Rozdział 74. Ostatni cios

48 12 1
                                    





          Od wizyty u Corbana minęło kilka męczących dni, które z premedytacją wypełniał pracą. Robił to po to, żeby nie myśleć. Im więcej czasu poświęcał na zastanawianie się nad wszystkim, co się ostatnio działo, tym więcej wątpliwości pojawiało się w jego głowie.

          Najlepszym sposobem, żeby się ich pozbyć, było zajęcie mózgu czymś innym. Dlatego tworzył eliksiry, uczył się, opracowywał recepturę własnego eliksiru. Robił wszystko, żeby nie tracić czasu na jałowe rozmyślanie.

          W natłoku zadań, które sobie zarzucił, nie zostawało zbyt wiele czasu do zagospodarowania, jednak wiele składników, które kupował, w sezonie wiosenno–letnim były łatwo dostępne w pierwszym lepszym lesie. Z tego powodu, po dokładnym przemyśleniu sprawy (i ze względu na chwilową przerwę w kursie u Omukisa, ponieważ dwie mikstury z grupy dziewiątej musiały teraz spokojnie stać w zakrytych kociołkach przez następny tydzień), doszedł do wniosku, że po kilka mało wymagających ingrediencji uda się osobiście.

          W tym momencie spacerował więc po lesie w północnej Walii, szukając ruty i ostróżki, które rosły gdzieś w okolicy. Starał się znaleźć wszystko z listy, zanim wzejdzie księżyc. Pełnia nie była dobrym moment na spacer po lesie.

          Przekleństwem współczesnych czasów było to, że zanieczyszczenia powietrza powodowane przez fabryki, ruch uliczny i zgiełk miast zmniejszały użyteczność roślin, które rosły w pobliżu ludzkich osad.

          – A to ciekawe – wymamrotał sam do siebie, gdy w pobliżu gęstego skupiska drzew dostrzegł coś interesującego.

          Między bezwartościowymi skupiskami wysokiej trawy rosła roślina, która do złudzenia przypominała tuberozę. Kłosy małych, silnie pachnących kwiatów osadzonych na łodydze nieprzekraczającą wysokością jednej stopy chowały się w zaroślach, doskonale kamuflując się swoim nietypowym kolorem. Kwiaty były intensywnie czarne, po czym można było rozpoznać magiczną odmianę tej rośliny.

          Wyglądało na to, że mu się poszczęściło. Czarna tuberoza była ciężko dostępna, a przez to adekwatnie droga. Choć nie potrzebował jej w tym momencie, podszedł do swojego znaleziska i wymienił zwykły, stalowy nóż na srebrny sztylet, który spakował zapobiegawczo przed wyprawą.

          Nie zdążył ściąć nawet połowy, gdy usłyszał, że coś zaszeleściło w gąszczu za jego plecami. Wsunął nóż do koszyka i położył go na ziemię, by mieć wolne ręce. Zacieśnił uścisk na różdżce, przygotowując się do konfrontacji z czymkolwiek, co czyhało na niego w tym lesie. Odwrócił się i spojrzał w szmaragdowo zielone oczy zakrwawionego mężczyzny. Serca podjechało mu do gardła, gdy rozpoznał siną twarz i rozpłatane precyzyjnymi cięciami ciało.

           Automatycznie cofnął się o krok. Duma nie pozwoliła na to, żeby jakikolwiek dźwięk wydobył się z jego gardła. Mężczyzna naprzeciwko niego stał w bezruchu, a blade światło księżyca oświetlało jego trupią twarz.

          Nauczyciel OPCM był zbyt leniwy, żeby zorganizować swoim uczniom dostęp do podstawowych zjaw, które były objęte programem nauczania w czasie, gdy Snape był w trzeciej klasie. Nie narzekał, bo dzięki temu uniknął upokorzenia po tym, jak demon niechybnie zamieniłby się albo w jego ojca, albo w grupę Huncwotów. Nie miał żadnej innej fobii.

I Patrz UważnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz