

          W końcu działali w interesie wszystkich czarodziejów. Nawet jeśli w oczach tych "dobrych" na to nie wyglądało, po podporządkowaniu sobie mugoli, miał skorzystać na tym każdy, kto miał magiczne zdolności.

I Patrz UważnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz