Rozdział XXI

21.2K 1.4K 1K
                                    

Obchodzicie Halloween? Jeśli tak, to dobrej zabawy! A jeśli nie, to wieczór spędźcie czytając Drarry!!:D

- Pansy, słuchasz ty mnie? - Zirytowany Malfoy zamachał jej dłonią przed twarzą.
- Co...? - Brunetka zamrugała. - Aa... Taak - mruknęła, nadal patrząc w stronę Gryfonów. Draco tylko prychnął i odwrócił się do Blaise'a, aby skomentować tę sytuację, ale chłopaka nie było. Blondyn rozejrzał się i zmrużył oczy, kiedy dostrzegł go przy stole Gryffindoru, bawiącego się włosami Granger. Westchnął z ubolewaniem i zerknął ukradkiem na Harry'ego. Ten, trzymając w dłoni tosta, tłumaczył coś zawzięcie Ronowi, machając rękoma.
Ślizgon, zdenerwowany, że nikt nie zwraca na niego uwagi, wstał gwałtownie i wyszedł z Wielkiej Sali, odprowadzony wzrokiem zielonych oczu, które z zaciekawieniem go obserwowały.

                         *               *              *

Z otępienia Weasleyównę wyrwało delikatne pukanie do drzwi. Drgnęła i szybko wytarła łzy, które spływały po policzkach, poprawiła włosy i zawołała "Proszę!", zdziwiona tym, jak bardzo ochrypły ma głos. Drzwi uchyliły się i do środka weszła Hermiona.
- Ginny... Nie było cię na żadnym posiłku ani na lekcjach...  - zaczęła. - Co się stało? - Spytała, widząc mokre ślady na twarzy Gryfonki.
- Nic, nic takiego - odparła tamta, szybko ścierając ostatki łez z policzków.
- Posłuchaj, przyjaźnimy się nie od dziś, przecież wiesz, że możesz mi powiedzieć.
I  Ginny powiedziała. Wszystko od początku, aż do teraz. Wspomniała też o tym, że Potter kogoś ma. Pominęła jedynie fakt posiadania przez Harry'ego chłopaka, intuicja jej podpowiedziała, żeby tego nie robić.
Hermiona siedziała przez chwilę, nic nie mówiąc. Wiedziała, co czuje przyjaciółka. W końcu sama była kiedyś w takiej sytuacji. Nie miała jednak pojęcia, jakich słów użyć, aby ją pocieszyć. Położyła więc tylko dłoń na jej ramieniu i mocno przytuliła rudowłosą, lecz myślami była daleko. Harry miał kogoś? Ale kto to był? Przecież by jej powiedział! Musiała się dowiedzieć, jeśli  nie od samego Pottera, to od kogoś innego. Pogłaskała Ginny po plecach ostatni raz i, posyłając jej współczujące spojrzenie, opuściła sypialnię.

                    *                 *                  *

Sobota zbliżała się nieubłaganie, a co za tym idzie - spotkanie z Pansy.
Ron dosłownie wychodził z siebie. Kręcił się to po sypialni, to po pokoju wspólnym, ale bez większego celu.
Co i rusz wpadał na Hermionę, która wreszcie przestała obrzucać go obojętnymi spojrzeniami. Ostatnio nawet się do niego uśmiechnęła. Weasley wiedział, że nie ma już szans na powrót do dziewczyny. Była szczęśliwa z Blaisem, a on nic nie mógł na to poradzić. Cóż, on będzie musiał ułożyć sobie życie z kimś innym.
Dzisiaj był piątek.
Czyli to już jutro - pomyślał Gryfon ze strachem.
Mimo że dopiero dochodziła 19, Ron (opuszczając kolację!) położył się i zasnął. Przynajmniej w objęciach Morfeusza nie musiał przejmować się problemami, z którymi zmagał się na jawie.

                    *                *               *

Sobota. 17:30. Trzy miotły.
Kilka zdań (o ile pojedyncze słowa można nazwać zdaniami), nie podpisane, a Harry i tak wiedział, kto jest autorem listu. Uśmiechnął się pod nosem i wcisnął pergamin do kieszeni.

                    *                 *               *

Blondwłosy, Młody chłopak wszedł do ciemnego pomieszczenia. Przez romboidalne okna sączyły się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Rozejrzał się, a kiedy dostrzegł siedzącą w fotelu postać, odezwał się.
- Wzywałeś mnie? - mężczyzna drgnął i spojrzał na przybysza.
- Tak, chodź ze mną - podniósł się i ruszył ku wyjściu, a chłopak posłusznie podążył za nim.
Szli dobrze znanym mu korytarzem, a jednak obcym. Mijali portrety, które w milczeniu im się przyglądały. Dotarłszy pod drzwi prowadzące do głównego pomieszczenia, starszy z nich otworzył je, wpuszczając towarzysza do środka.
Chłopak zawahał się, ale wiedział, że nie ma wyboru. Odetchnął głęboko i przekroczył próg sali. Oczy wszystkich zebranych skierowały się w jego stronę.
- Och, jesteście - blondyn wzdrygnął się na dźwięk tego głosu. - Czekaliśmy już tylko na was. - Voldemort powstał. - Dziś oficjalnie wstąpisz w nasze szeregi - Riddle zbliżył się do chłopaka. - Wyciągnij rękę.

                      *               *             *

Blaise zamknął za sobą drzwi i dołączył do siedzącej na jego łożku Gryfonki. Granger czytała książkę, ale mimowolnie uśmiechnęła się, czując jego dłoń na swoich plecach. Odłożyła lekturę i zamknęła oczy, poddając się przyjemności, wynikającej z delikatnego masowania jej karku. Zerknęła z półprzymkniętych powiek na Zabiniego, który teraz przeniósł rękę niżej, cały czas gładząc nią plecy dziewczyny. Teraz jego dłoń znalazła się na lędźwiach, ale to nie był koniec jej wędrówki. Schodziła w dół, aż w końcu spoczęła na pośladku. Ślizgon zatrzymał się, sprawdzając, czy Hermiona Nie ma nic przeciwko, ale szatynka siedziała spokojnie, mrucząc z przyjemności. Zachęcony Blaise zacisnął palce na jednym z nich, aby za chwilę przesunąć je na brzuch Granger. Dziewczyna drgnęła, ale nic nie wskazywało na to, że chce przestać. Wręcz przeciwnie. Zabini teraz przesuwał dłoń w górę, powoli, nie chcąc spłoszyć dziewczyny. Gdy jego ręka natrafiła na wypukłość, Gryfonka zadrżała. Ślizgon, nadal uważnie obserwując dziewczynę, aby wiedzieć, na ile może sobie pozwolić, wsunął dłoń pod bluzkę Hermiony. Jego palce błądziły po gładkiej skórze szatynki, dopóki nie dotarły stanika. Jednym ruchem rozpiął go, patrząc jak opada pod luźną koszulką. Granger wciąż mruczała, nie reagując nawet, kiedy Blaise pozbawiał jej kolejnych części garderoby.

                   *                 *                 *

Blondwłosy chłopak wślizgnął się iście po ślizgońsku do, opustoszałego już o tej porze, pokoju wspólnego. Na palcach przemierzył pomieszczenie i szybko skierował się do swojej sypialni. Otworzył drzwi i rzucił się do środka, zamykając je po cichu.
Z westchnieniem ni to ulgi, ni to cierpienia oparł się o nie plecami. Podniósł lewe przedramię i podciagnął rękaw koszuli. Był tam. To nie sen, ani wymysł. Czarna czaszka z owijającym się dookoła wężem, mocno odznaczająca się na tle jasnej skóry. Draco wpatrywał się w Znak z niekrytym obrzydzeniem. Wiedział, że musiał to zrobić, nie miał wyboru. Musiał chronić tych, których kochał. Musiał stać się pełnoprawnym Śmierciożercą, żeby wreszcie mu zaufano. Musiał! Powtarzał to sobie do bólu, jednak jakaś cześć jego mózgu nadal mówiła "to twój wybór, ty nic nie musiałeś". Tłumiąc krzyk, uderzył z całej siły w ścianę, aż zdarł skórę na knykciach. Jęknął i opadł ciężko na podłogę. Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie.

Give me love // Drarry ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz