Samerah wciąż kręciła się na siedzeniu. Wciąż czekała, aż w końcu wylądujemy. Strasznie się denerwowała. Dostaliśmy zdjęcia Kanye'a. Był uroczy. Wypożyczonym autem pojechaliśmy do placówki adopcyjnej. Warunki tu były masakryczne. Otworzyłem mojej narzeczonej drzwi i wysiadła dzięki mojej pomocy. Oczy miała całe zaszklone. Drżącą ręką, chwyciła moją dłoń. Przyciągnąłem ją blisko siebie i gdy już zamknąłem auto poszliśmy. Przywitała nas jakaś czarnoskóra kobieta, ale jak na Afrykę było tu dużo białych.
- Pan Zayn Malik, racja? - odezwała się.
- Zgadza się. To moja narzeczona Samerah Black, niedługo Malik. - uśmiechnąłem się.
- Jestem Chinedu Oyibo, właścicielka placówki. Rozmawiałam z panem przez telefon. - powiedziała.
- Tak tak. - przytaknąłem.
- Kanye jest na końcowych badaniach. Zaraz będziecie mogli go zobaczyć. A jak na razie zapraszam was do gabinetu. - wskazała ręką w kierunku budynku i ruszyła.
Spojrzałem na Samerah. Była podekscytowana. Spojrzała na mnie z wielkim uśmiechem i pociągnęła w stronę kobiety. Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Na biurku Chinedu było dużo papierów, teczek, ale tylko jedna mi wpadła w oko. Na jednej teczce było napisane Kayne Elam. Jak na roczne dziecko trochę tych papierów ma.
- Co jest w teczce Kayne'a? - spytałem.
- To są wszystkie zrzeczenia do praw rodzicielskich. Jakiś czas temu odezwała się matka i zrzekła się do niego. - wyjaśniła ze smutnym uśmiechem. - Nie powinnam państwu mówić, kim jest ta kobieta, ale to Amerykanka. Większość Amerykanów jest takich jak on, więc nie chętnie oddajemy dzieci w ich ręce. Przynajmniej jedno z rodziców nie może mieć dużo pracy. Chcemy mieć pewność, że dzieci nie będą czuły się odrzucane, przez pracę rodziców. I szczerze mówiąc, gdy usłyszałam, jakie macie państwo warunki do wychowywania Kayne'a, to kamień spadł mi z nieba. Duży dom, środki i inne takie... Więc właśnie chciałabym wiedzieć jak z państwa pracą.
- Ja nie pracuję. Rzuciłam karierę. A Zayn ma własne studio nagraniowe. - powiedziała za mnie Samerah.
- Co wiąże się z tym, że mogę wracać do domu kiedy chcę. Mam ruchome godziny pracy, które sam sobie ustalam. - dodałem.
Do pomieszczenia weszła jakaś kobieta. Powiedziała coś w nieznanym mi języku do dyrektorki placówki, a ta jej tylko skinęła głową.
- Kayne właśnie skończył badania. - powiedziała.
- Wszystko z nim w porządku? - zapytała przejęta Sam.
- Zaraz się okaże. - odparła. - Zapraszam za mną.
Znów gdzieś poszliśmy. Położna trzymała dziecko. Powiedziała coś do Chinedu.
- Kaira mówi, że wszystko z Kaynem w porządku. - uśmiechnęła się do nas Oyibo. - Nawet dzisiaj będziecie mogli zabrać go do Angii.
- Miało to zająć tydzień... - powiedziałem zbity z tropu.
- Prawdę mówiąc, myśleliśmy, że gorzej mu pójdzie na badaniach, ale ten chłopak jest silniejszy niż nam się wydawało. - powiedziała Chinedu.
- Świetnie! - ucieszyła się Samerah. - Mogę go potrzymać?
- Jest wasz. - wskazała położnej, żeby oddała dziecko Sam.
- Jaki on śliczny... - powiedziała moja narzeczona.
- Podpiszemy jeszcze kilka papierów i będziecie wolni. - powiedziała czarnoskóra.
Wróciliśmy do gabinetu Afrykanki, tym razem z dzieckiem. Samerah patrzała na niego jak zaczarowana. Cieszyłem się, że jest szczęśliwa.
- Imię Kayne, nazwisko Elam. Zmienić? - spytała Chinedu.
- Malik. - powiedziała szybko Sam.
- Niech pani zostawi Elam, a doda Malik. - wtrąciłem szybko.
- W porządku. Adres zamieszkania? - Chinedu.
- 61 Boughton Road, Londyn, Anglia. - podałem.
Chinedu zapytała nas jeszcze o kilka innych rzeczy i wypuściła. Pocałowałem Samerah w czoło, gdy znaleźliśmy się przy samochodzie.
- Kocham was, Sam. - powiedziałem.
- My ciebie też, Zayum. - dotknęła mojego policzka. - Masz nosidełko?
- Tak. Wziąłem w razie potrzeby i zobacz. Przydało się. - uśmiechnąłem się do niej.
Zamontowałem nosidełko w aucie i włożyłem mojego syna do niego i jak należy zapiąłem. Jego ubrania, które miał tu, schowałem do bagażnika. Samerah usiadła obok Kayne'a. Usiadłem za kierownicą.
- Więc teraz będę musiał zmienić auto. Nie sądzę, żeby R8 się nadawało. - powiedziałem.
- Racja. - przytaknęła. - Zayn?
- Tak, kochanie? - spytałem.
- Czy na taką adopcję nie czeka się kilka miesięcy? - zapytała.
- Owszem, czeka. Jeśli użyje się konkretnych argumentów to można wszystko załatwić nawet w godzinę. - uśmiechnąłem do lusterka patrząc na odbicie Sam.
- Jesteś wspaniały. - powiedziała.
- Nasz syn też będzie. - zaśmiałem się.
- Jest cudowny, kiedy śpi. - szepnęła.
- Ja też kiedyś byłem. Sama mi to mówiłaś. - mruknąłem.
- Nadal jesteś. - odparła.
- Mam nadzieję. - prychnąłem. - Widzisz sens, żeby tu dłużej zostawać, skoro mamy wszystko pozałatwiane?
- Generalnie to nie. Twoi rodzice się niecierpliwią. - zachichotała.
- Nie tylko oni. Harry chce się zająć pępkowym, jak wrócimy do Londynu z Bradford. - powiedziałem.
- Harry? - zdziwiła się. - Myślałam, że Joanne. Lubi organizować imprezy.
- Harry. Zareagowałem tak samo. - zaśmiałem się.
- Oj kochany, sami wariaci wokół nas. - zaśmiała się Samerah do dziecka. - Obudził się mój śpioch.
- Nasz. To też moje dziecko. - upomniałem.
- Niech ci będzie. - brechtała.
CZYTASZ
London Dreams_Z.M.✔
Fanfiction- Więc dostałem list polecający z pani uczelni i szczerze mówiąc jestem pod wrażeniem. - powiedział facet. - Jak siebie pani określa? - Jestem ambitna, potrafię zawalczyć o swoje, moja kreatywność nie ma granic i umiem pracować w grupie. Żadne zadan...