Rozdział XXXIV

13.6K 1K 217
                                    

Wesołych świąt kochani!!!

Dzisiejszego ranka w Proroku ukazał się krótki artykuł, informujący o morderstwie poszukiwanego Śmierciożercy - Lucjusza Malfoya. Wspomniano w nim, że osobą, która znalazła ciało był sam Albus Dumbledore, jednak odmówił jakiegokolwiek komentarza, a co dopiero wywiadu.
Nie znaleziono jeszcze zabójcy, ale ponoć trwały poszukiwania.
Hermiona zaczynała powoli rozumieć co takiego było w liście otrzymanym przez Dracona i dlaczego wybiegł z Wielkiej Sali w połowie śniadania.
Ron wciąż nie wrócił, zniknęła też Ginny i, choć Granger była pewna, że nic im się nie stało, to jednak się martwiła i niepokoiła.
Harry praktycznie przeprowadził się do Ślizgonów, dotrzymując Malfoyowi towarzystwa, a kiedy nie mógł tego robić to wyręczali go Blaise lub Pansy - jedyne osoby, które Draco wpuszczał do sypialni.
Zabini wyjaśnił Hermionie, że minie trochę czasu i blondyn wróci do dawnego stanu, ale na to trzeba cierpliwie poczekać.
Poza samą Granger, Gryfoni nie zauważyli nieobecności dwóch najmłodszych Weasleyów.
Przeczytawszy artykuł w Proroku, niektórzy z nich skomentowali sprawę, twierdząc, że "nawet taki dupek jak Malfoy na to nie zasłużył", ale nie przejęli się tym na dłuższą metę.
Tego samego dnia, po kolacji, w pokoju wspólnym Gryffindoru, Fred i George urządzili imprezę.
Hermiona nie miała ochoty w niej uczestniczyć, ale nie chciała też siedzieć sama w dormitorium, więc zeszła na dół i usiadła sztywno na kanapie. Harry jak zwykle był teraz u Draco, więc nie mogła liczyć na jego towarzystwo.
Rozejrzała się po pomieszczeniu i nagle wśród innych głów mignęły jej rude włosy.

* * *

Ron niedawno wrócił ze szpitala. Było już dawno po kolacji, ale on i tak nic by nie przełknął. Powoli, powłócząc nogami, udał się do wieży Gryffindoru.
Już przy portrecie słyszał muzykę, grającą w pokoju wspólnym. Najwyraźniej trwała impreza.
Tym lepiej dla mnie - pomyślał. - Może uda mi się przejść do sypialni niezauważonym.
Z nadzieją wślizgnął się przez dziurę za portretem i chyłkiem przecisnął przez tłum bawiących się Gryfonów.
Zadowolony z siebie stał już na pierwszym schodku, prowadzącym do dormitorium, kiedy zatrzymała go ostatnia osoba, którą chciał spotkać. No, może poza Harrym i Malfoyem.
- Ron! - Hermiona już przepychała się w jego stronę. - Boże, Ron! - I rzuciła mu się na szyję. Weasley wiedział, że za chwilę zaczną się pytania, w końcu nie było go cały dzień. Tak jak podejrzewał, po chwili dziewczyna oderwała się od niego i zmrużyła oczy.
- Gdzieś ty był? - syknęła.
- Później. - powiedział rudzielec dziwnie pustym głosem.
- Ale... - zaczęła Granger.
-Pózniej. - powtórzył Gryfon, tym razem bardziej stanowczo i odwrócił się, rozpoczynając wspinaczkę po schodach.
Hermiona zawahała się na chwilę, ale jakieś nieznane przeczucie kazało jej iść za rudowłosym. Nie zastanawiając się dłużej, postanowiła ruszyć śladem chłopaka.
Weszła za nim do dormitorium. Obserwowała jak Ron człapie do łóżka i opada na nie bez sił. Po chwili jednak podniósł się do pół-siadu i ukrył twarz w dłoniach.
Szatynka podeszła do niego i niepewnie położyła mu rękę na ramieniu.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć... - szepnęła, ale nie doczekała się odpowiedzi.
Stała tak jakiś czas, a Weasley nie poruszył się nawet o cal.
Niczym posąg.
Wtem, do pokoju niespodziewanie wsunął się Harry. Był bledszy niż zazwyczaj i miał sińce pod oczami. Nawet się nie zdziwił, widząc Hermionę w sypialni chłopców.
- Zasnął - powiedział, uśmiechając się z wysiłkiem. Powoli podszedł do swojego łóżka, gdy raptownie się zatrzymał. Zauważył rudzielca.
Ron podniósł głowę i także dostrzegł Pottera. Wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił. Oczy się rozszerzyły, usta rozchyliły.
Zerwał się z posłania i dopadł do przyjaciela, mocno go przytulając.
- Harry... Merlinie, przepraszam, tak mi przykro - szeptał, a po jego policzkach powoli zaczynały płynąc łzy.
Brunet, zaskoczony takim zachowaniem Weasley'a, delikatnie objął go.
- Za co przepraszasz? - zapytał.
Ron sam nie wiedział. Chciał, żeby Harry mu wybaczył. Wszystko, poczynając od kłótni o Dracona, a na... Tym, co zrobiła Ginny, kończąc.
Rudzielec wziął głęboki, drżący oddech i powoli zaczął opowiadać, od początku.
Ciężko mu było o tym mowić, ale to jego przyjaciele, był im to winien. Szczególnie, że jednego z nich to dotyczyło.
Taktownie pominął moment, w ktorym jego siostra przedstawia Malfoya jako Śmierciożercę.
Kiedy skończył, w pokoju zapanowała nienaturalna cisza, która rozrywała bębenki bardziej niż jakikolwiek hałas.
Był gotów znieść wszystko, ale milczenie biło na głowę każde krzyki, wrzaski i płacz.
Potter poczuł się jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch. Ginny? Dziewczyna, którą traktował jak siostrę? Rozumiał oczywiście, że ona nie wiedziała co robi, w końcu prawdopodobnie miała schizofrenię, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że nie tylko choroba maczała w tym palce.
Draco. Merlinie, biedny Draco. Nagle śmierć Lucjusza stała się realna. Wcześniej Harry starał się o tym nie myśleć, ale teraz... Teraz uświadomił sobie, że Malfoy stracił ojca. Przez jego przyjaciółkę.
Milczenie przeciągało się. Wreszcie brunet się odezwał.
- To nie twoja wina - słowa były tak ciche, że nie był pewien czy sam ich sobie nie wyobraził. - Ani Ginny. Sam powiedziałeś, że może być chora - Ron spojrzał na Harry'ego, który tylko wpatrywał się w podłogę.
Po raz kolejny zapadła cisza, ale tym razem nikt nie chciał jej przerywać.

* * *

Draco wcale nie spał. Leżał tylko nieruchomo na boku i starał się oddychać jednostajnie. Nie chciał, nie mógł, zatrzymywać Harry'ego dłużej. I tak Gryfon spędzał przy nim większość swojego wolnego czasu. Przychodził podczas przerw, posiłków i po lekcjach. Opuszczał dormitoria Slytherinu teoretycznie tylko, kiedy miał zajęcia lub późną nocą.
Dziś jednak wyszedł wcześniej niż zwykle, pewien, że Malfoy jest pogrążony w objęciach Morfeusza, słodkiej nieświadomości. Ale mylił się. Blondyn leżał i po raz pierwszy od dłuższego czasu, myślał. O wszystkim. O Harrym, Pansy i Blaisie, o ojcu, matce, Merlinie, przyłapał się nawet na tym, że myślał o Weasley'u!
Cały dzień wyglądał tak samo. Sekundy zlewały się w minuty, minuty w godziny. A minęły dopiero niecałe dwie doby od informacji o śmierci ojca. Draco już nie płakał. Poza tym chwilowym załamaniem pod drzwiami Wielkiej Sali nie uronił ani jednej łzy. Tylko jego nienaturalnie blada twarz i sińce pod oczami zdradzały jego nastrój.
Drgnął, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi, ale natychmiast znieruchomiał.
Ktoś podszedł do jego łóżka i pogłaskał go delikatnie po głowie, położył coś na stoliku nocnym i tak szybko jak się pojawił, wyszedł.
Ślizgon otworzył oczy akurat, kiedy Pansy zamykała już drzwi. To tylko ona. Zerknął na szafkę obok. No tak, mógł się tego spodziewać - kanapki. I tak każdy - wliczając Dracona - wiedział, że nawet ich nie tknie, ale wciąż zostawiali mu jedzenie trzy razy dziennie. Zawsze wracało nieruszone.

Czekam na oceny i komentarze c:

Give me love // Drarry ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz