Harry po raz kolejny usłyszał to ciche skomlenie. Rozlegało się co noc mniej więcej dwie godziny przed pójściem przez wujostwo spać. Kiedy usłyszał je po raz pierwszy, miał wrażenie, że po prostu się przesłyszał. Teraz jednak cały dzień wyczekiwał na ten jeden, pojedynczy dźwięk i wiedział, że potrafiłby go bezbłędnie rozpoznać pośród tych wszystkich innych odgłosów. Ośmiolatek czuł, jakby właśnie ten sygnał był skierowany tylko i wyłącznie do niego, wołał go.
Tej nocy nie wytrzymał. Gdy tylko z sypialni wujostwa i Dudleya zaczęły dobiegać głośne chrapania, chłopiec opuścił swoje stałe miejsce na parapecie i podszedł do drzwi. Westchnął cicho, kiedy zdał sobie sprawę, że przecież wuj go zamknął. Ze zrezygnowaniem oparł dłonie o drewno. Kilka zamków szczęknęło, a po drugiej stronie rozległo się ciche uderzenie, kiedy kłódki opadły na podłogę.
Zaskoczony Harry odskoczył do tyłu, ale po chwili, pchnięty ciekawością, nacisnął klamkę i wyśliznął się z pokoju.
Już na korytarzu ogarnęło go przerażenie. Od roku wypuszczany był z sypialni tylko do toalety, a i tak zawsze prowadził go tam wuj Vernon lub ciotka Petunia. Szurając nogami i starając się przypomnieć sobie ułożenie wyższego piętra, dotarł do szczytu schodów.
Kiedy wyczuł pod stopą pierwszy stopień, przylgnął do ściany i zaczął ostrożnie posuwać się w dół. Pisnął cicho, kiedy jego noga natrafiła na koniec schodka i o mały włos nie ześliznęłaby się z niego.
Po raz pierwszy od dawna uświadomił sobie, jak wiele stracił. Praktycznie nie był w stanie poruszać się samodzielnie.
Zejście w dół dłużyło mu się niemiłosiernie. Kiedy w końcu dotarł do ostatniego stopnia, odetchnął z ulgą. Teraz pozostawało tylko dotrzeć do ogrodu na zewnątrz. Drzwi wyjściowe znajdowały się zaraz przy schodach i odnalezienie ich nie stanowiło aż takiego problemu. Palcami wymacał skobel i gałkę zamka.
Twarz owiał mu delikatny, letni wietrzyk.
Nie potrafił opanować uśmiechu. Oto po raz pierwszy od prawie roku czuł się wolny. Czuł chłód nocy na skórze, słyszał dźwięki nocnej zwierzyny, a do nosa docierał lekko wilgotny zapach skoszonej trawy.
Postąpił krok do przodu i krzyk zamarł mu na ustach. Zapomniał o niewielkim stopniu prowadzącym do drzwi. Poleciał do przodu, nim jednak upadł na ziemię, coś wsunęło się pod niego. Pod palcami wyczuł aksamitne, gładkie i gęste futro. Tuż przy uchu usłyszał ciche skomlenie, odgłos, który rozpoznałby na końcu świata.
– Więc to ty przychodzisz tutaj każdej nocy – powiedział cicho chłopiec i mocniej wtulił się w ciepły bok zwierzęcia. – Jesteś głodny?
Ogon psa uderzał o ziemię, wywołując rytmiczny, przytłumiony dźwięk.
– Mogę dać ci coś z kuchni, jeśli chcesz. Wujek i ciocia już śpią. Nie zauważą – tłumaczył dalej Harry, a potem podniósł się na nogi. Wszedł do domu, a czworonóg nie odstępował go na krok. Palce chłopca wplotły się w długą sierść.
– Ale jak tylko cię nakarmię, powinieneś iść – zastrzegł chłopiec. – Twoi właściciele pewnie będą się o ciebie martwić. Jesteś taki zadbany, na pewno masz gdzieś dom. Ciocia zawsze mówiła, że psy, które ludzie kochają, są ładne, czyste, zadbane i grzeczne... Mnie nikt nie chce i sprawiam same problemy, więc nie zasłużyłem na bycie zadbanym jak ty.
Idący z boku pies warknął gardłowo i Harry nie potrafił powstrzymać się przed pomyśleniem, że miał to być swego rodzaju sprzeciw. Zaśmiał się bez cienia rozbawienia.
– To prawda. Moi rodzice nie żyją, wiesz. Ktoś podrzucił mnie wujostwu, bo nikt inny nie chciał takiego darmozjada, a ciotka Petunia mnie przygarnęła, mimo że jestem tylko ciężarem... szczególnie teraz, kiedy... nie widzę.
Głos chłopca zaczął się załamywać. Harry mocniej wtulił się w wielkiego czworonoga. Pociągnął cicho nosem.
– Chciałbym mieć takiego przyjaciela... – mruknął cicho. – Mam nawet wrażenie, że mnie rozumiesz... Chodź, powinniśmy iść do tej kuchni.
Właśnie w tym momencie na schodach rozbrzmiało głośne tupanie, a potem wrzask wuja Vernona.
– Co ty sobie wyobrażasz gówniarzu! – Mężczyzna doskoczył do dziecka i uderzył go z otwartej dłoni w twarz. Przerażony i zdezorientowany chłopiec zatoczył się do tyłu i upadł. Tuż przed nim rozbrzmiało głośne warczenie.
– Sprowadziłeś sobie jakiegoś zapchlonego kundla, co?! – wrzasnął Vernon. – Już ja cię nauczę co to wdzięczność gówniarzu.
Ręka mężczyzny nigdy nie dotarła do celu, nie chwyciła kulącego się na podłodze dziecka, nie uczyniła Harry'emu żadnej krzywdy.
– Zabieraj łapy od dzieciaka – Ośmiolatek wzdrygnął się na dźwięk obcego głosu przepełnionego furią.
– K... Kim jesteś?! – Tym razem w głosie Vernona dźwięczało przerażenie.
– Twoim koszmarem Dursley, a teraz wara od dziecka, bo utnę ci te grube, tłuste łapy po same łokcie. – Głuchy huk oznajmił Harry'emu, że jego wuj wylądował na podłodze. Zaraz też do salonu wbiegła ciotka Petunia i Dudley, co chłopiec rozpoznał po dwóch zduszonych krzykach. Ktoś podszedł do niego i Potter skulił się w odruchu obronnym.
– Już dobrze, Harry. Nie zrobię ci krzywdy – powiedział nieznajomy. Chłopiec wyczuł w tych słowach jakieś ciepło, zapewnienie, że będzie bezpieczny. Nie sprzeciwiał się, kiedy ciepłe i silne dłonie objęły go i podniosły do góry. Poczuł, jak mężczyzna przytula go do siebie. Schował twarz w zagłębieniu jego szyi.
– Jeśli jeszcze kiedykolwiek zobaczę was w pobliżu tego dziecka, przysięgam, że następna podróż, jaką odbędziecie, będzie z kościoła na cmentarz i dwa metry pod ziemię – zagroził nieznajomy. Harry słyszał odgłos jego kroków i poczuł ponownie chłód nocy, kiedy wyniósł go na zewnątrz. Chłopiec zaczął się gorączkowo kręcić, nasłuchując odgłosu kroków „Psa".
– Pies! – krzyknął, wyciągając głowę.
– Już dobrze Harry. Nic mu nie jest. Zabiorę cię do siebie. – Obcy wzmocnił uścisk wokół drobnego ciałka.
– Ale co z Psem?! Nie mogę go zostawić, on musi wrócić do rodziny! – protestowało dziecko.
– Pies, należy do mnie. Nic mu nie będzie. Jak tylko będziemy u mnie, zaraz do ciebie przyjdzie, dobrze? – Na te słowa Potter uspokoił się nieco i na powrót wtulił w ciepłe, obejmujące go ramiona.
Nie minęło dużo czasu, kiedy monotonne bujanie i odgłos kroków ukołysały go do snu. Pierwszy raz od dawna czuł się tak naprawdę bezpieczny. Głos nieznajomego był ciepły i delikatny, kiedy do niego mówił, a jego ramiona obejmowały go w taki sposób, w jaki nigdy nie zrobiła tego ciotka Petunia. W pewnym sensie Harry czuł się, jakby nareszcie znalazł rodzinę. Nie chciał już nigdy tego stracić.
Z tymi myślami oddał się w objęcia Morfeusza, po raz pierwszy od dawna pozwalając sobie na spokojny sen. Sen nieprzepełniony koszmarami, w których widział umierającą kobietę i zielone światło.
CZYTASZ
Oczy, które prowadzą mnie przez świat.
FanfictionOstatnie co dane mu było zobaczyć to zakryty czerwienią obraz schodów. Później nie było już nic. Żył w ciemności. Choć czy zamknięcie w najmniejszej sypialni po kuzynie i podawanie mu jedzenia, przez klapkę dla kota można nazwać życiem? Nie mogąc ju...