Rozdział 37

2.6K 85 5
                                    

Melania

Budząc się rano czułam się lżej. Nie odczuwała takiego ciężaru jak jeszcze wczoraj, a ten ciężar towarzyszył mi już od miesięcy. W końcu się go pozbyłam. W końcu mogłam spokojnie odetchnąć w ramionach miłości mojego życia. Czułam, że to on jest moim domem i moje miejsce znajduje się przy jego boku, w jego mieszkaniu i łóżku, które już należało tylko do nas.

- Nie mogłem tu spać kiedy ciebie nie było...

Wyszeptał kiedy leżeliśmy pod ciepłą kołdrą w środku nocy. Przytuleni do swoich ciał i otuleni wzajemnym ciepłem cierpliwie słuchałam jak mówił o tym kiedy każdego wieczoru upijał się do granic przytomności i zasypiał na kanapie. Tak bardzo było mi przykro kiedy o tym mówił. Chciałam zabrać jego cierpienie, jedak sama była wystarczająco przytłoczona swoim. Czułam jak jego ramiona swobodnie oplatały się wokół mojego ciała. Chciałam żeby było tak już na zawsze. Chciałam żeby to się nigdy nie skończyło i miałam głęboką nadzieję, że właśnie tak będzie. Pomimo wszystkich nieprzeciwności losu i nieprzyjemnych sytuacji wybaczyłam mu. W głębi duszy nie byłam już na niego wściekła, jednak ból, który rozsiewał spustoszenie nadal był obecny. Leżałam wpatrzona w jego spokojną twarz, którą rozświetlały promie księżyca. Był piękny. Dostrzegłam to jak bardzo się zmienił po tych kilku miesiącach. Jego postrzeganie i sposób w jaki patrzył na świat się zmienił. Sposób w jaki patrzył na mnie się zmienił. Już nie byłam tylko jego uczennicą, która denerwowała go na każdym wykładzie. Byłam kimś więcej... I mimo tego, że nadal bardzo się obawiam naszego związku ze względu na chociażby to, że za chwilę mam egzaminy końcowe, to wewnętrznie czuję dziwny spokój. Przez to, że już chwilowo nie jest profesorem daje mi poczucie pewnego rodzaju bezpieczeństwa. Nawet gdyby ktoś się dowiedział o tym nic nie mogli by mi zrobić, ponieważ Vincent sam z siebie się zawiesił w roli profesora. Ta sytuacja uświadomiła mi, że na prawdziwą miłość nie ma mocnych. Nieważne co by się działo, lub kto chciałby ją zniszczyć ona zawsze przetrwa.

- Długo będziesz się tak na mnie patrzeć?

Zapytał zachrypniętym głosem unosząc swoje kąciki ust.

- Podziwiam osobę za którą tęskniłam.

Uśmiechnęłam się układając dłoń na jego policzku. Była już prawie szósta rano. Oboje mało splajsmy tej nocy, gdyż każdy z nas cieszył się tym, że w końcu jesteśmy blisko. Patrzyłam w jego piękne oczy dopóki jego twarz nie spoważniała.

- Cholera, na śmierć o niej zapomniałem.

Warknął i wstał z łóżka, aby podejść do komody stojącej przy ścianie.

- Co się stało?

Zapytałam siadając na łóżku.

- Moja matka miała zostać u mnie na noc i nie wiem czy jest tutaj czy pojechała do hotelu.

Powiedział wybierając jej numer w telefonie. Przyłożył telefon do ucha i podszedł do okna. To by miało sens kiedy zostałaby u Vincenta, jej posiadłość jest oddalona od centrum o jakieś dziewięćdziesiąt kilometrów. Kiedy Vincent rozmawiał ze swoją matką ja uświadomiłam sobie, że powinnam być w domu zamin ojciec by się zorientował, że coś jest nie tak. Spojrzałam na zegarek stojący na szafce nocnej, który wskazywał 05:47. Ojciec zawsze po takich wydarzeniach wstawał dopiero o dziesiątej, więc miałam sporo czasu aby wrócić do domu zanim się obudzi.

- Matka pojechała do hotelu, widziała nas jak wychodziliśmy.

Odwrócił się do mnie po chwili.

- Czyli na pewno by chciała znowu zobaczyć nas razem... - zaczęłam. - jak wcześniej.

Perfect Angel [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz