Stanął na granicy ogródka na Privet Drive, wpatrując się w jedyne okno, w którym nie paliło się światło. Blade promienie księżyca oświetlały drobną sylwetkę siedzącą w oknie. Niewidzące spojrzenie chłopca skierowane było w jego stronę.
Gdyby nie był pewien, że od prawie roku dziecko jest ślepe, teraz prawdopodobnie serce stanęło by mu w piersi. Z gardła wyrwało mu się ciche skomlenie, które jeszcze bardziej przyciągnęło uwagę Pottera. Gdyby teraz wydał z siebie jakikolwiek odgłos, chłopiec by go wykrył, dlatego też przylgnął mocniej do ziemi, kładąc pysk na łapach.
Po chwili Potter zszedł z parapetu i zniknął we wnętrzu pokoju. Duży, czarny wilk podniósł się z zajmowanego dotychczas miejsca i, okrążając dom, zniknął w niewielkim lasku na tyłach, pogrążonej we śnie, ulicy.
Dobre dwie godziny błądził między drzewami, szukając sobie jakiegoś zajęcia. Privet Drive było jednym z tych irytująco perfekcyjnych miejsc, które w żaden sposób nie były w stanie zapewnić rozrywki na dłuższą metę. Perfekcyjnie wypielone rabatki z praktycznie identycznymi kwiatami, płoty bez choćby jednej smugi po malowaniu, idealnie skoszone trawniki i dwa rzędy jednakowych domków.
Stojąc na środku ulicy można było odnieść wrażenie, że jest się w sali luster, które w nieskończoność odbijają jeden i ten sam obraz. Kiedy wreszcie srebrny sierp księżyca zawędrował bliżej zachodu, wskazując na mniej więcej godzinę drugą w nocy, wrócił na podwórze domu numer cztery.
Tak jak oczekiwał, światła we wszystkich pokojach były pogaszone, a domownicy najprawdopodobniej spali już mocnym snem.
Zbliżył się do tylnych drzwi prowadzących do jadalni. Zmienił postać i szepnął szybkie, bezróżdżkowe Alohomora. Nie zamierzał informować Ministerstwa o swoich małych „odwiedzinach".
Zamek szczęknął, a on pchnął drzwi i wszedł do budynku. Nie zwracając uwagi na nic innego, skierował się na wyższe piętro i dalej aż do pokoju małego Harry'ego. Zamarł, kiedy zobaczył co najmniej cztery zamki na kłódkę. Coś w jego wnętrzu przekręciło się boleśnie.
–Och Syri... gdybyś tylko to widział – westchnął, a potem powtórzył zaklęcie otwierające zamki.
Sypialnia była naprawdę mała, a oświetlało ją tylko światło lamp ulicznych, wpadające przez zakratowane okno. Skulony, ośmioletni chłopiec leżał na jednoosobowym, metalowym łóżku z wiecznie skrzypiącym materacem. Cienka kołdra, którą śmiało można by wziąć za prześcieradło, leżała w połowie na podłodze, odkrywając rozdygotane ciałko.
Podszedł i delikatnie przykrył malca po samą szyję. Chłopiec, jakby wyczuwając jego obecność, chwycił większą dłoń i przytulił do swojej twarzy.
– Tatusiu – szepnął przez sen, a po policzkach spłynęły mu łzy.
Z sąsiedniej sypialni dobiegało głośnie chrapanie. Mężczyzna skrzywił się na ten dźwięk i usiadł na łóżku Harry'ego. Wolną dłonią pogładził czarne jak noc włosy.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym cię stąd zabrać szczeniaku – szepnął, patrząc na pogrążone śnie dziecko, które chyba po raz pierwszy mogło zaznać odrobiny spokoju.
Przy ośmiolatku siedział prawie godzinę. Kiedy w końcu zdecydował się wyjść, wstąpił jeszcze do sypialni Dudleya, kuzyna chłopca i z zawiścią w oczach spojrzał na rozwalonego na łóżku małego wieloryba.
Dlaczego ta kanalia ma wszystko, co tylko zechce, a Harry musi tak cierpieć?
Dobrze wiedział, kto stał za utratą wzroku przez chłopca, a bynajmniej nie miał w zwyczaju przebaczać. Na jego usta wypłynął chytry uśmiech. Nie na darmo w końcu był bratem Huncwota.
Używając bezróżdżkowego Diffindo, podciął lekko nogi łóżka. Wycofał się ostrożnie, licząc w głowie czas, jaki pozostał mu do ucieczki, nim mała świnia zarwie swoje legowisko, robiąc przy tym tyle hałasu, że postawi na nogi cały dom.
W momencie, kiedy przekraczał już granicę ogrodu i zagłębiał się w lasek, w oknie sypialni państwa Dursley zapaliło się światło. W jego blasku dostrzegł zaaferowane małżeństwo spieszące do pokoju swojego syna. Z jego twarzy nie znikał pełen tryumfu uśmiech.
– Dzisiaj nogi łóżka, jutro twoja głowa Dursley – syknął i zniknął, jakby go tam nigdy nie było.
***
Droga do Czarnego Dworu dłużyła się niemiłosiernie. Cały czas miał nieodparte wrażenie, że jego przyjaciel postanowił zrobić mu na złość i znowu rzucił tę przeklętą barierę mirażu, która stwarzała iluzję poruszania się do przodu, kiedy tak naprawdę cały czas tkwiło się w miejscu i miało wrażenie, że nigdy nie dotrze się do celu.
Kiedy w końcu stanął przed wielkimi, hebanowymi drzwiami i zapukał w nie delikatnie, z jego ust wydostało się zmęczone westchnienie.
Powitał go niski skrzacik o wielkich, mętnych oczach.
– Gromek wita panicza Blacka! – zapiszczało stworzonko. – Pan już czeka na panicza Blacka. Gromek panicza Blacka zaprowadzi.
Mężczyźnie aż zakręciło się w głowie od tych wszystkich paniczów i Blacków.
Nigdy nie miał nic do skrzatów, tym bardziej że był tym z braci, którego nawet Stworek lubił, ale ich służalczość robiła się czasem męcząca. Teraz, po piątej nieprzespanej nocy, spędzonej na Eliksirze Energetycznym, wręcz go irytowała.
Kiedy nareszcie znalazł się w salonie, powitała go cała trójka przyjaciół.
– Regulusie, nareszcie. Już myśleliśmy, że się gdzieś zgubiłeś po drodze – zakpił siedzący najbliżej kominka Lucjusz Malfoy. Black zmiął w ustach przekleństwo.
– Lucjuszu byłbyś łaskaw nie wytrącać mnie z równowagi po pięciu nocach na nogach? – zapytał i usiadł na fotelu między Malfoy'em, a Severusem, dokładnie naprzeciwko Riddle'a
– Witaj Tom, witaj Severusie – mruknął cicho.
– Wyglądasz jak gówno – skwitował Snape, rzucając mu jedynie szybkie spojrzenie znad jakiejś książki o Eliksirach.
– O jakże miło liczyć na przyjacielską szczerość – zakpił i ziewając, zasłonił usta ręką. – Cholera, to już piąty Eliksir Energetyczny tego dnia. Macie może kawę?
Odpowiedział mu jedynie cichy śmiech zebranych.
– Kofeina cię kiedyś wykończy, Reg – zwrócił mu uwagę Lucjusz.
– Prędzej zrobi to mugolska głupota – warknął, przypominając sobie obraz pokoju Harry'ego. Pozostała trójka zasępiła się na jego słowa.
– Jak bardzo jest źle? – zapytał w końcu Marvolo.
– Jeśli uważasz trzymanie niewidomego chłopca w maleńkim pokoju z kratami w oknach i co najmniej czterema zamkami na kłódkę w drzwiach za coś normalnego, to jest po prostu wyśmienicie. Wypełniają te „normy" co do joty. – Głos Regulusa ociekał sarkazmem, a gdzieś na granicy świadomości buzowała wściekłość. Riddle zmarkotniał i wbił spojrzenie w kieliszek z winem.
– Jak się trzyma chłopiec? – zapytał w końcu. Black zacisnął dłonie na oparciu fotela.
– A jak ma się trzymać?! – wybuchnął. – Ma osiem lat, jest niewidomy, a osoby, które powinny go wspierać, trzymają go w zamkniętej sypialni prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę z przerwami na wyjście do toalety dwa razy dziennie i pod prysznic raz na trzy dni!
Ciągle zmęczenie, odstawienie kofeiny i nieustający gniew na wujostwo Pottera doprowadziły go do wybuchu. Ukrył twarz w dłoniach i westchnął głośno.
– Wybacz. Niepotrzebnie się uniosłem – mruknął. – Pójdę się przespać. Porozmawiamy jutro.
To mówiąc, wstał ze swojego miejsca i wyszedł.
Nie usłyszał już cichych szeptów przyjaciół, martwiących się o jego zdrowie, ani westchnięcia Severusa, który po chwili ruszył jego śladami, obiecując zerknąć na kondycję Blacka.
Wszedł do sypialni, którą Tom odłożył specjalnie dla niego i opadł na miękkie łóżko. Ostatnie, o czym pomyślał, to, że nie da już rady się przebrać. Był na to zbyt zmęczony.
CZYTASZ
Oczy, które prowadzą mnie przez świat.
FanficOstatnie co dane mu było zobaczyć to zakryty czerwienią obraz schodów. Później nie było już nic. Żył w ciemności. Choć czy zamknięcie w najmniejszej sypialni po kuzynie i podawanie mu jedzenia, przez klapkę dla kota można nazwać życiem? Nie mogąc ju...