Draco długo siedział w Pokoju Wspólnym razem z Zabinim i kilkoma innymi Ślizgonami, których znał z bankietów w Malfoy Manor. Harry zniknął mu z oczu, zaraz po tym, jak prefekt pokazał im ich dormitoria.
– Właściwie Draco, to kim dla ciebie jest ten Alphard? – zapytała Dafne Greengrass. Malfoy kojarzył ją z kilku przyjęć. Była, może nie tak ładna, jak jej młodsza siostra, ale zaradna i niezależna. Draco przypominała odrobinę jego matkę.
– To mój dalszy kuzyn. Moja matka i jego ojciec są kuzynostwem. Jest dla mnie, jak młodszy brat – powiedział spokojnie, kątem oka obserwując reakcje otaczających go czarodziejów. Kilku uśmiechnęło się krzywo, a dwóch czy trzech posłało mu zdegustowane spojrzenia. Nie zwrócił na to uwagi. Przygotował się na dziwne reakcje ze strony czystokrwistych współdomowników i nie zamierzał zmienić swojego postanowienia. Nawet jeśli mieliby z niego szydzić.
– Dziwny jest. Wygląda, jakby cały czas się czegoś bał – burknął siedzący niedaleko niego Crabbe. Coś w blondynie ścisnęło się nieprzyjemnie. Harry był dla niego naprawdę interesującą... żeby nie powiedzieć ważną osobą. Zgromił chłopaka spojrzeniem i naskoczył na niego.
– Może dlatego, że jest niewidomy, idioto?! Naprawdę myślisz, że to jest zabawa? Masz pojęcie, jak on się musi niepewnie czuć? Spróbuj poradzić sobie w życiu, nie mając pojęcia, co jest wokół ciebie! Ciekawe, ile byś wytrzymał? A on sobie radzi... i to jeszcze jak!
– Spokojnie Draco, już rozumiemy – starała się udobruchać chłopaka Pansy. – Po prostu nie codziennie się zdarza, żeby Ślizgon był taki... płochliwy.
– On nie jest płochliwy, uwierz mi. Widziałem jego samoistną magię. Jest na co popatrzeć. – Przez chwilę Malfoy powrócił myślami do incydentu sprzed trzech lat. Gdyby nie Harry już byłby martwy albo wylądowałby w Mungu na oddziale intensywnej terapii.
Kiedy rodzice powiedzieli mu, dzięki komu jego upadek skończył się jedynie napędzeniem im stracha i kilkoma siniakami, chłopak długo nie potrafił wyjść z podziwu. W tamtej chwili czuł, jakby po całym ogrodzie rozlała się fala dźwiękowa rezonująca z jego własną magią.
– Silny jest? – zainteresował się jakiś chłopak, którego Draco nie potrafił skojarzyć.
– Nie czułeś jego aury? – zakpił siedzący obok Malfoy'a Blaise. – Spędź z nim w przedziale kilka godzin, a będziesz miał wrażenie, że spotkałeś jakąś namiastkę samego Czarnego Pana.
Kilka osób wciągnęło ze świstem powietrze, a Draco zdusił w sobie chęć uśmiechnięcia się kpiąco. Gdyby tylko Zabini wiedział, o czym mówi. On mógł na własne oczy obserwować, w jaki sposób oddziałują na siebie magie tych dwóch czarodziei i jeśli ktoś zapytałby go o zdanie, powiedziałby, że nie ma między nimi właściwie żadnej różnicy. Jeszcze trzy lata temu nie potrafił tego wychwycić, ale teraz, kiedy Czarny Pan zjawił się na urodziny Harry'ego, czuł wyraźnie, jak ich energie magiczne się ze sobą łączą. Uzupełniały się i przepływały pomiędzy nimi, jakby były połączone niewidzialnymi nićmi.
– On nawet nie zdaje sobie z tego sprawy – podjął po chwili Draco. – Trudno to wyjaśnić. On nie jest taki jak inni Ślizgoni. Owszem, jest przebiegły i ambitny, ale do naszego ciętego języka mu daleko. Ma zupełnie inny podział ludzi i chyba większość z was zauważy to w najbliższym czasie. Mogę was tylko ostrzec, żebyście go za to nie krytykowali. On naprawdę zna się na ludziach...
– Jest tylko miernotą półkrwi! – warknął jakiś uczeń z trzeciego roku.
– I będzie pan prawdziwym idiotą, jeśli go zlekceważy, Panie Pucey. –Wszyscy obecni w Pokoju Wspólnym wzdrygnęli się na zimny ton ich Opiekuna Domu. – A teraz wszyscy do trzeciego roku włącznie, marsz do łóżek! Panie Malfoy, jutro po obiedzie chcę widzieć pana i pana Blacka w moim gabinecie.
– Oczywiście profesorze Snape – wymruczał Draco i skierował się razem z Zabinim do ich dormitorium.
Wchodząc do pokoju, starali się być najciszej, jak się dało, żeby w razie czego nie obudzić Alpharda. Draco uśmiechnął się, widząc, przez nie do końca zasunięte zasłony, rozwalonego na łóżku chłopaka. Tłumiąc śmiech, podszedł do kuzyna i przykrył go kołdrą. Leżący obok Ala Guide łypnął na niego jednym okiem, ale nie wydobył z siebie żadnego dźwięku.
Malfoy zasunął zasłony, ukrywając Blacka przed trzecim lokatorem.
– Naprawdę zachowujesz się, jakby był twoim bratem – rzucił do niego cicho Blaise po wyjściu z łazienki. Draco nawet nie zauważył, kiedy się tam znalazł. Ciemnoskóry chłopak usiadł na swoim łóżku z nogami podciągniętymi do klatki piersiowej. Draco zaczął przetrząsać swój kufer w poszukiwaniu przyborów toaletowych i piżamy.
– Co w tym dziwnego? Nasi rodzice są ze sobą dość blisko. Przez wakacje widywaliśmy się prawie co drugi dzień. Przeszkadza ci to? – zdziwił się.
– Nie! No co ty! – zaprzeczył niemal natychmiast Zabini. – Po prostu... dziwnie wiedzieć, że jest osoba, o którą taka bardzo się troszczysz i przy której nie działa twoja maska Lodowego Księcia Slytherinu.
– Wcale, że nie. Al może i jest moją rodziną, ale nie traktuje go jakoś wyjątkowo – bronił się blondyn.
– Oboje wiemy, że to kłamstwo, Draco. On jest inny, wyjątkowy. Nie zdziwię się, jak w tydzień owinie sobie cały Dom wokół małego palca. – Malfoy zgromił przyjaciela spojrzeniem.
– On taki nie jest! – warknął. – Jest najbardziej wyrozumiałą i życzliwą osobą, jaką spotkałem, niebędącą przy tym ufnym i patrzącym na świat, przez różowe okulary kretynem.
– Tego nie powiedziałem. Uspokój się, bo jeszcze go obudzisz – upomniał chłopaka Blaise. – Może to zrobić, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jego aura sama przyciąga czarodziejów niczym magnes, a jest w nim jeszcze coś, co sprawia, że aż chce się go chronić, opiekować się nim. To działa niezależnie od czyjejś woli. Ludzie mogą na to zareagować na dwa sposoby. Jedni pójdą za nim i będą go chronić, a inni będą go nienawidzić, starać się pozbyć.
– Jego ojciec powierzył mi go pod opiekę. Nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek go skrzywdził, nawet Ślizgon – zaznaczył blondyn nadal odwrócony do przyjaciela tyłem i skupiony na szperaniu w kufrze.
– Nie będziesz mógł być przy nim przez cały czas, Draco – przypomniał mu Blaise. – Nie ochronisz go w pojedynkę.
– W całej tej szkole są tylko trzy osoby, które zna i którym może ufać. To mój obowiązek zająć się nim. – Z wyrazem tryumfu wyciągnął z dna kufra przybory toaletowe i odłożył na ziemię.
– W tym momencie traktujesz go jak dziecko, a nie rówieśnika. On jest w naszym wieku, Draco. Poradzi sobie i bez twojego matkowania. – Zza zasłon na łóżku Harry'ego dobiegło coś, co brzmiało jak pomruk aprobaty. Draco skrzywił się jeszcze bardziej, mając ochotę zarzucić wielkiemu, czarnemu wilkowi stronniczość.
– Jeśli już tak bardzo zależy ci, by być blisko Alpharda, to przestań uważać się za jego niańkę, a zacznij być jego przyjacielem – kontynuował Blaise. – Jeśli naprawdę w całym tym przeklętym zamku są tylko trzy osoby, którym może ufać, to będąc w Slytherinie, nie będzie potrzebował kogoś, kto będzie matkował mu na każdym kroku. Będzie za to potrzebować przyjaciela, który stanie przy nim i podniesie go, kiedy będzie taka potrzeba.
Draco z naburmuszoną miną odwrócił się, ciskając w Blaise'a swoją piżamą. Zebrał swoje rzeczy i ruszył do łazienki, przy okazji odbierając „pocisk" z rąk chłopaka.
– Wiesz co, Zabini? Prawdziwy z ciebie diabeł – warknął i zamknął za sobą drzwi.
***
Dzisiaj trochę z perspektywy Draco :) Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Jak zawsze serdecznie dziękuję za wszelikie komentarze i gwiazdki. Witam tez nowych czytelników <3
CZYTASZ
Oczy, które prowadzą mnie przez świat.
FanfictionOstatnie co dane mu było zobaczyć to zakryty czerwienią obraz schodów. Później nie było już nic. Żył w ciemności. Choć czy zamknięcie w najmniejszej sypialni po kuzynie i podawanie mu jedzenia, przez klapkę dla kota można nazwać życiem? Nie mogąc ju...