119. Droga do domu

17 3 0
                                    

Yaten powoli szedł wąską brukowaną uliczką. Z obu jej stron okalały ją dość wysokie i wąskie domy bliźniacze z mikroskopijnymi ogródkami. Domy były już stare, zniszczone, ze ścian schodziła płatami farba.

Tuż za rogiem była duża zardzewiała brama. Kiedyś kolorowe stragany witały już od wejścia. Teraz był tu tylko pusty plac z poniewierającymi się śmieciami.

Kiedyś szum przekrzykujących się sprzedawców rozprzestrzeniał się na całe osiedle. Teraz była pusta cisza przerywana skrzekiem ptaków.

Kiedyś wbiegał ze śmiechem na plac i kradł słodkie owoce kani, a tęgawa sprzedawczyni biegła za nim, ale nigdy nie miała z nim szans. Potem to ona była tą, która dała mu całą siatkę owoców, kiedy rodzice wyrzucili go z domu. Więcej serca znalazł u obcej kobiety niż u własnej rodziny.

Od tamtego strasznego dnia nigdy nie był w tym przeklętym miejscu. Faktycznie osiedle wyglądało, jakby zostało przeklęte. Kakyuu jakąś mściwością musiała ominąć je przy odbudowie. Yaten nie miał do niej żalu. Jeszcze niedawno sam najchętniej zmiótłby je z powierzchni Kinmoku i zbudował tu coś innego, lepszego, czegoś, co nie przywoływałoby mu przykrych wspomnień i nie straszyło swoim obskurnym jestestwem. Coś co przynosiłoby radość, spokój i schronienie dla tych, którzy zostali odrzuceni przez bliskich, którzy byli takimi samotnikami jak on kiedyś.

Ale jednak... jak pomyślał, to nie nienawidził tego osiedla.

Osiedle było opustoszałe. O dziwo, ten fakt rozrywał mu serce na pół. Do tej pory nie chciał tu wracać. Nie potrafił zmierzyć się z przeszłością. Ciągle miał poczucie odrzucenia, dlatego nie pozwalał sobie na wspomnienia. Zupełnie odciął korzenie. Stał się człowiekiem bez początku. Bez przeszłości. Jego historię znało niewielu. Nie zwierzył się nawet Minako, która wydawała mu się bliższa niż skóra.

Teraz, przemierzając z powrotem tą starą uliczkę, rozumiał swoją pustkę, która zawsze mu towarzyszyła i popychała go do otaczania się coraz wyższym i grubszym murem. Wyciął z siebie podwaliny swojego życia, zbudował przyszłość na niczym. To nie był nawet kolos na glinianych nogach.

- Chibichibi – odezwał się cichy głosik. Spojrzał zdumiony na dziewczynkę, która pojawiła się jakby znikąd.

- Co ty tutaj robisz?! Rodzice zapewne się martwią – powiedział z zaskoczeniem w głosie.

- Chibichibi – powiedziała chwytając jego dłoń swoimi drobnymi paluszkami i ciągnąć przed siebie.

- Gdzie ty mnie prowadzisz? – spytał, mrugając zaskoczonymi oczyma, kiedy poczuł, że unosi się w powietrzu. Ta malutka dziewczynka, która była bardziej martwa niż żywa, posiadała moc i prowadziła go za sobą niczym na smyczy.

Po chwili zrozumiał, gdzie go prowadzi. Od razu poczuł wewnętrzny sprzeciw.

- Ja nie chcę... - zaprotestował.

- Dom... Chibichibi – zaćwierkotała dziewczynka. A on poczuł przeszywające go obrazy. Zobaczył kobietę, która go urodziła, padającą na kolana i zanoszącą się płaczem, wpatrzoną w drzwi, przez które wyszedł jej syn, którego nie mogła już tak nazywać.

- To nie jest nasz syn. Zabraniam ci za nim płakać. Podrzucili nam jakieś dziwadło w szpitalu.

- To jest nasz syn! Nie ma naszej krwi, naszych genów, ale to nasz syn! Dlaczego pozwoliłam mu odejść?! – wykrzyknęła histerycznie, znów zanosząc się szlochem. Nagle rzuciła się do drzwi, biegła przez uliczkę. Musiała go dogonić, ale zobaczyła tylko srebrną czuprynę za zamkniętymi drzwiami odjeżdżającego autobusu. – On tego nam nigdy nie wybaczy...

Wirujące serca 回転するハートOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz