Rozdział 34

998 71 27
                                    

Tris

Nie widziałam się z Cztery od wczoraj. Nie pojawił się dziś rano na śniadaniu, nie wiem dlaczego, czyżby był aż tak uparty? Chce mi coś udowodnić? Chciałam pierwsza wyciągnąć rękę na zgodę, ale skoro on tego nie chce i zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak, to nie będę go błagać, niech spada.
Przed 11 spotykam się z Tylerem na zewnątrz. Patrzy na mnie jak zwykle, z uśmiechem od ucha do ucha.
- Cześć, Piękna! - Woła.
- Witaj, Brzydki!
- Hej, ja tu do ciebie z sercem...
- ... a ja z dupą - śmieję się. W oddali widzę zbliżający się z zawrotną prędkością pociąg. Zaczynamy biec, by po chwili złapać za poręcz i podciągnąć się do środka. Nie chcąc obciążyć skręconej niedawno kostki, skupiam cały ciężar na drugiej nodze, ale mocno uderzam kolanem o podłogę. Mimowolnie się krzywię, czując ból.
- Pokaż - rozkazuje Tyler, pomagając mi usiąść pod ścianą.
- Nic mi nie jest, nie dostałam kulką w łeb - odpowiadam od razu.
- Ale z ciebie zadziora. Ja tu jestem szefem, więc cicho bądź - mówi i zaczyna podwijać nogawkę moich spodni. Dociera do kolana i krzywi się z niesmakiem. - Będziesz miała ogromnego i brzydkiego siniaka, ale nie umrzesz - stwierdza wspaniałomyślnie.
- Kamień z serca - uśmiecham się ironicznie. - Ale boli to cholerstwo.
- Mam podmuchać? - Pyta rozbawiony i nie czekając na odpowiedz zbliża twarz do mojej nogi, czuję na skórze jego gorący oddech i przechodzą mnie dreszcze. Po chwili się odsuwa. - Do wesela się zagoi.
- Niezwykle pocieszająca teza - przewracam oczami.
- Wyjdź za mnie dzisiaj to wyzdrowiejesz - proponuje.
- Zawsze chętnie, ale jednak poczekam - wytykam mu język. - W końcu powiedziałeś, że nie umrę.
Reszta podróży mija nam na luźnej rozmowie i żartach. Wyskakujmy z pociągu, gdy pojawiają się pierwsze budynki Erudycji. Potykam się, ale udaje mi się utrzymać równowagę.
- To co, ścigamy się do siedziby głównej? - Proponuje.
- Ale ja mam kontuzję - oponuję, puszczając mu oczko.
- Tchórzysz, tchórzysz, tchórzysz... - woła, patrząc na mnie wyzywająco. Zaczyna machać rękami jak kurczak, strasznie mnie irytując.
- No dobra! - Mówię w końcu, a on uśmiecha się triumfalnie.
- Jeśli wygram, umówisz się ze mną na kawę - porusza brwiami.
- A jeśli przegrasz?
- To ja umówię się z tobą.
- O nie, nie. Jeśli to ja wygram, wygłosisz przemówienie na kolacji, dotyczące tego jak wielkim uczuciem darzysz... - zamyślam się na chwilę - Widelec!
- To idiotyczne! - Marszczy czoło.
- Tchórzysz? - Biorę go pod włos, tak jak to on zrobił przed chwilą ze mną.
- Nie. I tak, ze swoimi nogami dobiegniesz piętnaście minut po mnie.
- Nie byłabym tego taka pewna, jestem szybka.
- Ale nie na tyle, żeby mnie prześcignąć, skarbie - uśmiecha się ironicznie i ni stąd, ni zowąd woła - Start!
Natychmiast zaczynam biec, ale już teraz widzę, że mam małe szanse, żeby wygrać. Choć depczę mu po piętach, nie potrafię go wyprzedzić. Wpadamy gwałtownie i ze śmiechem do siedziby głównej Erudycji, robiąc dużo hałasu. Erudyci patrzą na nas ze zgorszeniem i kręcą głową, wracając do swoich obowiązków, co wywołuje u nas jeszcze większą głupawkę. Uważają naszą frakcję za wariatów i w sumie mają rację.
- Tris? - Słyszę głos dobiegający z lewej strony. Odwracam się i widzę Caleba, który zmierza w naszą stronę. Przytula mnie lekko, po czym wyciąga rękę. - Witaj, Tyler.
- Cześć. Przyprowadziłem ze sobą twoją siostrę do pomocy, mam nadzieję, że ma u ciebie wtyki - żartuje Tyler.
- Nie wiedziałem, że pracujesz w zarządzie, Tris - mówi zdziwiony Caleb.
- Od wczoraj. Ja też nie wiedziałam, że jesteś przywódcą Erudycji - odpowiadam.
- Od niedawna - wzrusza ramionami. - Może przejdziemy do mojego biura?
Idziemy przestronnymi i jasnymi korytarzami Erudycji. Królują tutaj ściany w formie szyb, przez co widać pracujących Erudytów, z oczami przyciśniętymi do mikroskopu. W końcu zatrzymujemy się i wchodzimy do dużego pokoju. Siadamy przy biurku, Caleb na przeciwko nas.
- Sytuacja wygląda tak, że chcemy, aby słabsi nowicjusze mogli wrócić do rodzimej frakcji, jeśli nie uzyskają wystarczajaco dobrego wyniku pod koniec nowicjatu.
- A dlaczego nie chcecie ich u siebie? - Marszczy czoło Caleb.
- Jesteśmy frakcją szkolącą potencjalnych żołnierzy, chyba nie chcesz, aby bronił miasta ktoś, kto tak naprawdę nie jest Nieustraszony?
- Masz rację - Caleb zamyśla się, po czym dodaje. - To dobry pomysł, z tym powrotem. Nie chcemy, aby liczebność Bezfrakcyjnych znowu się powiększyła.
- Czyli uzyskujemy twoją zgodę? - Upewnia się Tyler.
- Oczywiście. Wyślę do Nieustraszoności podpisaną umowę.
Tyler wstaje, więc robię to samo. Gdy zbieramy się do wyjścia, Caleb odzywa się ponownie.
- Tris, chciałbym z tobą porozmawiać.

CDN.

Pozdrowieniaaaaa 😈😘

SZUKAJĄCA (2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz