Rozdział 49

1K 103 31
                                    

Mam nadzieję, że tym razem powiadomienia zadziałają... :) 

Przepraszam, że ostatnio nie odpowiedziałam na Wasze komentarze pod rozdziałem. Zazwyczaj staram się odpowiadać na każdy komentarz/wiadomość, ale cały miniony tydzień był dla mnie bardzo ciężki. Mierzyłam się ze stratą bliskiej osoby, a teraz wracam do Was z nową siłą :D No i nowym rozdziałem. 
Zapraszam <3
P.S: Błagam, nie zabijcie mnie za ten depresyjny klimat. Niedługo wszystko się wyjaśni i nawet w Malbacie wyjdzie słońce. No... przynajmniej trochę :p


Neil

Wcisnąłem ostatnie fragmenty rozczłonkowanych motocyklistów i zamknąłem wieko beczki, nucąc przy tym pod nosem. Mimo wysiłku, bawiłem się przednio. Chyba właśnie tego potrzebowałem – odrobiny odstresowania z dwoma sympatycznymi trupami.
Chciałem zabrać beczkę na swoją działkę za miastem – przy okazji mógłbym tam trochę posprzątać, może wydobyłbym spod śniegu szczątki frajera, któremu kilka miesięcy temu powyrywałem zęby i przykułem łańcuch do szyi, och piękne wspomnienia – ale szef się na to nie zgodził.
Parsknąłem wymuszonym śmiechem na samą myśl o zrzędzącym Alberto.
Cóż, o ile rozumiałem, że szef nie pozwalał mi ryzykować i opuszczać terenu Malbatu ze względu na cholernego Moore, tak jego jęczenia na mój temat nie potrafiłem zdzierżyć.
„Neil, dobrze się czujesz?", „Neil, nie wyglądasz najlepiej", „Neil, jak twoja głowa?" i mój ulubiony, najbardziej wkurwiający i bezsensowy tekst pod słońcem: „Neil, porozmawiaj ze specjalistą".
Gdy tylko słyszałem tę idiotyczną radę, dostawałem białej gorączki, bo fakt, że moi bliscy próbowali zrobić ze mnie oszołoma, był niesamowicie wnerwiający. Tak, „bliscy" w liczbie mnogiej, bo nie tylko dowódca uważał, że zwariowałem. Właściwie wszyscy mieli mnie za czubka.
Pokręciłem głową z rozbawieniem. Nie byłem świrem i nie potrzebowałem durnego psychologa czy psychiatry, a diagnozę postawiłem sobie sam, dzięki czemu zaoszczędziłem czas, który zmarnowałbym na rozmowach z jakimś przemądrzałym konowałem.
Od czasu wypadku na torowisku atakowały mnie potworne bóle głowy. Były na tyle silne, że niekiedy traciłem zmysły, w uszach słyszałem piski, a przed oczami widziałem mroczki. Dość szybko zrozumiałem, że te cholerne napady migreny pojawiały się podczas stresujących sytuacji, na przykład, kiedy ktoś poruszał przy mnie temat, którego nie chciałem, by poruszał. Postanowiłem się więc nie stresować. I tyle. Proste? Proste.
Alberto serio myślał, że potrzebowałem psychologa? Sam dałem radę sobie pomóc. Wiedziałem, że gdy tylko pozbędziemy się Elvisa, wszystko wróci do normy. Mason wyjdzie ze szpitala, Rachel dojdzie do siebie i wszystko będzie dobrze.
Wszystko będzie dobrze.
Wszystko. Będzie. Dobrze.
Nie róbcie ze mnie oszołoma. Nie zwariowałem. Nie jestem, kurwa, czubkiem.

***

– Neil? Wszystko w porządku, kochanie? – głos Olivii przebijał się przez delikatny strumień lodowatej wody, który opadał na mnie z deszczownicy.
Oparłem plecy o kafelki, po czym zwiesiłem głowę. Krople spływały mi po skórze, bliznach, wyznaczały kontury mięśni, które zdążyłem wytrenować po porwaniu i z którymi niedługo miałem się pożegnać. Tęskniłem za swoim dawnym, wyrzeźbionym ciałem, ale zdawałem sobie sprawę, że do uzyskania umięśnionej sylwetki potrzebne jest pełnowartościowe jedzenia. A ja znów nie byłem w stanie nic przełknąć.
– Neil! – Olivia znów zaczęła walić w drzwi. – Neil, jeśli mi nie odpowiesz, zawołam Alberto! Kąpiesz się od czterdziestu minut! Daj mi chociaż znać, że żyjesz!
Z trudem uniosłem rękę, wszystkie moje kończyny zdrętwiały z zimna. Gdy tylko wyłączyłem wodę, pukanie i krzyki Oli ustały.
Wyszedłem spod prysznica, ułożyłem dłonie na krawędzi umywali i spojrzałem w lustro. Od wczoraj nienawidziłem tego robić, przestałem poznawać mężczyznę, w którego wlepiałem zniesmaczony wzrok. Nie wyglądałem już jak człowiek, wydarzenia na torowisku dały mi w kość do tego stopnia, że nie potrafiłem na siebie patrzeć bez obrzydzenia.
– Kochanie – głos Olivii nieco drżał. Miałem nadzieję, że nie płakała. – Otworzysz mi drzwi? Porozmawiasz ze mną?
Najchętniej zostałbym w łazience do końca dnia, mógłbym nawet przespać się na wilgotnym dywaniku. Nie chciałem konfrontować się z Olivią, tak naprawdę nie miałem siły na rozmowę z kimkolwiek, ale wiedziałem, że i tak tego nie przeskoczę. Oli strasznie się martwiła, a ja musiałem zapewnić kobietę, że wszystko ze mną w porządku.
Sięgnąłem po spodnie od piżamy i założyłem je na mokrą skórę, rezygnując z użycia ręcznika. Telepałem się z zimna, moje oczy na tle bladej twarzy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie, z włosów wciąż kapała mi woda.
Podszedłem do drzwi i przekręciłem kluczyk, sekundę później Olivia wparowała do środka.
Nie potrzebowała nawet dwóch sekund, by zauważyć, jak kurewsko byłem zlodowaciały.
– Jezu, Neil! – pisnęła. – Coś ty narobił?!
Miałem zamiar poruszyć ramionami, ale bolała mnie każda kość.
– Brałem prysznic...
– Nie ruszaj się! – rozkazała, a następnie wybiegła z łazienki. Wróciła po krótkiej chwili, w rękach trzymała gruby sweter i ciepłe skarpetki. – Ubierz to, szybko! Co ci odbiło, Neil? Prawie godzinę siedziałeś pod zimną wodą?!
Zacząłem wciągać sweter przez głowę.
– Daj spokój, chłodne prysznice są zdrowe.
– Chłodne prysznice? Człowieku, ty przecież trzęsiesz się z zimna!
Miała rację. Trochę przesadziłem z temperaturą wody, ale czy był to powód do takiej paniki? Przecież nic mi się nie stało. Nie zostałem draśnięty pociskiem, nie straciłem nogi... Na tle moich przyjaciół wypadałem całkiem nieźle. Biorąc pod uwagę stan Rachel i Masona, panikowanie z powodu lekkiego przemarznięcia wydawało mi się kompletnie nie na miejscu.
Ciepła, kojąca dłoń Olivii spoczęła na mojej klatce piersiowej. Ten dotyk był tak przyjemny, że aż nogi się pode mną ugięły, czułem, jak Oli powoli mnie rozgrzewa.
– Strasznie wali ci serce – wyszeptała z ujmującą troską. – Mogłeś zrobić sobie krzywdę...
– To tylko trochę zimnej wody.
Olivia objęła mnie rękoma w pasie i przylgnęła do mojego ciała.
– Przestań bagatelizować fakt, że naraziłeś się na hipotermię. Byłam przerażona, Neil.
– Niepotrzebnie – odparłem, gładząc kobietę po plecach.
– Napędziłeś mi takiego stracha, że gdyby chłopcy nie byli zajęci, od razu bym po nich zadzwoniła, żeby rozkręcili zamek w...
– Zajęci? – wszedłem Oli w słowo, po czym delikatnie przechyliłem głowę, aby móc na nią spojrzeć.
Kobieta nic nie odpowiedziała. Nie uniosła też na mnie wzroku.
– Niby czym zajęci? – ciągnąłem.
Olivia chyba zrozumiała, że nie odpuszczę. Cofnęła się o krok, odchrząknęła i zaczęła wodzić spojrzeniem po ścianach.
Słodka, słodka Holm. Nigdy nie umiała ukrywać zdenerwowania.
– Alberto zorganizował takie... małe spotkanko – wyznała niewyraźnie. Jej wargi ledwo się rozchylały, tak cicho mamrotała pod nosem.
Moje kąciki ust uformowały krzywy uśmiech.
– Naradę? – parsknąłem bez rozbawienia, rejestrując, że robi mi się jeszcze bardziej zimno.
Tak, krew mogła wrzeć w moich żyłach, ale kiedy byłem wkurwiony, jedyne co czułem, to przenikliwy chłód. Mimowolnie napiąłem mięśnie, a mój oddech przyspieszył.
– Nie, no coś ty – Olivia próbowała mnie uspokoić. Sęk w tym, że robiła to nieudolnie. – Po prostu chciał porozmawiać z... – urwała, wbiwszy wzrok w podłogę.
– Z kim? Ze wszystkimi poza mną? – zgadłem.
– Po prostu uznał, że przyda ci się mała przerwa. To wszystko.
Odchyliłem głowę i zarechotałem cierpko, wręcz nieco groźnie. Mój śmiech odbił się od łazienkowych ścian, miałem wrażenie, że zaraz rozbije lustro, tak jak śpiewaczki operowe potrafiły rozbić kieliszek przy pomocy swojego głosu.
– Świetnie – rozgoryczony klasnąłem w dłonie. – Idę do niego.
– Neil, przestań!
– Alberto nie może tak po prostu odsuwać mnie od ważnych spraw!
– Nikt od niczego cię nie odsuwa...
– A jednak nie dostałem informacji o spotkaniu – ruszyłem w kierunku wyjścia, wcześniej posyłając Olivii spojrzenie pełne wściekłości i rozczarowania. – Ty też nie śpieszyłaś się, żeby mi o nim powiedzieć.
– Martwiłam się o ciebie. – Westchnęła.
– Wielkie dzięki.
Kobieta rozłożyła bezradnie ręce. Jeżeli chciała coś zaprezentować tym gestem, nie udało jej się, bo całą swoją uwagę skupiłem na jej ubiorze. Aż dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłem.
Momentalnie dotarło do mnie, że parę sekund temu wcale nie byłem wkurwiony. Dopiero gdy dostrzegłem czarną sukienkę Olivii, zalała mnie furia.
– Urocza, żałobna kreacja – warknąłem tak ostro, że aż poczułem drapanie w gardle. – Możesz powiedzieć, po co to robisz? Tęsknisz za skurwysynem, który zdradził naszą rodzinę? Brakuje ci Michaela? Płaczesz po kątach?
Oli podkuliła ramiona i głośno przełknęła ślinę. Czyżby zrobiło jej się głupio? Słusznie, kurwa. Nie miała prawa żałować zdrajcy Malbatu i nie obchodziło mnie, że był naszym przyjacielem. Zdechł, bo na to zasłużył.
Pulsowanie w mojej lewej skroni pojawiło się jakby znikąd.
Fantastycznie, do cholery.
Unikanie stresu szło mi tak dobrze, że już niemalże czułem ten tępy, bezlitosny ból czaszki. Migrena nadciągała wielkimi krokami.
– Neil, porozmawiaj ze mną... – błagalny półszept Olivii ścisnął mnie za serce.
Z jednej strony chciałem z nią wszystko wyjaśnić, lecz z drugiej, wiedziałem, że muszę ochłonąć. Podczas ataków migreny nie potrafiłem sklecić jednego logicznego zdania, a co dopiero prowadzić całą dyskusję. W obawie, że w tym przypadku nie skończylibyśmy na dwóch czy trzech zdaniach, postanowiłem odsunąć rozmowę w czasie.
– Przegadamy to, kiedy się uspokoję – rzuciłem. – Zaczyna boleć mnie głowa.
– Nie denerwuj się, proszę. Chciałabym, żebyś zrozumiał, że mój strój...
– Przestań. – Zagrzmiałem. – Akurat o tym nie chcę słuchać. Najlepiej będzie, jeżeli pójdziesz się przebrać.
– Neil!
Pisk w uszach, ściskanie kości czołowej, ból między oczami. Przyłożyłem dłoń do skroni, żeby nie zwariować.
Olivia naprawdę myślała, że zaakceptuję rozpaczanie po pierdolonym Mamucie? Po człowieku, który prawie przyczynił się do zamordowania Liama i Benjamina? Rozczarowała mnie swoim idiotycznym podejściem, miękkim sercem i żałosnym tokiem myślenia.
Szybkim krokiem wyszedłem z łazienki.
– Poczekaj! Co się z tobą dzieje?! Nie poznaję cię!
– Mnie nie poznajesz? – zaśmiałem się arogancko. – Spójrz w lustro. Ubierasz czarne ciuchy, żeby zademonstrować swój żal po śmierci jakiejś pieprzonej gnidy! – otumaniony gniewem, gwałtownie wyrzuciłem ręce w powietrze. Coraz większy pisk, ścisk, ból. – Zobaczcie, jaka ze mnie biedna, smutna Olivia Holm! Jest mi przykro, bo Michael dostał kulkę! – parodiowałem rozhisteryzowany ton Oli.
Kobieta ruszyła za mną.
– Neil! Jak możesz, przecież wiesz, że to...
Nie chciałem tego słuchać. Nie chciałem, by tłumaczyła mi, że Mamut należał do Malbatu i powinniśmy oddać mu szacunek. Nie chciałem patrzeć na jej paskudną, czarną kieckę. Dla mnie Michael przestał istnieć, jego ciało przepełnione złem spłonęło, a jakąkolwiek żałobę miałem w dupie.
Ból głowy rozsadzał mi czaszkę, mroczki zasłoniły ponad połowę widoczności. Mimo to dopadłem do przedpokoju i zacząłem ubierać buty. Działałem chaotycznie, musiałem jak najszybciej zaciągnąć się świeżym powietrzem.
– Dokąd idziesz? – zrozpaczony głos Olivii nie przeszkodził mi w otworzeniu drzwi.
Była tylko jedna osoba, której mogłem poskarżyć się na swój parszywy los. Skoro Alberto odsunął mnie od narady, a nikt nie pokwapił się, by obrać moją stronę, postanowiłem pokazać, że ja również potrafiłem mieć ich wszystkich w dupie.
Łypnąłem na Oli przez ramię i odpowiedziałem krótko:
– Do Rachel.
Olivia coś jeszcze za mną krzyczała, ale niewiele mnie to obchodziło. Jeżeli tak bardzo zależało jej na opłakiwaniu zmarłego Michaela, proszę bardzo – niech wyje i przeżywa jego stratę. Ale bez mojego udziału.
Przed wejściem do willi Rachel, zgiąłem się wpół. Nie miałem już czym rzygać, od dłuższego czasu niczego nie jadłem, ale odruchy wymiotne były niesamowicie irytujące. Pusty żołądek próbował się opróżnić, maltretując przy tym żebra i mięśnie brzucha. Dopiero po kilku minutach zdołałem zapanować nad szarpiącymi mną skurczami, przetarłem twarz dłonią i przekroczyłem próg domu przyjaciółki.
– To ja! – zakomunikowałem, by Rachel wiedziała, że zaraz dotrę do jej sypialni.
– I po co tak drzesz ryja, Lewis?
Od razu się uśmiechnąłem. Wiedziałem, że kto jak kto, ale ta czerwonowłosa menda od razu poprawi mi humor.
– Chciałem być miły i cię uprzedzić – wyszczerzyłem zęby, oparłszy bark o futrynę, gdy stanąłem w drzwiach pokoju kobiety. – Wolałem nie nakryć cię przypadkiem bez koszulki, czy coś. Nie żeby było co oglądać, ale wciąż można by to uznać za krępujące.
Kąciki ust Rachel lekko zadrżały. Unosiła wzrok znad książki, którą trzymała w dłoniach i patrzyła na mnie z rozbawieniem.
– Siadaj – rzuciła, po czym odłożyła grube tomisko na szafkę nocną. – Jeżeli chcesz się czegoś napić, musisz sam ruszyć dupę do kuchni. Ja praktycznie nie wstaję z łóżka.
Machnąłem ręką i zbliżyłem się do wyra przyjaciółki, a następnie opadłem ciężko na materac.
– Nie przyszedłem tu pić.
– Mhm, widzę – w oczach kobiety zamigotał niepokój. – Co się stało, Neil?
Przez chwilę nie odpowiadałem, a Rachel nie próbowała mnie poganiać. Cierpliwie czekała, aż zbiorę myśli, nie odzywała się, dopóki sam nie zacząłem do niej mówić.
– Wiedziałaś, że Alberto zwołał dziś naradę? – zapytałem ostrożnie.
Brwi przyjaciółki lekko się uniosły, tym samym dając mi odpowiedź, jeszcze zanim Rachel otworzyła usta.
– Nie – odparła wreszcie.
– Ja też nie wiedziałem. Odsunęli nas.
– Neil...
– Mówię poważnie – upierałem się. – Ani trochę ci to nie przeszkadza? Leżysz tu sama, a oni organizują jakieś durne spotkania za twoimi plecami.
– Dziwisz się, że mi nie powiedzieli? – Rachel wycelowała placem wskazującym we własną skroń. Oczywiście miała na myśli szramę, która wciąż zdobiła bok jej głowy. – Jestem ranna.
Skrzyżowałem ręce na piersi i wlepiłem rozżalony wzrok w sufit. Łóżko Rachel było cholernie wygodne, powieki momentalnie zaczęły mi ciążyć.
– Mi mogli powiedzieć – bąknąłem.
Przyjaciółka zmieniła pozycję. Przesunęła się bliżej ściany i poklepała materac, dając mi znak, bym położył się obok niej. Nie czekałem ani chwili, przyjemnie było poleniuchować z kimś, kto nie robił ze mnie wariata... Przynajmniej przez kilka sekund.
– Ty też jesteś ranny, Neil – Rachel przytuliła się do mojego boku.
– Słucham?
– Kulka, która mnie trafiła, uszkodziła mi ciało, a ty... ty zostałeś skrzywdzony o wiele mocniej, bo twoich ran nie widać gołym okiem.
Zadarłem głowę, gotowy, by zaraz wstać, trzasnąć drzwiami i wyjść. Nie miałem zamiaru pozwalać, żeby kolejna osoba wmawiała mi, że jestem pieprzonym świrusem.
– Co ty chrzanisz? – syknąłem. – Wyczytałaś te mądrości w tej swojej książce o buddyjskich dyrdymałach?
Rachel zaśmiała się melodyjnie, uroczo. Chyba nie docierało do niej, jak bardzo byłem wściekły. A może wręcz przeciwnie? Może doskonale o tym wiedziała?
– Wyluzuj, Neil – poklepała mnie otwartą dłonią po klatce piersiowej. – To żaden wstyd przyznać, że z deczka ci odbiło.
Zmrużyłem oczy. Gdyby Rachel nie opierała głowy o moje ramię, uraczyłbym ją gniewnym spojrzeniem. Niestety, nie widziałem jej twarzy, więc ograniczyłem się do cichego prychnięcia:
– Ty też będziesz mówić, że zwariowałem?
– Akurat ja od lat powtarzałam ci, że jesteś wybitnie pierdolnięty – parsknęła wesoło.
Westchnąłem przeciągle.
– To nie jest zabawne.
– Trochę jest. Przyszedłeś do mnie, żeby ponarzekać na Alberto, który rzekomo odsunął nas od spraw Malbatu – nie przestawała chichotać. Naprawdę miała ze mnie ubaw, a ja, nie wiedzieć czemu, nie potrafiłem się na nią porządnie wściec i wyjść. Dobrze było mi obok przyjaciółki. – Masz niesamowitą wyobraźnię, Neil. Pilnuj, żeby kiedyś cię nie zgubiła.
– Sugerujesz, że przesadzam?
– I to bardzo. Alberto nie powiadomił cię o naradzie, bo się o ciebie troszczy, to wszystko.
Coś nieprzyjemnie twardego utkwiło mi w gardle. Nie byłem w stanie tego przełknąć.
– Nie chcę, żeby się o mnie troszczył.
– To nieuniknione, Neil – przyjaciółka przesunęła palce po materiale mojego swetra, aż dotarła do nadgarstka. Znów, podobnie jak w samochodzie, kiedy uciekaliśmy z przejazdu kolejowego, zaczęła bawić się bransoletką, którą dostałem od Olivii. – Jest głową rodziny. Zawsze będzie przejmował się twoim zdrowiem.
– A twoim zdrowiem kto się przejmuje? – spytałem kąśliwie. – Jakoś nie widzę tu nikogo, kto by się tobą opiekował.
– Cóż... Od czasu wypadku nie odwiedził mnie nikt oprócz przyjaciela, który ma nie po kolei w głowie.
Nie wytrzymałem, podparłem się na łokciach i wbiłem w Rachel wzrok pełen niedowierzania.
– Poważnie? – wydukałem, autentycznie przerażony wizją, że słowa kobiety mogłoby okazać się prawdziwe.
Na szczęście już po chwili ta kretynka zarżała mi prosto w twarz.
– Oczywiście, że nie, głupku. Parę godzin temu miałam gości.
– Kto do ciebie przyszedł?
– Prawie wszyscy.
Domyśliłem się, że „prawie" oznaczało nieobecność Mamuta. Nie miałem pojęcia, czy Rachel wiedziała o jego śmierci, ale coś podpowiadało mi, że... nie. Na wszelki wypadek nie poruszałem tego tematu. Jeżeli przyjaciółka wciąż była osłabiona, stresowanie jej mogło okazać się nie najlepszym pomysłem.
Postanowiłem przekierować rozmowę na inne tory.
– Ulżyło mi – wyznałem z lekkim uśmiechem. – Bardzo dobrze, że wpadli cię odwiedzić.
– Ta, grupa smutasów w ciemnych łachach.
Zamknąłem oczy. Nie chciałem odpowiadać na komentarz przyjaciółki, bo wtedy musiałbym wyjaśnić, dlaczego członkowie naszej rodziny ubierali się tak ponuro.
Straciliśmy członka Malbatu, to fakt, ale nawet, gdyby poddano mnie torturom, nie uroniłbym z jego powodu najmniejszej łzy.
Jak widać moi bliscy mieli na ten temat inne zdanie.
Cholerni żałobnicy, pomyślałem, nim wpadłem w objęcia Morfeusza.

***

Nie wiedziałem, jak długo spałem, ale kiedy uchyliłem powieki, byłem okrutnie obolały. To nie była dobra, regenerując drzemka. Ścierpły mi ręce, chciało mi się pić, czułem zawroty głowy.
Rachel spała jak kamień, więc bezszelestnie wyskoczyłem z łóżka, przykryłem kobietę kołdrą i opuściłem jej sypialnię, jednak nim udałem się do drzwi wyjściowych, obrałem kurs na kuchnię. Musiałem przepłukać wysuszone gardło wodą.
Okrążyłem podłużny, drewniany stół i stanąłem przy blacie, po czym zlustrowałem uważnym spojrzeniem całe pomieszczenie. Kuchnia wyglądała, jakby nikt jej nie używał, co tylko spotęgowało moje chujowe samopoczucie. Najwyraźniej Rachel faktycznie nie wstawała z łóżka. Nie krzątała się po swojej willi, nie ćwiczyła jogi, nie gotowała. Wszystko lśniło czystością tak niepodobną do mojej przyjaciółki, że aż rozbolał mnie żołądek.
Gdyby nie ja, nic by jej się nie stało, poczucie winy znów dało o sobie znać.
Upierdliwy diabeł, który siedział mi na ramieniu i szeptał złośliwości wprost do ucha, nie pozwalał, bym zapomniał o tym, że to przeze mnie Rachel trafił pocisk.
Wyżłopałem dwie szklanki wody, wytarłem usta ścierką, a następnie ogarnąłem po sobie – coby nie zaburzać tego idealnego ładu i porządku – i na paluszkach przemknąłem przez korytarz.
Powiew lodowatego, rozpędzonego powietrza, który uderzył mnie w twarz, niczym pięść Mikea Tysona, w mig przypomniał mi, dlaczego o tej porze roku powinienem nosić kurtkę. Zadrżałem z zimna, objąłem się ramionami i ruszyłem w kierunku swojego domu.
Każdy krok sprawiał mi ból. Moje stawy, mięśnie, głowa... wszystko wydawało mi się zepsute. Marzyłem tylko o tym, by wziąć kolejny prysznic, tym razem gorący, wejść pod kołdrę i zapomnieć.
Zapomnieć o naradzie, na którą nie zostałem zaproszony.
Zapomnieć o Olivii i jej obrzydliwej, czarnej sukience.
Zapomnieć o Mamucie, zdrajcy Malbatu.

Zapomnieć o tym, że powoli umierałem. Tonąłem w chaosie własnych myśli. Milczałem, nie prosiłem o pomoc. I właśnie to stopniowo odbierało mi życie.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz