Rozdział 50

321 58 31
                                    

Christian

– Mason wychodzi za trzy dni – Alberto przypomniał nam o tym, o czym doskonale pamiętaliśmy.
Od wypadku minęły prawie dwa tygodnie. Pobyt Grubego w szpitalu niestety się przeciągnął, bo lekarze walczyli z zakażeniem, które wdało się w ranę. Jakoś bardzo mnie to nie zaskoczyło, raczej uznałbym za dziwne, gdyby noga Masona – odcięta na śniegu przy pomocy brudnej piły – wygoiła się bez komplikacji.
Słysząc słowa szefa, jedynie skinąłem głową. Nie odpowiedziałem mu i nie odwróciłem wzroku od okna. Czułem żal i to tak ogromny, że mroził mi serce, ściskał żołądek. Miałem wrażenie, że od kilkunastu dni wszystko było poza moją kontrolą, nie mogłem zrobić nic, co pomogłoby mojemu przyjacielowi...
Alberto odłożył dokumenty na blat i powiódł wzrokiem za moim ponurym spojrzeniem. Kątem oka dostrzegłem, jak skrzywił się na widok przemierzającego podwórze Neila.
– Rozmawiałeś z nim? – zapytał z wyraźną troską w głosie.
– Tak. To znaczy próbowałem, ale on nie chce rozmawiać – sapnąłem, gdy blondyn wszedł do domu Rachel, po czym zamknął za sobą drzwi. – Unika mnie, ignoruje moje wiadomości.
– Ze mną jest podobnie – wtrącił cicho Benny. – Od kilku dni nie zamieniliśmy nawet słowa, ale codziennie widzę, jak tam wchodzi – doktorek kiwnął brodą na willę, w której chwilę wcześniej zniknął Lewis. – Myślę, że Neil przed nami ucieka.
– Och, oczywiście, że ucieka – Alberto chwycił górną część nosa dwoma palcami i westchnął, demonstrując swoją bezsilność. Fakt, że każdy z nas chciał pomóc Neilowi, ale on nie pozwalał nam się do siebie zbliżyć i wybudował między nami potężny mur, był cholernie przygnębiający. – Ucieka, bo wie, że będziemy nalegać na jego leczenie. Pewnie podświadomie zdaje sobie sprawę, że jego stan psychiczny jest gówniany, ale robi wszystko, żeby to ukryć.
Popatrzyłem na dowódcę, marszcząc brwi.
– Ukryć? Przed kim?
– Przed samym sobą – odparł Alberto.
– To popierdolone – rzucił znienacka Liam. Posłałem mu ostre, ojcowskie spojrzenie, ale chyba nawet go nie zauważył. – Mamutowi też odbiło.
– To co innego – stwierdził szef – Mamutem zawładnęła nienawiść, a Neilem smutek i poczucie winy. Nie można tego porównywać.
Benjamin momentalnie się spiął, zgarbił plecy, ułożył ramiona na blacie i ukrył między nimi głowę.
Zajebiście, następny nieszczęśnik w kolejce do ześwirowania.
– Stary, nie udawaj, że cię nie ma, tylko przyjmij na klatę to, co się wydarzyło – burknąłem w kierunku doktorka. – Czasu już nie cofniesz.
– Wiem. Po prostu nie jestem gotowy na tę rozmowę.
– Ale masz świadomość, że i tak jej nie przeskoczysz? – Alberto poklepał Benjamina po łopatkach. Chyba zrobił to nieco zbyt mocno, bo Benny zaniósł się kaszlem i wystękał kilka przekleństw. – To nie będzie łatwa pogadanka, ale trzeba ją odbyć.
Benjamin odsłonił kawałek twarzy, a następnie wymruczał niechętnie:
– Rozumiem...
– Nawarzyłeś piwa, które teraz musisz wypić.
– Teraz? – dolna warga doktorka zadrżała.
– Nie, Benny – szef uniósł kąciki ust w delikatny sposób. Oczywiście jego uśmiech nie miał nic wspólnego z wesołością, był przepełniony żalem, ale równocześnie majaczyło w nim coś wspierającego, dodającego otuchy. Może po prostu chciał pokazać Benjaminowi, że nie obwinia go za to, co się stało. – Teraz musimy zająć się ważniejszymi sprawami. Michael nie żyje i nic tego nie zmieni.
Gardło ścisnęło mi się tak mocno, że nie byłem w stanie przełknąć śliny, a kąciki oczu zaczęły mnie kurewsko piec. Nie mogłem się totalnie rozkleić, musiałem trzymać emocje na wodzy. Okej, był czas, kiedy zanosiłem się płaczem, przyznaję, ale aktualnie mieliśmy zbyt wiele spraw na głowie, bym tak po prostu dał sobie przyzwolenie na wycie w poduszkę.
Pełna mobilizacja, Christian.
Potarłem powieki kciukiem, by odgonić od siebie bolesne wspomnienia.
– Nie mówmy o tym – poprosiłem. – Mam dość rozmawiania o śmierci.
– Ja również – Benny wyprostował plecy i wygładził materiał swojego ciemnego swetra. – Co z Elvisem Moore? – zmienił temat. – Mamy jakiś plan B?
– Członkowie Malbatu mają jeszcze wiele nóg do ewentualnego urżnięcia.
– Christian... – upomniał mnie Alberto.
– Tata ma rację. To przez tego frajera Mason został kaleką.
Szef obrócił się w stronę mojego syna.
– Wiem, Liam, ale wracanie do tego koszmarnego dnia w niczym nam nie pomoże. Chcecie sfiksować i skończyć jak Neil?
Nastolatek parsknął bez rozbawienia.
– Ani mi się śni.
– No właśnie – Alberto wziął głęboki wdech, efektem czego jego klatka piersiowa się uniosła. Przez chwilę trwał w tej pozycji, po czym powoli wypuścił powietrze, jakby wraz z wydechem próbował pozbyć się wszystkich zmartwień. Niestety było to niemożliwe. – Wracając do Moore, popełniliśmy szereg błędów.
Podrapałem się po czole.
– Na przykład?
– Już wam kiedyś mówiłem, że Elvis nie jest dzikim zwierzęciem. Nie biega za nami z wywieszonym jęzorem i nosem przyciśniętym do ziemi, żeby wyniuchać trop Malbatu. Przypuszczam, że skoro zna adres kliniki Neila, to byłby w stanie odkryć, gdzie się ukrywamy. Nie zbliży się jednak do naszego terenu, bo wie, że sam nie miałby z nami szans. Woli załatwić nas sprytem, jedno po drugim. Moore jest myśliwym, a zwierzyną... zwierzyną jesteśmy my.
Zacisnąłem pięści, mój oddech przyspieszył.
– Nie podoba mi się ten podział ról – wycedziłem.
– Największą bronią tego mężczyzny niezaprzeczalnie jest cierpliwość. Tygodniami czekał, aż któreś z nas zjawi się w galerii handlowej, celowo poruszał się tą samą trasą, by dorwać nas na przejeździe kolejowym. To musiało zająć mnóstwo czasu...
– Przestałeś się już nad nim zachwycać? – łypnąłem na Alberto z irytacją, a ręce skrzyżowałem na piersi. – Powiedz lepiej, w jaki sposób go zabijemy?
– Jeszcze nie wiem.
– O, fenomenalnie.
– Ale się dowiem – Alberto brzmiał tak, że nawet gdybym jakimś cudem mu nie uwierzył, nie śmiałbym powiedzieć mu tego prosto w twarz. Pewność siebie wręcz wypływała spomiędzy jego warg, donośny ton wypełniał cały salon. – A wtedy pożałuje, że kiedykolwiek z nami zadarł.
Wzniosłem zmęczone oczy do sufitu.
– Więc na razie jesteśmy w kropce. – Podsumowałem.
– Jeżeli chodzi o Moore, to tak, lecz chciałbym przypomnieć, że ten skurwysyn nie jest naszym jedynym problemem – szef sięgnął do kieszeni, a następnie wyciągnął z niej telefon. Wiedziałem, co to oznacza i aż mnie zemdliło z nerwów. – Gotowi na rozmowę?
– Chyba nie – wydukał Benny.
– Jasne, że tak – oznajmił rozemocjonowany Liam. Jasne, błyszczące z ekscytacji oczy chłopaka kontrastowały z czarnym materiałem jego dopasowanej koszuli.
Zamilkłem na parę sekund. W skupieniu obserwowałem, jak drzwi willi Rachel się otwierają, Neil wychodzi i pomału, chwiejnym krokiem rusza w kierunku swojego domu. Gdybym nie wiedział, jak kiepski był jego stan, pomyślałbym, że się upił. Nie miał sił i wyglądał, jakby w każdej chwili groziła mu utrata przytomności.
Przymknąłem powieki, wydawszy z siebie pomruk pełen frustracji. Nie mogłem pogodzić się z tym, że mój przyjaciel wolał zadręczać się problemami, niż szczerze ze mną porozmawiać. Ani razu do mnie nie przyszedł, za to w domu Rachel bywał nawet kilka razy w ciągu dnia.
Uczucie niesprawiedliwości zakłuło mnie w serce.
– Ta rozmowa – powoli przeniosłem wzrok na Alberto, który, jak się okazało, przez cały czas bacznie mi się przyglądał – to nasza wygrana albo największa porażka. Jeżeli coś pójdzie nie tak, już się z tego nie wygrzebiemy. Wiesz, co robisz?
Zmarszczki wokół mądrych oczu dowódcy zaczęły przypominać wyraźne, podłużne szczeliny, a i bruzda między jego brwiami stała się jakby głębsza. Denerwował się.
– Tak – odpowiedział po chwili. – Wierzę, że to uratuje naszą rodzinę.
Posłałem mężczyźnie mały uśmiech.
– Więc do dzieła – nie miałem powodów, by nie ufać Alberto, więc skoro podjął decyzję, postanowiłem go w niej wspierać. – Chcesz napisać sobie na kartce jakiś tekst?
– Amatorszczyzna. – Szef odchrząknął, oczyścił gardło i dumnie zadarł podbródek. – Będę improwizował. Mam niesamowity dar przekonywania.
– Skoro tak... – nim zdążyłem dokończyć, Alberto już wybierał odpowiedni numer.
Dłonie zaczęły mi się pocić, a gdy usłyszałem charakterystyczny dźwięk sygnału, cały zesztywniałem.
Jeden.
Dwa.
Trzy.
Czte...
– H-halo? – w słuchawce rozległ się roztrzęsiony, lekko piskliwy głosik naznaczony szwedzkim akcentem.
Chyba wiedział, kto dzwoni.
– Dzień dobry – zaczął Alberto po angielsku. – Czy rozmawiam z ministrem sprawiedliwości, panem Ekelundem?
– Jezu! – jęknął ktoś w odpowiedzi, po czym... zakończył połączenie.
Dobra, jednak na pewno wiedział, kto dzwoni.
Pokiwałem głową i kilka razy klasnąłem w dłonie.
– Dobrze ci poszło, szefie – nie mogłem powstrzymać się przed złośliwą uwagą. Musiałem przecież zastępować Neila w byciu wrednym fiutem. – Faktycznie masz cholerny dar przekonywania.
Alberto zrobił zabawnie urażoną minę.
– Co za brak kultury. Człowiek chce spokojnie porozmawiać, a tu... – mężczyzna zaniemówił, gdy do naszych uszu dobiegło krótkie piknięcie informujące o nowej wiadomości tekstowej.
Równocześnie pochyliliśmy się nad blatem.
– Napisał, że oddzwoni za trzy godziny – dowódca odczytał SMSa i triumfalnie wyszczerzył zęby. – W takim razie poczekamy.

***

Alberto wcisnął zieloną słuchawkę i przywitał ministra słowami:
– Mam nadzieję, że tym razem się nie rozłączysz, Ekelund – w jego głosie pobrzmiewała drwina.
Mężczyzna chyba się zakrztusił... albo przechodził jakiś atak serca, czy inny wylew. No, mniejsza z tym. Najważniejsze, że zdołał cokolwiek odpowiedzieć.
– Z-z tej stro...strony Oskar Kallio – przedstawił się, nieco zbijając nas tym z pantałyku. – Jestem ministrem sprawiedliwości. Pan Ekelund przeszedł na zasłużoną emeryturę, ale...
– No ja pierdolę, jak to na emeryturę? – prychnął Alberto. – Nie chce mi się tłumaczyć wszystkiego od początku. Słuchaj, Oskar, pewnie nie masz pojęcia, kim jesteśmy...
– Niestety mam pojęcie.
Kącik ust szefa delikatnie się uniósł, podobnie jak jego lewa brew.
– Czyżby?
– Nim objąłem tę zaszczytną funkcję, Pan Ekelund... wyjaśnił mi całą sytuację. Zarzekał się jednak, że nigdy nie będziecie dzwonić i sprawa z M-m... – rozbawiło mnie, że nie mógł wydusić z siebie tego słowa.
Cóż za męskość, cóż za odwaga.
– Z Malbatem – pomogłem mu z czystej dobroci serca.
– Ekelund obiecywał, że sprawa z Malbatem jest już zamknięta.
– Widzisz, Oskar... Sprawy się trochę pokomplikowały. – rzucił złowrogo Alberto. Nie wiedziałem, czy chciał nastraszyć ministra tak dla relaksu i urozmaicenia rozmowy, czy może właśnie to był ten „dar przekonywania", o którym wcześniej mówił. – Potrzebujemy waszej pomocy.
Kallio przełknął ślinę tak głośno, jakby dławił się ku... Ach, zresztą nieważne. Głupie żarty podczas poważnej konwersacji, która decydowała o być albo nie być Malbatu, były nie na miejscu.
– Brzmi, jakby dławił się kutasem – skomentował cicho Liam, na co wraz z Bennym przewróciliśmy oczami, a Alberto zamrugał wesoło.
– Po...pomocy? – wykrztusił zmieszany Oskar. – Chyba nie rozumiem.
– Zrozumiesz, jak przyjedziemy do Szwecji w odwiedziny.
– Czy to była groźba? – ton naszego rozmówcy zmienił się na jeszcze bardziej rozhisteryzowany.
– Ależ skąd. Raczej zapowiedź tego, co nieuniknione. Za dwa dni wpadamy na kawę, bądź proszę gotowy i skory do współpracy, bo nasza wizyta nie podlega negocjacjom.
– Ale... ale... panie przestępco, przecież...
Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem, przy okazji opluwając telefon, czoło dowódcy oraz pół blatu. I to nie tak, że mój humor nagle się poprawił. Wciąż był beznadziejny, ale określenie „panie przestępco" naprawdę mnie rozbawiło i nic nie mogłem na to poradzić.
– Przecież podobno macie zakaz zbliżania się do Sztokholmu – dokończył przerażony Kallio.
– Owszem. Podobno też siedzimy zamknięci w więzieniu, czyż nie?
Minister nic nie odpowiedział, ale wiedzieliśmy, że niezmiennie pozostawał na linii. Słyszeliśmy jego płytki, drżący oddech.
Cóż, gdybyśmy sami nie mieli większych problemów na głowie, być może nawet bym mu współczuł.
– Do zobaczenia, Kallio – dowódca zaśmiał się chrapliwie. – Wszystkie informacje wyślemy ci w wiadomości.
No to koniec paplaniny z panem Oskarem. Aż dziwne, że Alberto odpuścił sobie rekreacyjne wkurwianie naszej ofiary, zdążyłem pomyśleć, nim szef zapytał sympatycznie:
– Bo potrafisz czytać, prawda?
Tak lepiej, uznałem w duchu.
Neil byłby zachwycony przebiegiem tej rozmowy.


***

Czekała nas trudna misja. Misja, od której przebiegu zależeć miało bezpieczeństwo Malbatu.
Stąpaliśmy po bardzo kruchym lodzie, z premedytacją pchaliśmy się w paszczę lwa, balansowaliśmy na linie zawieszonej nad przepaścią. Wiedziałem, że jeśli przypadkiem wykonamy jeden nieostrożny ruch, będzie po nas – już nigdy nie zwiejemy z miejsca, do którego planowaliśmy się udać, by narobić trochę zamieszania. Stalowe wrota więzienia zaskrzypią, a następnie odetną nas od świata...
Wzdrygnąłem się i zerwałem z kanapy, gdy mój telefon rozdzwonił się w kuchni.
Nawet nie wiedziałem, kiedy przysnąłem. Wróciłem z narady, zjadłem obiad, porozmawiałem z Alice, odpaliłem telewizor i położyłem się tylko na chwilę. To chyba te durne norweskie seriale zmusiły mnie do zamknięcia oczu.
Uniosłem ręce nad głowę, by rozciągnąć mięśnie, po czym ruszyłem w kierunku wyspy kuchennej.
– Halo? – wymamrotałem zaspany, kiedy przyłożyłem komórkę do ucha.
Moja dezorientacja i zmęczenie nie trwały długo, zrozpaczony głos przyjaciółki momentalnie mnie rozbudził.
– Christian?!
Rozdziawiłem usta, słysząc dźwięki tłuczonego szkła.
– Olivia?! – zacisnąłem palce na telefonie. – Co się dzieje?
– Błagam cię, pomóż mi! – krzyk kobiety zagłuszały jakieś chaotyczne uderzenia. – Neil oszalał! Rzuca meblami!
– Co robi?! – moje gały prawie wyskoczyły z oczodołów. Zerwałem się biegiem do wyjścia.
Nim zdążyłem ubrać buty, dotarły do mnie kolejne trzaski przypominające odgłosy łamanego drewna i rozdzierający wrzask Neila.
Serce podeszło mi do gardła.
– Christian! – Olivia zaczęła płakać. – Zrób coś!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 9 hours ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz