Rozdział 68. Bóg się rodzi

99 16 150
                                    




          Rudolf wylądował na środku leśnej polany, otoczonej przez iglaste drzewa. Mężczyzna, którego zabrał jako pasażera, rozejrzał się zmieszany, ale zanim dębowa różdżka uniosła się do ataku, napastnik zdążył go rozbroić i spetryfikować.

          – Już nie ten wiek na pojedynki, co? – zadrwił Lestrange. – Trzeba było zostać w domu.

          Jasnobrązowe oczy Dearborna podążyły za nim, gdy schylał się po różdżkę. Bez żadnych skrupułów przełamał ją na pół. Zakładnik bezbronny to najlepszy typ zakładnika.

          – Już ci się nie przyda – skwitował Rudolf, gdy w oczach pojmanego mężczyzny dostrzegł jawne oburzenie tym występkiem. Kolejne zaklęcie całkowicie pozbawiło go przytomności.

          Nie był pewien, czy członkowie Zakonu mieli jeszcze jakieś inne formy zabezpieczeń i lokalizacji swoich ludzi, ale musiał zaufać swojej intuicji. Chciał jeszcze przeszukać mężczyznę, ale przerwał mu dźwięk aportacji. Wycofał się w cień, przypatrując się nowoprzybyłej osobie.

          Po sposobie poruszania od razu rozpoznał swojego wuja. Potwierdził przypuszczenia, gdy Benjamin ściągnął swoją maskę. Chwilę po nim pojawił się Lucjusz. Lestrange ujawnił swoją obecność.

          – Dearborn? – spytał oschle Benjamin, gestem podbródka wskazując na nieprzytomnego jeńca.

          – Nie. Mugol pod wielosokowym – prychnął Rudolf. Sytuacja między nimi znów zaogniła się, gdy Lestrange dostał kolejny "awans" w szeregach Czarnego Pana, co skutkowało tym, że jego pozycja w Wewnętrznym Kręgu przewyższała pozycję jego wuja. – Wszyscy uciekli?

          – Z tego, co widziałem to tak – potwierdził Lucjusz.

          Ostatni na miejsce dotarł Xavier. Kiwnął głową w stronę pozostałych i rzucił okiem na mężczyznę leżącego w trawie.

          – Gdzie Bellatrix? – zapytał go Lestrange.

          – Już w Dover. Wilczek ją zabrał – odparł wymijająco, patrząc znacząco na przyjaciela.

          – Komu zawdzięczamy tę łanię?

          Gdy Avery poruszył ten temat, pozostała trójka wymieniła zmieszane spojrzenia. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Wszyscy biorący udział w akcji posiadali Mroczny Znak na lewym przedramieniu. Czarna Magia stała się ich integralną częścią, więc skorzystanie w pełni z tak czystej formy magicznej ochrony było dla nich wręcz niemożliwe.

          – Nikomu ode mnie – odparł od razu Lucjusz.

          – Nie Gibbon – wtrącił się Selwyn. – Bella mówiła też, że nie Smith.

          – To ktoś ze środka – zasugerował Benjamin.

          – Snape? – zasugerował Malfoy.

          – Na pewno nie Rabastan – wymamrotał pod nosem Rudolf. Jeszcze przed naznaczeniem prosił brata, by ten nauczył się tego zaklęcia (wbrew pozorom było bardzo istotne podczas walki z Aurorami). Skuteczność nauki najlepiej było sprawdzić w momencie, gdy była możliwość wyczarowania go w cielesnej formie. Był więc pewien, że aby ten wyczyn można było przypisać Rabastanowi, w ich obronie musiałby stanąć kameleon, a nie łania. Spojrzał na Xaviera. – Dołohow?

I Patrz UważnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz