Starcie tytanów.

189 23 6
                                    

Hope P.O.V

Przy stole siedzieli Draco z rodziną, Blaise z rodziną, Astoria z rodziną, Haggins z rodziną, Pansy z rodziną. Przykuło mnie jeden obraz. Draco trzymający w pasie Parkinson. Poczułam ukucie w sercu. Dla niej mnie zostawił? Dla tej wywłoki? Ja mu jeszcze pokaże ... Po krótkiej chwili spojrzałam na ojca a on kiwnął głową że mam usiąść. Zasiadłam koło Zabiniego. Złapał mnie za rękę w dodaniu otuchy. Byłam przybita całą tą sytuacją.
Nagle tata zabrał głos.
- Zebraliśmy się tutaj droga elito aby omówić plan działania.
- Jaki plan? - przerwałam
- Nie przerywaj. Kontynuując .. mamy napaść na zakon. Będzie tam spotkanie ich członków. Musimy ich zniszczyć. Są przeciwko Czarnemu Panu. Na tą misję ma iść :
- Hope
- Draco
- Blaise
- Antoni
- Josef
- Chris
- Miriam
Jutro przed " wilczym lasem" o 17.30. Z tamtąd daleko nie mamy. Dziękuję. A teraz rozkoszujcie się podanymi daniami.
*************

Kolacji minęła dalej w spokoju. Byłam 22.00 i goście już wychodzili. Stałam przy drzwiach z wszystkimi się żegnając. Podszedł do mnie Malfoy i Pansy.
- Dowodzenia- rzuciłam sarkastycznie
- Może milej co? - odezwał się Draco.
- Jestem u siebie chciałbym Ci przypomnieć i mogę robić to co mi się żywnie podoba. - uśmiechłam się bezczelnie.
Szybko udali się w stronę wyjścia. Na końcu stał Blaise.
- Jak się trzymasz słonko? - zaczął
- Jakoś. Wiesz kto jutro tam będzie prawda? - spuściłam głowę w dół.
- Nie martw się kwiatuszku. Wszystko się w końcu ułoży. - uśmiechnął się do mnie szeroko i wyszedł.
Udałam się do sypialni. Wzięłam kojącą kąpiel. Wzięłam książkę byle jaką do ręki z zamiarem ją poczytania. Niestety szybko udałam się w krainę Morfeuszy.

***********
Obudziłam się o 15.00. Brawa dla mnie. Wiem że jestem śpiochem ale że aż tak? No nieźle. Leżałam w łóżku spoglądając w sufit. Wspomniałam te wszystkie najlepsze momenty mojego życia. Nawet te z Dream i Malfoyem. Byli jednak częścią mojego życia chcąc nie chcąc. Ale jednak do mojego umysłu wdarła się myśl .. dzisiaj misja. To jest jeden z najgorszych zadań Voldemorta. Jak zwykle ja je muszę wykonać. Chyba mam na czole napisane WYBIERZ MNIE. Muszę w końcu wstać i szykować się. Po szybkiej porannej toalecie zabrałam się za strój. Spodnie czarne z przetarciami na kolanach i czarna bluzka. Na to czarna peleryna i maska. Okropna srebrna maska śmierciożercy. Wzięłam ją na dół i poszłam w stronę kuchni. Zjadłam powoli śniadanie gdy spojrzałam na zegarek. 17.15. Muszę się zbierać. Ja się nigdy nie spóźniam. Zobaczyłam jeszcze w kącie salonu choinkę ubraną przez skrzaty. Zawsze chciałam z moimi rodzicami ubrać ją chociaż raz. Niestety zawsze słyszałam " to nie dla nas robota" " nie mam czasu na takie bzdury". Obraz nie idealnej rodziny skrywały te grube mury. Wzięłam różdżkę do ręki i aportowałam się do " Wilczego lasu". Na miejscu już byli wszyscy. Każdy był tak samo ubrany. Nikt nie wiedział kim jest. Tylko jedną osobę mogłam odgadnąć. Był to Draco. Stał obok mnie. Czułam jego perfumy na sobie. Przeszedł mnie dziwny dreszcz. Godzina 18.00 jesteśmy pod domem... Dream. O nie... Jak to możliwe?! Przecież ..to nie możliwe.... Chciało mi się wyć. Musze się wziąść w garść. Akcję czas zacząć!
Usłyszałam tylko huk " Bombarda Maxima" zaczęła się walka. Nie było ich dużo. Chociaż większość było rudych. Wiadomo Weasley. ..
Rzuciłam w kogoś drętwote to była Dream. Niech się cieszy że nie była to Avada. Leżała sparaliżowana na trawie. Rozejrzałam się do okoła siebie i zobaczyłam jak jeden z bliźniaków wchodzi do środka domu. Poszłam za nim zostawiając bitwę. Wyglądało to strasznie.... Percy nie żyje. To był chyba brat od Wieprzleja. Cóż teraz tym nie mogę sobie głowy zaprzątać. Szybko wchodzę do pierwszego pomieszczenia. Na stole były filiżanki porcelanowe i ciasto.
- To sobie spotkanie rodzinne urządzili. - pomyślałam.
Nagle przedemną stanął Fred Weasley. Przystojny, wysoki, rudy chłopak.
- Zdejmij maskę i walcz z mną! - powiedział rudy.
Chwilę zastanawiałam się czy ma to zrobić. Jednak po chwili namysłu ściągnęłam maskę. Moje brązowe włosy opadły na ramiona. Zdyszanym szybkim oddechem patrzę na niego. Szybko dał na dół różdżkę i patrzał na mnie. Chciał coś powiedzieć ale byłam szybsza.
- Zabij mnie... na co czekasz? Przez takich jak ja twój brat nie żyje. No juz zabijaj.- krzyczała prawie płacząc.
- Nie jesteś taka jak oni... jesteś z nami.. widzę to po tobie. Gdybyś była zła juz dawno bym zginął.- oznajmił szybko
Ubrałam szybko maskę i wybiegłam na dwór gdzie toczył się bój. Było dużo poległych. U nas niestety też straty. Miriam leży cała w krwi. Ktoś rzucił sectumsempra. Potter... Zabije cie... Szukałam go wzrokiem. Widziałam jak się szarpał z ... Blaisem. Zdjął mu maskę... Szybkim krokiem udałam się do nich.
- Crucio! - rzuciłam w stronę Bliznowatego
Chłopak zwijał się z bólu. A ja szybko aportowałam się do domu. Miałam w głowie teraz jednego chłopaka... Fred. Coś u niego przykuwa moją uwagę.

Taka sobie wojna. Jakoś fajnie mi się pisze taki wydarzenia. Więcej może? Pisać w komentarzach czy tak czy nie:) Trochę się rozleniwiłam.... muszę spiąć tyłek i zacząć systematycznie pisać.
Hope!

Listen To Your HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz