134. Zaufanie

9 2 0
                                    

Alarm w całej Tytanicznej Galaktyce odezwał się tuż przed świtem. Minako zerwała się z łóżka od razu, jak tylko usłyszała dźwięk syreny, pomimo tego że ledwo co zasnęła po bezsennej nocy.

Przemieniła się i wybiegła z pokoju na korytarz. Wszyscy wokół biegli w panice przez korytarz, kierując się do schodów. Drgnęła, gdy poczuła chwytającą ją dłoń. Tym razem był to Fairbrave. Nie Yaten, który zapewne teraz sobie smacznie spał na Kinmoku. Nie Yaten, któremu kazała odejść. Nie Yaten, z którym się rozstała na zawsze.

Dłoń Fairbrave była duża, masywna, silna, szorstka i obsypana odciskami od ćwiczeń z różnego rodzaju mieczami. Z kolei dłoń Yatena była drobna, delikatna, a zarazem silna. Nie, Minako już wybrała. Zdecydowała, że podąży za dłonią Fairbrave. Może to w dłoni Yatena czuła się idealnie, jakby ich dłonie były siostrami syjamskimi, dwiema połówkami, ściśle zakleszczonymi niczym korzenie. W dłoni zaś Fairbrave czuła się, jakby pływała, jakby pomimo jego uścisku miała wyślizgnąć się tuż nad przepaścią. Od paru dni w głowie Minako panował chaos. Odkąd wyrzuciła Yatena, źle spała. Nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Stało się to, czego się obawiała. Soluzjon nie był już tylko jej i Fairbrave. Yaten wcisnął się pomiędzy nich niczym klin. Minako widziała obawy i troskę w oczach narzeczonego i wiedziała, że ile by go nie zapewniała o swojej pewności decyzji, ten wciąż ją prześwietlał tym zadumanym wzrokiem.

Teraz jednak musiała wrócić do rzeczywistości. Nie było czasu na rozmyślania, na huśtawkę myśli, które tylko ją jeszcze bardziej rozrywały na tysiące kawałeczków.

- Co się dzieje? – wysapała, biegnąc.

- Huragan. Megahuragan nawiedził Soluzjon – odparł Fairbrave, który o dziwo nie miał nawet zadyszki. – Schronisz się wraz z innymi w bunkrze, który powstał właśnie na tego typu okazje.

- Ale... - zaprotestowała.

- Wiem, że jako Venus jesteś przeszkolona i kompetentna, aby sprostać zagrożeniu, jednak to jest wyjątkowa sytuacja. Tuż przed atakiem zostałem poinformowany, że coś takiego może się wydarzyć. To nie jest pojedynczy przypadek. Planety są atakowane żywiołami.

- Rozumiem, że ty zostajesz ze mną... - stwierdziła Venus pewnym głosem.

- Niestety...

- Więc idę z tobą! – zaprotestowała Venus, gwałtownie się zatrzymując tuż przed bramą schronu, a tym samym sprawiając, że paru ludzi dosłownie na nich wpadło. Fairbrave nie pozwolił im upaść i szybko odciągnął ją na bok.

- Posłuchaj mnie! To ja jestem władcą nie tylko Soluzjonu ale całej Galaktyki! Na moich barkach spoczywają obowiązki obrony ich za wszelką cenę... nawet cenę życia! Jako moja narzeczona to ty przejmiesz po mnie tron, jakby coś mi się stało.

- Nie zgadzam się! Nie zgadzam! Nie mogę stracić i ciebie! – wykrzykiwała, ściągając na siebie uwagę wojskowych, którzy czekali zapewne na króla i niecierpliwili się. Momentalnie poczuła się jak skarcona dziewczynka. Ona tu histeryzowała, a oni faktycznie potrzebowali obecności króla. Serenity nigdy nie usiłowała trzymać Endymiona przy sobie kurczowo. Pozwalała mu walczyć, tylko że i ona nie chowała się niczym tchórz!

- Posłuchaj! Ci ludzie w schronie potrzebują oparcia! Twojego optymizmu! Niczego nie da nasza wspólna śmierć! – wykrzyknął narzeczony pewnym głosem.

Pocałował ją gwałtownie, w desperacji. Poczuła się zagubiona, bo nie była gotowa na pocałunek. Nie zdążyła zareagować. W jednej chwili ją całował, w drugiej już go nie było. Powoli weszła do schronu, rozumiejąc że jako ostatnia, kiedy z łoskotem zamknęły się za nią drzwi, a żółte ciemnawe światło ledwo co oświetlało przerażone twarze jej współtowarzyszy niedoli.

Wirujące serca 回転するハートOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz