Przegrałem. Przegrałem choć udaję, że wygrałem. Udaje, że stanie na drugim stopniu podium mnie satysfakcjonuje. Byłem liderem przez większą część sezonu. Jak mogłoby mnie to satysfakcjonować? Już w piątek widziałem jak na mnie patrzy. Wiedziałem, że wie co czuje. Jemu też zdarzyło się przegrać, gdy kryształowa kula była tak blisko. Musiał udawać. Tak jak udaję dzisiaj. Uśmiecham się do fotoreporterów. Gratuluje Kraftowi. Wolałbym, żeby stał tu ze mną. Z nim mógłbym dzisiaj przegrać. Cieszyłbym się gdyby on się cieszył. Ale obaj zawiedliśmy. Ściskam się ze wszystkimi dookoła. Rzucam uśmiechami w każdą możliwą stronę, aby nikt czasem nie pomyślał, że jestem zawiedziony. Wreszcie wchodzimy na drużynowe podium. Tutaj liczymy się tylko my. Teraz mamy naszą chwilę. Chłopaki ściskają mnie radośnie. Wszyscy się cieszą i mają do tego prawo. Ja też chcę być tu z nimi i cieszyć się tak samo. Jednak z tyłu głowy jest myśl o tym, że przegrałem. Zawiodłem.
Spod skoczni zabrali mnie na konferencję prasową. Znów te same idiotyczne pytania. Znów musiałem się uśmiechać. Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Chciałem już stamtąd wyjść. Gdy to się w końcu udało kazali nam iść na wspólny obiad z najlepszymi zawodnikami sezonu. Mówili, że będzie miło. Miałem w dupie to ich miło. Ale poszedłem. Oczywiście, że poszedłem. Przecież Kamil Stoch nie może być uznany za gbura. Nie zazdrościłem nikomu. Po prostu byłem zły. Na siebie. Na to, że nie dawałem sobie z niczym rady. Na Ewę, za to, że mnie zdradziła. Na cały świat też byłem zły. Kraft denerwował mnie niesamowicie. Chociaż przecież nic biedak mi nie zrobił. Wykorzystał tylko formę życia. Był lepszy ode mnie.
Ewa zrobiła to już w zeszłym sezonie. Nakryłem ich kiedyś gdy wróciłem niespodziewanie wcześnie z zawodów. Wybaczyłem jej. Byłem wtedy beznadziejny. Zajmowałem odległe miejsca. Poza tym, prawie mnie przy niej nie było, miałem niewiele do zaoferowania. Nigdy nie byłem pewny siebie, a w zeszłym sezonie czułem się zerem. Jednak w tym roku gdy wróciłem do domu po konkursach w Wiśle spodziewałem się raczej kolacji i całonocnego świętowania. Spotkałem za to uciekającego w popłochu kochanka. Zrobili to w naszym łóżku. Nad nimi wisiało nasze ślubne zdjęcie. Byłem wtedy zwycięzcą. Nie potrafiłem znaleźć wytłumaczenia. Próbowałem zrozumieć co robię źle, ale ona już nawet nie błagała o wybaczenie jak ostatnio. Tym razem po prostu powiedziała, że idzie pod prysznic bo jest zmęczona.
Wtedy zadzwonił On. Wielki Peter Prevc. Już może nie tak wielki w tamtym momencie. Chciał pogratulować. A może pogadać? W każdym razie poprosiłem go o spotkanie po konkursach w Zakopanem. Dlaczego? Sam nie znam odpowiedzi na to pytanie. Potrzebowałem kogoś, komu mógłbym o tym wszystkim opowiedzieć. Kogoś kto mnie zrozumie. Peter zrozumiał przed Igrzyskami. Powinien pomóc także teraz.
Zawaliłem drużynówkę. To znaczy zajęliśmy drugie miejsce, ale mój pierwszy skok był na pewno poniżej oczekiwań kibiców. Ewa mnie ignorowała. Może była zła za to, że spłoszyłem jej kochanka. Przyszła jednak na konkurs. Udawała przykładną żonę. Nie przeszkadzało mi to. Cieszyłem się bo chociaż media nie zaczęły niczego podejrzewać. Po konkursach pokazały się nawet artykuły o tym, że przyszła mnie wspierać. Zaśmiałem się. Choć to był raczej śmiech przez łzy.
Na szczęście był On. Peter. Znaliśmy się już od kilku sezonów. Można powiedzieć, że się przyjaźniliśmy, choć ta przyjaźń była wyjątkowa. Zawsze było między nami dużo szacunku i sympatii. Zaczęło się od wymiany uścisków po udanych konkursach. Później często startowaliśmy obok siebie. Był młodszy, ale wyjątkowo dojrzały. Zdarzało nam się spotkać w hotelu i rozmawiać o życiu, kiedy Piotrek z Maćkiem grali obok nas w pokera. Był inny. Cichy. Nieśmiały. Tajemniczy. Pociągający. Inteligentny. Uwielbiałem wdawać się z nim w długie dyskusje, choć nie zdarzało się to często, z racji tego, że nie zawsze spaliśmy w tych samych hotelach. W zeszłym sezonie wstydziłem się do niego nawet podjeść. Był fenomenalny. A ja miałem fatalny sezon. Szczególnie bolesna była porażka jeszcze w kwalifikacjach do Mistrzostw Świata w Lotach. Kto by pomyślał, że rok później skoczę ponad 250 metrów. On wtedy wygrał. Muszę przyznać, że mimo złości na siebie, cieszyłem się z jego sukcesu. Zasłużył. Zasłużył na wszystko co najlepsze. Kiedy po dekoracji wrócił do hotelu z medalem na szyi był tym samym Peterem, który dwa lata wcześniej mówił mi jak bardzo mnie podziwia. Spotkaliśmy się na korytarzu. Podszedłem mu pogratulować, a on mnie objął i powiedział tylko: "Będzie lepiej, Kamil!". Zamiast na sobie skupił się na mnie. Na moim żałosnym braku kwalfikacji do konkursu. Pokiwałem głową. Chciałem mu wtedy wierzyć. W moich oczach pojawiły się łzy bezradności. Do dziś pamiętam to jak mnie do siebie przytulił. Czułem się jak mięczak. Ewa mnie zdradzała. Skoki mi nie wychodziły. Kibice byli zawiedzeni. Rodzice ciągle pytali, kiedy będą mieli wnuki. A ja już nie miałem siły. Nie mogłem spać, nie mogłem jeść, nie mogłem znaleźć motywacji. Ten jeden uścisk od Petera mnie zmienił. Dał mi siłę na powrót do pracy. Chciałem znów być na szczycie. Udowodnić innym, że jestem coś wart.
CZYTASZ
Happier - Ski Jumping One Shots
FanfictionKrótsze i dłuższe opowiadania ze świata skoków narciarskich.