Albus Dumbledore należał do ludzi wyjątkowo przebiegłych i opanowanych. Ponad sto lat życia nauczyło go, że czasem dla osiągnięcia celu, trzeba poświęcić wiele istnień i nie raz dochodzi się do tego, samemu oddając wiele.
Czyż on nie postawił dobra świata ponad ukochaną osobę? Pokonał najlepszego przyjaciela i zgotował mu z pozostałego życia piekło tylko dlatego, że tego wymagał od niego czarodziejski świat.
Nawet, teraz kiedy sięgał myślami do Gellerta, widział tego pełnego zapału i ciekawości nastolatka, a nie potwora, którym się stał. Nie miał pojęcia, kiedy tak naprawdę miało to miejsce, przed czy po śmierci jego małej siostrzyczki, ale co do jednego był pewien. Mimo wszystko nie był w stanie nienawidzić Grindelwalda, nieważne co ten zrobił i do czego go zmusił.
Któż więc mógł go winić, że tej wojny nie chciał już brać na swoje barki? Któż mógł go winić za to, że kiedy patrzył na młodego Toma Riddle'a, chłopak tak mocno przypominał mu Gellerta? Któż mógł go winić za to, że chciał jedynie powstrzymać to, czego się obawiał?
Nie jego wina, że chłopiec tak się zmienił. On miał dobre intencje. Wakacje w sierocińcu miały nauczyć dziecko szacunku względem mugoli, połączyć dla niego oba światy, tak by nie potrafił zaszkodzić żadnemu z nich.
Skąd miał wiedzieć, że wywoła to tak wielki gniew u młodego Riddle'a, że aż przeistoczy się w Lorda Voldemorta.
To nie była jego wina... a może po prostu nie chciał przyznać się do błędu? Zbyt wiele poświęcił, zbyt wiele oddał, by teraz przyznać, że to przez niego kolejny nastolatek stał się potworem... a inne dziecko nie żyło.
To chyba właśnie było coś, co ubodło go najbardziej.
Harry Potter został uznany za martwego. Jego kartoteka zniknęła z Ministerstwa, a po chłopcu wszelki ślad zaginął. On sam zdał sobie z tego sprawę niecały rok temu, kiedy dotarła do niego informacja o przeprowadzce państwa Dursley. Rodzina Pottera zniknęła, wyjechała i rozwiała się jak dym. Jedynym czego mógł być absolutnie pewien, to, że nie zabrali ze sobą Chłopca, Który Przeżył.
Kiedy ta informacja dotarła do Ministerstwa, Knot wysłał grupę aurorów do przeszukania domu. To, co znaleźli, przeraziło i ich i zszokowało. Magiczna sygnatura dziecka była bardzo wyraźna tylko w dwóch miejscach. Najmniejszej sypialni, zamkniętej od zewnątrz na pięć zamków, niczym więzienna cela z klapką dla kota umieszczoną w niewiadomym celu i w komórce pod schodami, pozamykanej podobnie jak sypialnia. Podejrzenia czarodziejów potwierdziły się, kiedy w środku znaleźli niesprzątnięty jeszcze materac z wypłowiałym czerwonym kocykiem, który Albus pamiętał aż za dobrze oraz plastikową figurkę żołnierzyka.
Stracił dziecko, które było tak ważne dla jego planu, dla którego tyle poświęcił, przez które miał krew swoich uczniów na rękach. Wiele razy przeklinał się za to, co zrobił tamtej nocy, ale nawet teraz po dziesięciu latach nie widział innego sposobu na dostanie w swoje ręce chłopca.
Lily była naprawdę kochaną, zdolną czarownicą, ale była również matką, a żadna matka nie pozwoli wykorzystywać swojego dziecka. Nieważne, jak bardzo starał się im to wytłumaczyć, Potterowie byli nieugięci. Dlatego musiał wziąć sprawy w swoje ręce, znowu.
Jakie więc było jego zdziwienie, kiedy zauważył, co Lily zrobiła swojemu dziecku. Myśląc, że go chroni, przeklęła rocznego chłopca i uzależniła go od największego potwora obecnej ery. Zgodziła się, by Voldemort uczynił z Harry'ego swojego Horkruksa, związując tym samym ich dusze. Dla Albusa coś takiego wydawało się najobrzydliwszą z ofiar, ale wiedział też, co kierowało zdesperowaną matką. Dzięki temu, co zrobiła, Lily i James mieli pewność, że Voldemort nie skrzywdzi ich dziecka, a wręcz będzie je bronił. Ochrona idealna.
Tymczasem Dumbledore nie potrafił powstrzymać zachwytu. Miał przy sobie cząstkę duszy swojego wroga, a na dodatek idealnego żołnierzyka, który pozbędzie się dla niego pozostałych przeszkód i sam się poświęci, kiedy przyjdzie właściwa pora.
Potem wszystko zaczęło się znowu psuć, aż dotąd.
Alphard Black, był niczym błogosławieństwo samego Merlina. W całej Wielkiej Sali wyczuwał magiczną aurę dziecka, jeszcze potężniejszą niż ta małego Pottera. Gdyby tylko chłopiec trafił do Gryffindoru, a nie Slytherinu, gdyby był, choć odrobinę podobny do swojego wuja... Gdyby nie był ślepy...
Przez chwilę w sercu Dumbledore'a drgnęła jakaś nuta sympatii do tego zagubionego chłopca, a potem przyszły słowa Tiary, które wprawiły dyrektora w osłupienie.
Czyżby od początku się mylił? Czyżby to nie o to dziecko mu chodziło? Czyżby od początku błędnie zakładał, że to Harry był wybrańcem? Owszem chłopcy byli do siebie podobni, ponieważ mieli te same oczy, ale pod innymi względami zupełnie się różnili. Alphard był nieśmiały i cichy, a Harry, którego znał, jako dziecko, był pełen życia i wiecznie spragniony uwagi, jak jego ojciec. Do tego ich daty urodzenia się pokrywały, a to sprawiało, że obaj pasowali do słów przepowiedni. Jedyne, co nie pasowało staremu czarodziejowi, to rodzice.
Kim była matka młodego Blacka? Dlaczego jego ojciec tyle lat ukrywał jego istnienie? Czyżby miał do tego podobny powód co Potterowie?
Z zamyślenia wyrwał go odgłos kroków na kamiennych stopniach. Już po chwili do jego gabinetu wkroczył Severus Snape.
– Dobry wieczór Severusie. Co cię do mnie sprowadza? Cytrynowego dropsa? – zapytał jak zawsze pełnym ciepła głosem. Czasem zaczynał już mieć tego dość. Ludzie widzieli w nim dobrotliwego starca, który rozwiąże wszystkie ich problemy, a nikt nigdy nie zapytał go, jak on się z tym czuje. Wszyscy zakładali, że pokonanie Gellerta było dla niego łatwizną i obowiązkiem, na który od początku się godził. Mylili się.
– Albusie, dobrze wiesz, czemu tu jestem. – W głosie Mistrza Eliksirów dźwięczało zirytowanie, ale dla starego czarodzieja nie było to niczym nowym. Severus nigdy nie przestał go obwiniać o śmierć Lily na równi ze sobą.
– Chłopiec, Albusie – westchnął wreszcie Severus. – Nie udawaj. Widziałem, jak na niego patrzyłeś na kolacji. Poza tym to, co zrobiłeś podczas Przydziału... To jeszcze dziecko Albusie! Jedenastoletni chłopiec, który jest niewidomy! Już wystarczająco strachu napędziło mu samo przyjście do tej szkoły, a ty na dodatek ściągnąłeś na niego uwagę wszystkich uczniów. Jak mogłeś?!
– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nagle zacząłeś pałać jakąś dziwną miłością do dzieci, Severusie. Rozumiem jeszcze Kat, ale co takiego jest w Alphardzie Blacku, że tak się do niego przywiązałeś? – zapytał Dumbledore.
– Chłopiec trafił do mojego Domu. Jest pod moją opieką, Albusie. Naturalnie, że chcę go chronić i tak nie będzie miał tutaj łatwego życia. – Mimo pewności w głosie Mistrza Eliksirów, Albus wyczuwał w jego słowach oczywiste kłamstwo.
– Nie próbuj mnie oszukiwać Severusie. Przywiązałeś się do chłopca, ponieważ jego ojciec nadal coś dla ciebie znaczy. Nie widzisz Alpharda Blacka, a Regulusa Blacka. – Na ostatnie słowa dyrektora Snape wzdrygnął się gwałtownie i odwrócił na pięcie.
– Nie wiem, co takiego zrodziło się w twojej głowie, Albusie, ale jesteś w błędzie. Moja relacja z Regulusem to już przeszłość, a ty powinieneś skupić się na własnym problemie, jakim jest brak twojego Cudownego Dziecka. Nie zrozum mnie źle, Albusie. Wiele ci zawdzięczam, między innymi to, że uczę w tej szkole, a nie gniję w Azkabanie. Jednak, jeśli w jakikolwiek sposób skrzywdzisz to dziecko, to przysięgam, że nie będę w stanie dłużej ci pomagać... Nawet, jeśli sam miałbym ponieść tego konsekwencje. To nie ja żyję złudną nadzieją, Albusie. Alphard Black, to nie Harry Potter... i lepiej, żebyś nigdy o tym nie zapomniał. To dziecko wystarczająco wiele wycierpiało w życiu.
***
No to się porobiło. Serdecznie gratuluję silver731 za odgadnięcie pytania. Jak pisałam, nie jest to nic nowego, ale chciałam, by Tommy świadomie związał się w ten sposób z Harrym, a korzyści jakie z tego płyną stały się dobrym argumentem dla wytłumaczenia postępowania Lily XD
Powiedzcie mi jeszcze tylko, co sądzicie o relacjach Regulus/Snape. Od razu mówię. Nie będzie to bardzo oczywisty, "cielesny" związek, więc wszytkich, którzy lubią Severusa i Lily raczej nie powienien on zrazić.
CZYTASZ
Oczy, które prowadzą mnie przez świat.
FanfictionOstatnie co dane mu było zobaczyć to zakryty czerwienią obraz schodów. Później nie było już nic. Żył w ciemności. Choć czy zamknięcie w najmniejszej sypialni po kuzynie i podawanie mu jedzenia, przez klapkę dla kota można nazwać życiem? Nie mogąc ju...